Cobra Kai (2018) – recenzja pierwszych dwóch sezonów serialu [Netflix]. Strike first!

Cobra Kai (2018) – recenzja pierwszych dwóch sezonów serialu [Netflix]. Strike first!

Piotrek Kamiński | 01.09.2020, 21:00

W 1984 świat poznał historię pewnego młodego, pełnego pasji karateki. Jego życie nie było łatwe, a sztuki walki miały pomóc mu zmienić się na lepsze. Niestety, na jego drodze stanął również uczący się karate rywal. Kulminacją ich znajomości był miejscowy turniej karate, w którym nasz bohater PRAWIE sięgnął po tytuł mistrzowski, który sprzed nosa sprzątnął mu ten chłystek z nikąd, Daniel LaRusso. Oto historia dalszych losów Karate Kida, Johnny'ego Lawrence'a!

Jeśli swego czasu byłeś fanem "Jak Poznałem Waszą Matkę", to pewnie od początku domyślałeś się dokąd ten wstęp zmierza. W jednym z ostatnich odcinków ósmego sezonu, kompletnie nie rozumiejący filmów Barney tłumaczy przyjaciołom, że tytułowym Karate Kidem jest nie kto inny, tylko Johnny Lawrence z dojo Cobra Kai, podczas gdy grający Daniela LaRusso Ralph Macchio jest czarnym charakterem całej historii - łobuzem, który uwziął się na próbującego odpokutować za błędy młodości Johnny'ego. I choć sam Billy Zabka, czyli filmowy Johnny twierdzi, że nigdy nie patrzył na swoją postać jak na tragicznego bohatera, to nie uważa też, aby Johnny był zły. Jest antagonistą filmu, jasne, ale nie jest złym człowiekiem. Jakiś czas po nakręceniu tego odcinka, Zabka i Macchio spotkali się z Jonem Hurwitzem i Haydenem Schlossbergiem celem obgadania pomysłu na nowy serial. Produkcję, która pozwoliłaby widzom spojrzeć na Johnny'ego Lawrence'a z odrobinę innej perspektywy. Tak powstał Cobra Kai i choć serial świętował niedawno drugie urodziny, mało kto tak naprawdę go obejrzał. Mój dobry kolega praktycznie od premiery pierwszego sezonu suszył mi głowę żebym go w końcu sprawdził, ale nie było to wcale takie proste. Pierwszych 20 odcinków premierowo wylądowało na płatnej wersji YouTube'a - z dopiskiem Red. Niby serwis do dziś namolnie namawia mnie na darmowy miesiąc/dwa/trzy, ale jakoś sama myśl, że miałbym płacić za YouTube i, mało tego, móc dzięki temu słuchać muzyki w tle (czyli się da!), stała się dla mnie barierą nie do przeskoczenia. Na całe szczęście, trzeci sezon serialu wypuści już Netflix, także i dwa pierwsze wylądowały na ich platformie streamingowej. I tak oto Cobra Kai z niszowego serialu przez jeden weekend zamienił się w najbardziej popularny tytuł całego serwisu.

Dalsza część tekstu pod wideo

Cobra Kai (2018) – recenzja pierwszych dwóch sezonów serialu [Netflix]. Strike first!

Cobra Kai (Netflix) – recenzja pierwszych dwóch sezonów. Strike hard!

Od tamtego pamiętnego turnieju All Valley minęło już jakieś 30 lat. Krzywda jaka spotkała wtedy Johnny'ego ze strony jego senseia położyła się cieniem na całym jego życiu. Jego małżeństwo się rozpadło, syn nie chce mieć z nim nic wspólnego, a sam Johnny mieszka w małym, zapuszczonym mieszkanku i zostaje zwolniony z pracy chwilę po tym, kiedy go (ponownie) poznajemy. No nie ma chłopak lekko. Jakby tego było mało, jego dawny rywal, Daniel-san, jest wziętym dilerem samochodów i często wykorzystuje wspomnienie swojego dawnego triumfu nad Johnnym w celach reklamowych. Wszystko zmienia się jednak, kiedy pewnego wieczoru widzi, jak miejscowa łobuzerka dokucza jego sąsiadowi, Miguelowi i w trakcie uderzają o jego stary, zdezelowany samochód. Johnny staje w obronie auta... znaczy się chłopaka i spuszcza szybki wpiernicz dręczycielom. Miguel prosi aby Johnny nauczył go się bronić. Nasz bohater z początku nie bardzo pali się do takiej myśli, ale ostatecznie postanawia odzyskać utraconą 30 lat temu zajebistość i reaktywuje swoje dawne dojo - Cobra Kai. Szybko znajdzie też innych uczniów, którzy też chcieliby aby przestano im dokuczać i to właśnie oni staną się głównymi bohaterami serialu.

Bo musisz wiedzieć, że choć role Johnny'ego i Daniela są bardzo istotne i ciągną przewodni wątek całego serialu - ich nieustającą rywalizację - to jednak większość czasu antenowego przypada młodzieży szkolącej się pod nimi. Aktorsko nie ma tu właściwie żadnych słabych występów, ale są na pewno wybitne. Miguel i jego sympatia, córka Daniela, Sam, wypadają jak najbardziej w porządku, ale to obracający swoje życie o 180 stopni Eli/Hawk kradnie każdą scenę, w której się znajduje. Dawniej obdarzony dosyć szpetną blizną nerd, po przystąpieniu do Cobra Kai staje się bezwzględnym hardkorem z wielkim czubem na głowie i wytatuowanym ptakiem na plecach, który za wszelką cenę, panicznie wręcz, stara się uciec przed swoim dawnym życiem. Interesującą postacią jest również Robby, młodociany przestępca, a prywatnie syn Johnny'ego, który postanawia zrobić ojcu na złość pracując dla Daniela. Stawkę dopełniają dawna przyjaciółka Sam (zanim ta stała się hot), Aisha i jej obecne "psiapsióły", Yasmine oraz Moon. W drugim sezonie do obsady dołączy w zasadzie drugie tyle barwnych postaci, ale nie będę ich już tu przywoływał w razie gdyby, ktoś nie widział jeszcze pierwszych dziesięciu odcinków.

Wśród młodzieży najważniejszymi postaciami są bezapelacyjnie Miguel i Robby. Można powiedzieć, że ich droga jest zasadniczo taka sama, ale odbita w lustrze. Jeden pochodzi z kochającej rodziny i uczy się karate aby być twardszym, drugi wychował się w zasadzie sam i jego karate służy znalezieniu wewnętrznego spokoju. Ciężko jest patrzeć kiedy obaj balansują na granicy bycia tym dobrym, albo tym złym, zwłaszcza, że obaj bardzo szybko zdobywają sympatię widza. Z początku to Miguel jest tym uroczym pierdołą, któremu kibicujemy, chcemy aby zdobył dziewczynę, pokonał łobuza, wygrał turniej, itd. Ale z biegiem czasu przestarzałe metody Johnny'ego (facet jest tak mocno zakorzeniony w latach osiemdziesiątych, że nie wie nawet co to Facebook, a dziewczyny podrywa na wjechanie w taką z bara i postawienie jej później drinka) zaczynają odciskać swoje piętno na jego psychice. Wtedy na scenę wkracza Robby, który zaczyna ćwiczyć styl Miyagi-do i dzięki temu stawać się lepszym człowiekiem. I, jak to zwykle w serialach bywa, tak się to kręci. Zdawać by się mogło, że Johnny i Daniel wreszcie złapią wspólny język, ale dzieje się coś, co to uniemożliwia. Robby zyskał uznanie swoich opiekunów, ale zaraz zrobi coś głupiego i wszystko straci. Jedna drama goni drugą. I ogląda się to wszystko na jednym oddechu!

Cobra Kai (Netflix) – recenzja pierwszych dwóch sezonów. No mercy!

Zazwyczaj w tym miejscu zacząłbym się rozpisywać jak to Cobra Kai nie został pięknie nakręcony. Oczywiście jest to prawda - cała masa świetnych ujęć, doskonale wykorzystany materiał z oryginalnego filmu, każdorazowo bardzo pomysłowo ulokowany tytuł, przekomiczny montaż równoległy, walki elegancko równoważące ilość szybkich zbliżeń i dłuższych szerokich ujęć pozwalających docenić pracę tak choreografów jak i aktorów - wszystko to sprawia, że Cobrę ogląda się bardzo przyjemnie. HDR nie jest jakoś specjalnie widowiskowy, ale fajnie robi robotę w scenach plenerowych. Ale tym co naprawdę przykuwa uwagę ze sfery audiowizualnej jest, jak łatwo się domyślić po tym przydługawym wstępie, udźwiękowienie. A dokładniej ścieżka dźwiękowa. Serial produkowało Sony Pictures, a wypuścił YouTube, więc twórcy mogli sobie pewnie wybrać każdy jeden utwór o jakim zamarzyli. Zatrzęsienie szlagierów prosto z lat osiemdziesiątych regularnie powoduje wypuszczenie kolejnej dawki endorfiny do mózgu. Część kawałków została zaczerpnięta prosto z oryginalnego filmu (cały czas czekam na jakiś montaż pod "You're the best around"), ale znajdą się i kompozycje ręcznie wybrane przez twórców, bo po prostu pasowały do sceny. Na myśl natychmiast przychodzi fe-no-me-nal-ne zastosowanie "Here I go again" Whitesnake.

Musisz wiedzieć, że muzyka i kompletnie nieogarniający dwudziestego pierwszego  wieku Johnny to nie jedyne elementy żywcem wyciągnięte z najlepszej dekady wszechczasów (lata osiemdziesiąte, jakby ktoś miał wątpliwości). Wszystkie efekty dźwiękowe związane z walkami - wiesz te wszystkie pach, ziuch, wusz - przeniesiono żywcem z klasycznego kina kopanego. Mało tego! Same walki to też kwintesencja tamtych lat. Bohaterowie mogą urządzić bójkę w centrum handlowym, w barze, w szkole - wszędzie latają krzesła i kopniaki, tłuką się szyby... a dorośli mają to zupełnie w nosie. Nigdzie nie ma ani policji, ani ochrony, ani w zasadzie nikogo, kto by mógł ich powstrzymać. Myślisz sobie "no dobra, ale zaraz do drzwi zapuka policja i będą mieli przesrane, tak?". No... nie. Akcja pędzi dalej jak gdyby nigdy nic. Totalny odlot. Warto zdawać sobie z tego sprawę przed seansem żeby nie nastawiać się na jakiś ultra realizm. Albo fakt, że w zasadzie wszystkie konflikty, wszystkie problemy głównych bohaterów serialu biorą się z ich kompletnego upośledzenia w sztuce konwersacji. To miejscami aż zabawne (w sumie cały serial jest bardzo zabawny) jak wiele dałoby radę zdziałać, gdyby tylko Daniel i Johnny wyrazili jasno, o co im chodzi. Albo Miguel i Robby. Albo w sumie dowolna inna para. Taki klimat. Nie każdemu się to pewnie spodoba.

Cobra Kai nie miał prawa być tak dobrym serialem. Kontynuacje robione tak długo po oryginale zazwyczaj po prostu nie działają, ale zdaje się, że produkcje o sztukach walki znają jakieś kody, bo zarówno Rocky przy okazji Creeda i Johnny teraz pokazują, że nie dość, że wcale nie musi wyjść z tego kompletny szajs, to wręcz efekt końcowy okazuje się być pozycją obowiązkową dla fanów oryginału. W zasadzie wszystko tutaj jest takie jakie powinno. Od aktorstwa, przez historię i warstwę audiowizualną, na emocjach kończąc. Bardzo na siłę można się przyczepić do paru absurdów scenariusza i nad wyraz wyraźnie zarysowanych momentów, które miały złapać nas za serce, ale są to drobnostki, których czepiają się tylko takie marudy jak ja. Cobra Kai to serial, przy którym bawić dobrze będą się dosłownie wszyscy, nawet ludzie, którzy nigdy w życiu nie oglądały oryginału, chociaż osobiście polecam cofnąć się najpierw na te dwie godziny do 1984, aby móc później spróbować wyłapać wszystkie odniesienia do Karate Kida, które twórcy pochowali w swoim dziele. I pamiętaj, Cobra Kai never dies!

Atuty

  • Świetnie przygotowane ujęcia;
  • Widowiskowe walki;
  • Bardzo dobre aktorstwo;
  • Doskonała ścieżka dźwiękowa;
  • Porywająca, wypchana zwrotami akcji historia

Wady

  • Parę drobnych pierdół, na które uwagę zwrócą tylko takie marudy jak ja

Cobra Kai godnie kontynuuje historię rywalizacji Johnny'ego Lawrence'a i Daniela LaRusso. Obowiązkowy seans dla wszystkich fanów oryginału i dobrej telewizji w ogóle.

9,0
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper