Bronx (2020) – recenzja filmu [Netflix]. Ważne żeby fajnie wyglądało

Bronx (2020) – recenzja filmu [Netflix]. Ważne żeby fajnie wyglądało

Piotrek Kamiński | 11.11.2020, 21:00

W najnowszym numerze PSX Extreme Kuba Sobek przybliża czytelnikom historię studia Cannon Films, które w czasach swojej relatywnej świetności kierowało się mantrą "szybko i tanio", często wypuszczając durne kopie wielkich kinowych hitów. Fabuła nie musiała mieć większego sensu, grunt żeby wyrobić się w terminie. Odnoszę wrażenie, że jest to też, przynajmniej do pewnego stopnia, ideologia, którą kierowali się twórcy dzisiejszej produkcji.

Całość zaczyna się od sceny, w której nieznany nam człowiek wali ze strzelby do krzyczącej kobiety, następnie jej psa i na koniec do siebie samego. Mocny moment, nie powiem, ale jak to się ma do szerszej fabuły całego filmu? W sumie to nijak. To znaczy nie jest to scena zupełnie od czapy i ma jakiś tam związek z resztą scenariusza, ale ani nie jest to punkt kulminacyjny całego filmu, ani gość ze strzelbą nie był naszym głównym bohaterem, ani nic z tych rzeczy. Reżyser stwierdził, że pokaże nam najpierw akurat ten moment, bo dobrze jest zacząć z grubej rury, a że dramaturgicznie nie ma to za wiele sensu, to już nieistotne. Wspominałem, że zaraz po tym historia cofa się o trzy tygodnie? Fajny, kompletnie nie przetarty na wylot i zjedzony przez mole zabieg, nie?

Dalsza część tekstu pod wideo

Bronx (2020) – recenzja filmu [Netflix]. Ważne żeby fajnie wyglądało

Głównym bohaterem obrazu Oliviera Marchala jest Richard Vronski, policjant z Marsylii, szef grupy specjalnej, której zadaniem jest przede wszystkim zrobić wynik. Zasady są dla frajerów. Chłopaki są ze sobą bardzo zżyci, spędzają wspólnie czas nawet po pracy, czy to przesiadując w barze, czy grillując na łódce Richarda. Marsylia nie jest łatwym do pilnowania miejscem. Francuska mafia kłóci się z Korsykanami, w policji panuje powszechna korupcja, nie wiadomo komu można ufać, a komu nie. Chłopaki z oddziału Richarda często wychodzą ponad prawo, byle tylko dorwać bandytę. Nie boją się dobić targu z mafią, pozbyć się gangstera, którego nie da się przyskrzynić w normalny sposób, wrobić kogoś - wszystko byle otrzymać upragniony wynik. Po jednej z takich akcji znajdują się w samym środku konfliktu dwóch zwaśnionych gangów. Kilka osób ginie, wśród nich działający pod przykrywką policjant z innego wydziału. Richard będzie musiał stanąć na głowie żeby jakoś wyplątać siebie i swoich chłopaków z powstałego bajzlu. Lekko nie będzie.

Bronx (2020) – recenzja filmu [Netflix]. Krwawa wojna

Na pierwszy rzut oka francuski film Netflixa to po prostu brutalne kino policyjne, bardzo typowe jeszcze dziesięć, może dwadzieścia lat temu. Umoczeni policjanci mordują i są mordowani - czasami w imię służby, czasami zarobku. Pod tym względem "Bronx" jest nawet znośny. Scenom akcji nie brakuje werwy, krew leje się całymi hektolitrami, efekty specjalne nie są złe. Idealnym tego wszystkiego przykładem jest scena, w której "nasi" przychodzą po syna znanego mafiosa. Facet natychmiast otwiera w ich kierunku ogień, za tarczę biorąc sobie kobietę, z którą jeszcze sekundę wcześniej uprawiał seks. Ostatecznie odpycha ją w ich stronę i ucieka przez okno. Jeden z policjantów biegnie za nim, drugi zbiega na dół po schodach. Pada coraz więcej strzałów. Kompletnie golusieńki gangster stopniowo przemieszcza się w stronę poziomu ulicy, ale policja jest tuż, tuż za nim. Zostaje otoczony. Stojąc do nich plecami udaje, że odrzuca broń, w rzeczywistości trzymając ją między brodą, a klatką piersiową. Podejmuje ostatnią, desperacką próbę ucieczki. Seria strzałów z pistoletu powala go na ziemię. Wszędzie bryzga jego krew.

Cała scena została nakręcona bardzo sprawnie. Sporo tu ciekawych, szybkich (acz czytelnych) ujęć z ręki, muzyka nadaje całości większej dynamiki, a efekty gore wypadają bardzo przekonująco. Tego typu scenom i w ogóle wszystkim scenom w filmie, jeśli rozpatrujemy je czysto technicznie, nie można niczego zarzucić. Problemem jest scenariusz, który tylko w teorii łączy je w jedną całość.

Bronx (2020) – recenzja filmu [Netflix]. Pisał to chyba gimnazjalista

Kino ulicy potrafi robić wrażenie. Filmy pokroju "Dzień Próby", "Święci z Bostonu", czy "Tajemnice Los Angeles" wszystkie zapisały się w historii kinematografii nie dlatego, że były brutalne (a były), ale dlatego, że opowiadały ciekawą, pełną zwrotów akcji historię. Ich bohaterowie byli wyraziści, zagrani z charyzmą. Tymczasem oglądając "Bronx" ma się wrażenie, że scenariusz napisał syn producenta. Na kolanie. W trakcie lekcji matematyki. Aktorzy robią co mogą żeby ożywić swoich bohaterów, ale, jak mówi stare porzekadło: z gówna bata nie ukręcisz. Pełno tu cholernie infantylnych tekstów, słownego przepychania się, metaforycznego porównywania długości penisów. Po pracy chłopaki grają na flipperach w pubie, każdy się z każdym bzyka, dosłownie wszyscy policjanci na komendzie są w jakiś sposób umoczeni - a to łapówki, a to działania ponad prawem, a to współpraca z mafią. Fabuła, do której pobieżnie odniosłem się na górze, jest tak kompletnie nieskładna i niekonsekwentna, że poczułem się w obowiązku powtórzyć sobie kilka scen z pierwszej połowy filmu żeby upewnić się, czy na pewno wszystko dobrze zrozumiałem. Pełno tu scen i całych wątków, które w zasadzie do niczego nie prowadzą, a w ostatecznej wersji filmu znalazły się pewnikiem tylko dlatego, że fajnie wyglądały. Całość domyka natomiast finałowy zwrot akcji tak głupi, że aż doskonały.

Bronx to film stworzony przez ludzi, którym wydaje się, że wiedzą jak działa policja. Są wydziały, są miejsca zbrodni, szukanie śladów, przesłuchania, strzelaniny. Jeśli dasz radę kompletnie - ale tak naprawdę kompletnie - wyłączyć mózg na te dwie godziny, to może będziesz się całkiem nieźle bawić. Bo musisz wiedzieć, że cała intryga rozpada się jak domek z kart, jeśli tylko przeznaczyć chociaż dwie komórki mózgowe na jej analizę. Aktorzy wypadają całkiem sympatycznie poza, o dziwo, największym nazwiskiem całej produkcji, nieśmiertelnym Jeanem Reno, który ewidentnie stawił się na plan tylko i wyłącznie po wypłatę. Obejrzysz wcale niemało ciekawie zaprojektowanych, miejscami niepokojących wręcz scen, które w ostatecznym rozrachunku zostawią cię z przemyśleniami pokroju "no i?" bardziej niż "o, kurrrr..!".  Uwielbiam Francuzów za ich niesamowite wyczucie w temacie komedii. Ale jeśli tak ma wyglądać poważne gangsterskie kino w ich wydaniu, to ja wysiadam. I tobie też tak radzę.

Atuty

  • Dynamiczne sceny akcji;
  • Niezłe efekty;
  • Porządne aktorstwo

Wady

  • Scenariusz;
  • Olbrzymi przerost formy nad treścią;
  • Infantylizm bijący od całości;
  • Masa nieprowadzących do niczego wątków

"Bronx" to esencja głupiego kina akcji lat minionych. Jeśli tęskno ci za tego typu produkcjami to możesz dodać oczko, albo dwa do oceny końcowej.

4,0
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper