Miłość i anarchia (2020) – recenzja serialu (Netflix). Odrzucić konwenanse

Miłość i anarchia (2020) – recenzja serialu (Netflix). Odrzucić konwenanse

Jędrzej Dudkiewicz | 09.11.2020, 21:00

Jeśli chodzi o seriale, to wygląda na to, że serwis Netflix zaczyna dobrą passę. Wpierw zaprezentował – jak można w wielu różnych miejscach przeczytać (sam jeszcze nie widziałem) – Gambit królowej. Pojawiła się też pewna szwedzka, o wiele mniej głośna, ale warta obejrzenia produkcja. Oto recenzja serialu Miłość i anarchia (2020).

Rzecz dzieje się w stolicy Szwecji, Sztokholmie. Do niezbyt dużego wydawnictwa literackiego przybywa Sofie, której zadaniem jest wprowadzić firmę w XXI wiek, pomóc się rozwinąć, zwłaszcza w zakresie marketingowym. W pracy poznaje ona znacznie młodszego od siebie Maxa, który wprowadza w jej ułożone życie sporo zawirowań.

Dalsza część tekstu pod wideo

Miłość i anarchia (2020) – recenzja serialu (Netflix). Odrzucić konwenanse

Miłość i anarchia (2020) – recenzja serialu (Netflix). Mądrze i ciekawie

To krótkie streszczenie serialu Miłość i anarchia zapewne brzmi trochę, jakby była to komedia romantyczna. Uspokoję co poniektórych – tak nie jest. To komediodramat, w którym – chociaż zdarzają się całkiem zabawne momenty – głównym komponentem jest jednak dramat. Twórcy tej szwedzkiej produkcji znaleźli czas na zastanowienie się nad kilkoma ciekawymi kwestiami. Miłość i anarchia to egzystencjonalna podróż głównej bohaterki, która zaczyna odkrywać, że chyba nie jest szczęśliwa. Razem z Maxem stawiają przed sobą najróżniejsze wyzwania, które zwykle związane są z przełamaniem jakichś konwenansów, albo wprowadzeniem odrobiny chaosu do otaczającej rzeczywistości. To trochę pytanie o to, czy da się bezkosztowo wyrwać z ustalonych, narzuconych przez społeczeństwo, tradycję i inne rzeczy zasad i norm zachowań. Bo w końcu o to chyba chodzi w życiu – by być szczęśliwym i robić to, na co ma się ochotę, bez oglądania się na opinie innych. Niby proste (w założeniu), a tak wielu osobom się to nie udaje.

Bo też wcale nie jest to łatwe. Wiadomo bowiem, że łatwo można w ten sposób skrzywdzić innych, zwłaszcza bliskie osoby. Nie jest to więc całkowicie zerojedynkowe. Jest też trudne. Nie funkcjonujemy w próżni, tylko w całej sferze różnorakich, skomplikowanych zależności, konfliktów. Trzeba przecież chodzić do pracy, zarabiać na życie, jest tysiąc innych obowiązków. Dlatego też Sofie w którymś momencie przyznaje, że nie wie, co dalej robić i co będzie. Tym niemniej jej dążenie do bycia szczęśliwą jest ciekawe i chce się jej kibicować.

Miłość i anarchia ma też ważny wątek samego wydawnictwa, w którym pracują Sofie i Max. Tutaj także nie jest za wesoło. Coraz mniej bowiem można się skupiać na wartości artystycznej dzieł, a bardziej na tym, by książki się odpowiednio sprzedały. Do tego zaś potrzebne są także media społecznościowe. Pracownicy muszą więc bez przerwy lawirować, ale z drugiej strony nie są wcale święci – w pewnym momencie postanawiają wywołać większy skandal, by przykryć to, że chwilę wcześniej sami coś zawalili. Nie bardzo jest tu więc miejsce na bycie porządnym. A może to po prostu niemożliwe, nawet mimo starań? Jeśli miałbym się do czegoś przyczepić, to myślę, że niektóre kwestie związane z pracą wydawnictwa mogłyby być o wiele bardziej rozbudowane. Czasem niektóre wątki pojawiają się na chwilę i od razu znikają, przez co ich potencjał nie zostaje odpowiednio wykorzystany.

Miłość i anarchia (2020) – recenzja serialu (Netflix). Dobrze napisani bohaterowie

Miłość i anarchia to jednak serial przede wszystkim o ludziach. Zagubionych, pełnych niepewności, szukających czegoś stałego w życiu, co jednak dałoby też szczęście. Trzeba podkreślić, że to się udało – postacie są naprawdę dobrze i ciekawie napisane. Sofie początkowo może wydawać się dość niesympatyczna i odpychająca, ale to tylko początkowe wrażenie. Wraz z kolejnymi odcinkami lubiłem ją coraz bardziej. Wcielająca się w nią Ida Engvoll wykonała bardzo dobrą robotę, a do tego ma świetną chemię z grającym Maxa Bjornem Mostenem. Dynamika ich relacji jest odpowiednio wyważona i wiarygodna. A do tego wprowadza jeszcze wątek konfliktów pokoleniowych (a czasem i klasowych). Kolejnym tego przykładem jest ojciec Sofie, który ma różnego rodzaju problemy psychiczne, co negatywnie odbija się na życiu rodzinnym jego córki. Jest jeszcze Johan, mąż Sofie, chyba najmniej przyjemna osoba w tym całym zestawieniu. Ale może i on dostanie szansę pokazania się z innej strony w drugim sezonie?

Mam bowiem nadzieję, że powstanie drugi sezon serialu Miłość i anarchia. Zakończenie jest otwarte, daje sporo możliwości, a ja naprawdę polubiłem postacie i interesują mnie ich perypetie. Myślę, że to jest zresztą największa siła tej produkcji. Fabuła jest bardzo dobrze poprowadzona, przemyślana, a przede wszystkim bez problemu można się z nią utożsamić. Większość z nas ma przecież momenty w życiu, kiedy zastanawia się, co dalej, co robić, czego chcemy i czy mamy odwagę, by coś zmienić. Dobrze jest sobie przypomnieć, że borykamy się z tym wszyscy.

Atuty

  • Ciekawa i pełna mądrych obserwacji fabuła;
  • Z emocjami i przeżyciami bohaterów łatwo jest się utożsamić, przez co serial wciąga;
  • Dobrze napisane i zagrane postacie

Wady

  • Niektóre wątki powinny być o wiele bardziej rozbudowane

Szwedzki serial Netflixa Miłość i anarchia (2020) to bardzo miłe zaskoczenie – produkcja zdecydowanie godna polecenia.

8,5
Jędrzej Dudkiewicz Strona autora
Miłość do filmów zaczęła się, gdy tata powiedział mi i bratu, że "hej, są takie filmy, które musimy obejrzeć". Była to stara trylogia Star Wars. Od tego czasu przybyło mnóstwo filmów, seriali, ale też książek i oczywiście – od czasu do czasu – fajnych gier.
cropper