Najbardziej niedocenione filmy science-fiction epoki VHS

Najbardziej niedocenione filmy science-fiction epoki VHS

Dawid Ilnicki | 03.10.2020, 12:00

Lata 80-te i 90-te, które nieodmiennie kojarzymy z epoką VHS, były bardzo dobrymi dekadami dla kina science-fiction. W tym czasie powstało wiele znanych serii, które na zawsze zmieniły ten filmowy podgatunek. O tym, że był to świetny okres dla kinomaniaków świadczy także liczba filmów nieco zapomnianych, do których wraca się dziś z prawdziwą przyjemnością.

Kino fantastyczne epoki VHS to interesujący temat do analizy. To co zaskakuje to przede wszystkim jego spora różnorodność. Filmy science fiction z tamtych lat w ciekawy sposób podchodziły choćby do eksperymentów naukowych, które dotyczyły najróżniejszych dziedzin ludzkiego życia. Stałym motywem było oczywiście zagrożenie ze strony kosmitów, które często jest traktowane przez państwowych dygnitarzy jako szansa na pchnięcie rozwoju technologicznego do przodu. Wreszcie zdarzają się również produkcje, których głównym motywem jest ukazywanie tego jak będzie wyglądało życie społeczne po katastrofie i te obrazy są chyba najciekawsze, bo dziś znajdujemy w nich wiele punktów stycznych z tym co na ten temat mają do powiedzenia współcześni twórcy.

Dalsza część tekstu pod wideo

Wiele interesujących konceptów fabularnych czy też oryginalnych pomysłów scenograficznych pojawia się w obrazach, które moglibyśmy nazwać “kinem klasy B”, napakowanych czystą akcją filmowych fabułach, które nawet z dzisiejszej perspektywy ogląda się znakomicie. Tym produkcjom paradoksalnie na dobre wyszły ograniczenia budżetowe, bo choć w bardziej efektownych sekwencjach oczywiście przydałoby się nieco więcej funduszy, to jednak dość oszczędna sceneria świata przedstawionego tworzy niesamowity klimat ciągłego zagrożenia, szczególnie w scenach dziejących się wewnątrz budynków. Warto również dodać, że niektóre z obrazów przedstawionych na tej liście wykorzystują motywy z niezwykle popularnych w tym czasie serii filmowych, choćby słynnego “Obcego”, często tworząc zupełnie nową jakość.

Jak zwykle warto przypomnieć o oczywistości: przymiotnik “niedoceniony” jest niezwykle subiektywny i w zasadzie nie daje się go zastosować tylko w przypadku najbardziej znanych serii. Był nim określany choćby film “Dziwne dni” Kathryn Bigelow, jeden z najlepszych obrazów fantastycznych lat 90-tych, reżyserki, która dopiero dekady po nim została w końcu doceniona. Podobnie można mówić o produkcjach Davida Cronenberga, takich jak “Skanerzy”, “Videodrom” czy też “Martwa strefa”. Sam Kanadyjczyk jest jednak tak uznanym twórcą, że zdecydowałem się na pominięcie tych dzieł. O innych, takich jak choćby “Kosiarz umysłów” czy też “Reanimator” wspominaliśmy już w artykułach dotyczących filmowego cyberpunku czy też ekranizacji prozy H.P. Lovecrafta. Przed Wami zatem mocno subiektywne zestawienie mniej znanych filmów science-fiction epoki VHS.

Odmienne stany świadomości  

Oglądany w młodym wieku film Kena Russella zapewniał niezapomnianą podróż przez najróżniejsze stany świadomości. Obecnie jest on pewnie traktowany jako mocno przestarzały relikt lat 80-tych. Scenariusz oparto o powieść Paddy’ego Chayefsky’ego, która z kolei za podstawę przyjęła doświadczenia Johna C. Lilly’ego, który eksperymentował z deprywacją sensoryczną.

Podobne badania, z dodatkiem różnych środków halucynogennych, ma za sobą grany przez Williama Hurta główny bohater produkcji z 1980 roku, która w barwny sposób przedstawia jego doznania. Czysty filmowy surrealizm, który pozostaje w głowie na długo po seansie, choć oczywiście dobrze rozumiem argumenty ludzi mówiących o tym, że dziś mocno trąci myszką. Właśnie dlatego do tej pory nie odważyłem się na ponowny seans tego filmu, wolę pozostawić wspomnienie kompletnego szoku kiedy oglądałem to dzieło kilkadziesiąt lat temu na kasecie VHS...

Burza mózgów (Brainstorm)

Mimo interesującego konceptu: prac naukowych nad wynalazkiem, który pozwala zapisywać myśli i doznania określonej osoby, następnie odtwarzać je, a także ciekawej obsady, film okazał się frekwencyjną klapą. W dużej mierze spowodowały to jednak problemy na planie, przepychanki pomiędzy twórcą a wytwórnią MGM, a także tajemnicza śmierć Natalie Wood, grającej w filmie żonę głównego bohatera, odtwarzanego przez Christophera Walkena.

Znana już z kilkudziesięciu obrazów, w tym m.in. “Buntownika bez powodu”, aktorka utonęła w wieku zaledwie 43 lat, a jej śmierć jest do dziś owiana tajemnicą. Do tego momentu nagrano większość scen z jej udziałem, ale Wytwórnia - wedle słów samego Turnbulla - chciała wykorzystać tę tragedię i wycofać się z niezwykle kłopotliwej dla nich produkcji. To ostatecznie się nie udało i na szczęście dzieło weszło do dystrybucji, a oglądane dziś jest bardzo solidnym, retro-futurystycznym filmem science-fiction ze świetną rolą niezawodnego Walkena.

Noc komety

Bardzo sympatyczny film będący prawdziwą kwintesencją lat 80-tych w kinie. Nad Ziemią ma przelecieć sporej wielkości kometa, co jest prawdziwym wydarzeniem towarzyskim w pewnym mieście położonym w Kalifornii. Okazuje się jednak, że przelot ciała niebieskiego powoduje straszliwe skutki: zdecydowana większość ludzi zmienia się w zombie, a miasto pustoszeje.

Pomimo obecności nieumarlaków nie jest to w żadnym wypadku horror, bo ci pojawiają się na ekranie bardzo rzadko, a kluczowym elementem fabularnym jest działalność tajemniczej grupy naukowców, na którą natrafiają główne bohaterki obrazu, wraz z poznanym w drodze chłopakiem. Podstawowym atutem filmu jest świetnie oddana, głównie dzięki pięknym zdjęciom i odpowiedniej oprawie muzycznej, atmosfera lat 80-tych, która wręcz wylewa się z kolejnych kadrów. Bohaterowie są na tyle sympatyczni, że pomimo braku wielkich emocji produkcję ogląda się bardzo dobrze.

Ukryty (Hidden)

Film otwiera niezwykle efektowna sekwencja pościgu za przestępcą, którym okazuje się zwykły mieszkaniec Los Angeles, który do tej pory wiódł normalne życie i nie miał najmniejszych problemów z prawem. Wkrótce w siedzibie lokalnej policji pojawia się agent FBI, grany przez Kyle’a Maclachlana, który prowadzi śledztwo w tej sprawie. Jak się okazuje nie będzie to pierwszy przypadek kiedy zwyczajny obywatel dużego, amerykańskiego miasta z dnia na dzień zmieni się w bezwzględną bestię, terroryzującą okolicę.

Obraz wyreżyserowany przez Jacka Sholdera w oczywisty sposób nawiązuje do pewnej znanej filmowej serii, której tytułu nie będę jednak zdradzał, by nie popsuć zabawy. Zdecydowanie warto bowiem zainteresować się tą produkcją, która została świetnie zrealizowana i trzyma w napięciu do końca. Sam Maclachlan, na trzy lata przed występem w Twin Peaks, gra tu tak doskonale skrojoną pod niego rolę, że widz tylko czeka na to aż wyciągnie dyktafon mówiąc: “Diane…”

The Arrival  

W 2016 roku Denis Villeneuve zrealizował klasyczny film science-fiction o inwazji obcych na Ziemię, sam w sobie dość naiwny, pewnie w uwagi na to, że nieczęsto współcześnie zdarza nam się oglądać tego typu produkcje. Dwadzieścia lat wcześniej powstał obraz o tym samym tytule, w którym w rolę szalonego naukowca wciela się Charlie Sheen, z idealnie wystrzyżoną brodą i fantazyjnymi okularami, które dziś stanowiłyby pewnie prawdziwy krzyk-mody.

Główny bohater jest astronomem, który natrafia na ślady obcej cywilizacji, ale zamiast otrzymać pochwały i więcej pieniędzy na dalsze badania, zostaje zwolniony z pracy. Musi więc niemal w pojedynkę odkryć wielki spisek na najwyższym szczeblu, który dotyczy nie tylko wspomnianych już kosmitów, ale też nagłego ocieplania się Ziemi. Wyreżyserowane przez znanego twórcę - Davida Twohy - dzieło stanowi prawdziwą gratkę dla miłośników science-fiction z lat 90-tych. Niby mamy tu bowiem do czynienia z poważną fabułą, która jednak z dzisiejszej perspektywy ma spory potencjał komediowy.

Hardware

W filmie znanego reżysera, pochodzącego z RPA ,Richarda Stanleya widać spore budżetowe ograniczenia. Szczególnie dotkliwe jest to w samej końcówce, bo - nie ukrywajmy - finałową sekwencję ogląda się dziś kiepsko i wcale nie broni jej, mocno odczuwalny, retro-futurystyczny charakter. Pomimo tego jednak “Hardware” jest bez wątpienia pozycją udaną, bo jako jedna z nielicznych produkcji w historii kina udanie łączy wątki postapokaliptyczne z cyberpunkiem.

Bardzo dobrze udało się w niej wykreować niezwykle klimatyczny świat, brudne, zaniedbane miasta przyszłości wyglądające tak jakby ktoś zbudował je z odpadków po technicznych artefaktach sprzed kilku dekad. Porównania do “Terminatora” są kompletnie nietrafione, bo obraz Stanleya w żadnym wypadku nie jest pomyślany jako część rozrywkowego cyklu, nawet pomimo tego, że coraz głośniej o możliwym sequelu do tego dzieła.

Człowiek-rakieta

Bardzo sympatyczny, retro-futurystyczny film przygodowy. Można by go w zasadzie nazwać produkcją o pre-Iron Manie, gdyby nie to, że sam jest oparty o zupełnie inny komiks, dzieło Dave’a Stevensa z 1982 roku. Od początku było ono pomyślane jako podstawa do scenariusza filmowego, a ostatecznie zajęło się nim Walt Disney Pictures. Obraz z 1991 roku nie namieszał w box-officie, ledwie zwrócił swoje niemałe, jak na tamte lata, koszty, pomimo wartkiej akcji i całkiem niezłej obsady, na czele z Jennifer Connelly, Timothy Daltonem i Alanem Arkinem.

Odtwarzający sympatycznego głównego bohatera Billy Campbell nie zrobił wielkiej kariery, co w zasadzie podkreśla to, że produkcja zaliczyła klapę. Dziś z czystym sumieniem można ją jednak polecić każdemu na zupełnie niezobowiązujący seans w gronie rodzinnym, który obok wartkiej akcji oferuje interesujący wątek rywalizacji niemiecko - amerykańskiej, tuż przed wybuchem II wojny światowej.

Forteca  

Fan twórczości H.P. Lovecrafta - Stuart Gordon, niewątpliwie lubował się w kinie klasy B i nakręcił wiele klasyków ery VHS. Jednym z takich filmów jest niewątpliwie “Forteca” z 1992 roku, która przy okazji potwierdza tylko status prawdziwej legendy, jeśli chodzi o ten segment filmowej twórczości, Christophera Lamberta. Wyjątkowo posępna wizja przyszłości, w której władza wtrąca do specjalnych więzień wszystkie pary, które decydują się na posiadanie więcej niż jednego dziecka, co oczywiście staje się udziałem dwójki głównych bohaterów. W zasadzie obraz ten w pełni mogą docenić tylko ci, którzy widzieli go jeszcze w latach 90-tych, bo zdecydowanie wyróżnia się on na tle innych podobnych produkcji, takich jak choćby słynna “Obroża” z Rutgerem Hauerem, przede wszystkim ze względu na stopień brutalności i kilka niekonwencjonalnych pomysłów.

Timescape (znane także jako Grand Tour: Disaster in Time)  

Drugi na tej liście obraz Davida Twohy, któremu z całą pewnością przydałby się remake. Szkoda, że nie zagrałby w nim pewnie Jeff Daniels, pasujący tu idealnie. Film wykorzystuje znany i lubiany motyw podróży w czasie, wyjątkowo dobrze współgrający tu z osobistą tragedią głównego bohatera, który w wypadku traci żonę. Całkiem udanie wypada tu również kreacja tajemniczej grupy, która z pozoru wydaje się czymś w rodzaju sekty para-religijnej, a jej naturę odkrywamy w trakcie oglądania. Świetny pomysł i ciekawi bohaterowie to główne atuty produkcji będącej dziś zapomnianym klasykiem ery VHS.

Tajemnica Syriusza (Screamers)  

Udana i zdecydowanie za mało znana ekranizacja opowiadania Philipa K. Dicka “Second Variety”, w której prezentuje się nam wizję prawdziwej korporacyjnej wojny o zasoby na planecie Syriusz 6B, gdzie grasują tytułowi “screamers”, inteligentne maszyny stworzone do walki z wojskowymi przedstawicielami firmy NEB, które jak się okazuje są stale udoskonalane. Mimo świetnie wykreowanej atmosfery stałego zagrożenia i bardzo dobrego w tej roli Petera Wellera film okazał się kompletną klapą i zarobił dużo mniej niż kosztował. Dziś jest uważany za prawdziwy klasyk ery VHS. Nic dziwnego, bo prócz stałych, coraz bardziej interesujących wątków zawartych w większości dzieł Philipa Dicka, oferuje on również ciekawe zakończenie.

Dawid Ilnicki Strona autora
Z uwagi na zainteresowanie kinem i jego historią nie ma wiele czasu na grę, a mimo to szuka okazji, by kolejny raz przejść trylogię Mass Effect czy też kilka kolejnych tur w Disciples II. Filmowo-serialowo fan produkcji HBO, science fiction, thrillerów i horrorów.
cropper