Brews Brothers – recenzja serialu. Ktoś nasikał do tego piwa

Brews Brothers – recenzja serialu. Ktoś nasikał do tego piwa

Piotrek Kamiński | 15.04.2020, 21:00

Tytuł kojarzący się z Blues Brothers, głównym tematem jest piwo, a tytułowi bracia gardzą sobą tak jak to tylko możliwe. Jak taki serial mógłby się nie udać? Cóż... Już tłumaczę.

Lubię rynsztokowy humor jak każde inne dorosłe dziecko. Głupie komedie dla nastolatków dają mi radość nawet po trzydziestce. Czy są to przygody próbujących zaliczyć nastolatków, jak w American Pie, czy jadący przez całą Europę aby, jakżeby inaczej - zaliczyć, Scotty (który doesn't know), czy najbliższy tematycznie dzisiejszemu serialowi Beerfest, w którym jednym z treningów pomagających w szybkim piciu piwa jest picie moczu capa ("bo jeśli dasz radę wypić to,  to już, kur@a, wszystko wypijesz"). Dopóki z żartów można się pośmiać, a postacie wzbudzają sympatię będę się dobrze bawił. Niestety, Brews Brothers nie ma ani dobrych żartów, ani sympatycznych postaci. Ten serial to dno.

Dalsza część tekstu pod wideo

Brews Brothers – recenzja serialu. Ktoś nasikał do tego piwa

Brews Brothers – oni, ona i piwiarnia

Wilhelm jest dobrodusznym, lekko nieogarniętym piwowarem, który próbuje rozkręcić swój pierwszy w życiu interes - własny browar połączony z barem. Niestety, jego naiwna natura sprawia, że nie idzie mu to najlepiej  - jego pracownik, Chuy wynosi sobie za darmo piwo do domu, a pracownica, Sarah, wie więcej o prowadzeniu własnej firmy niż on, mimo, że nie ma jeszcze 21 lat. Z pomocą niespodziewanie przybywa Adam, brat Wilhelma (tak naprawdę Willa, ale zmienił sobie żeby lepiej brzmiało). Chłopaki rozstali się w gniewie ładnych parę lat wcześniej i od tamtej pory nie rozmawiali, więc jego nagłe pojawienie się jest tym bardziej dziwne. Adam też jest piwowarem i to bardzo dobrym i nie potrafi się powstrzymać przed ciągłym czepianiem się swojego braciszka. Przez osiem odcinków pierwszego (i podejrzewam, że ostatniego) sezonu chłopaki będą próbowali rozkręcić wspólny interes i pokazać sobie nawzajem, że to właśnie on jest lepszy.

Z pozoru punkt wyjścia idealnie nadaje się na sitcom. Główni bohaterowie trochę się lubią, acz głównie nienawidzą, każdy kolejny odcinek może być nową, szaloną przygodą, a garść postaci żeńskich daje scenarzystom pole do popisu w temacie romansów. I co? I gó...

Brews Brothers – dlaczego lubimy telewizyjnych drani?

Największym grzechem Brews Brothers jest to, że większość żartów jest tak kosmicznie nieśmieszna jakby ludzie od dialogów specjalnie w taki sposób je napisali. Przecież w trzydziestominutowym serialu komediowym siłą rzeczy co jakiś czas któryś z żartów musi trafić, prawda? Teoretycznie w każdym odcinku zaśmiałem się chociaż raz, ale nawet z rachunku prawdopodobieństwa takich szczęśliwych trafów powinno być więcej. Tymczasem przygody Adama i Willa to chyba najbardziej czerstwa produkcja jaką widziałem w ostatnich latach. Żarty polegające na sikaniu do piwa, trzymaniu trufli w tyłku, używaniem szklanych dildo w charakterze butelek, zawieszaniu tarczy do rzutek na barierkach, za którymi siedzą goście, piciu zlewek - to jedne z najtańszych, najbardziej nijakich wymówek do śmiania się jakie w życiu widziałem. Ale nawet z kiepskich żartów można się choć odrobinę pośmiać jeśli czujemy emocjonalną więź z wypowiadającymi je postaciami. Niestety tej zgrai zwyczajnie nie da się lubić. Will daje sobą pomiatać dosłownie każdemu i to we własnym lokalu. Bardzo szybko przestajemy mu współczuć, a zaczynamy załamywać ręce nad jego głupotą. Sarah jest klasyczną "silną, niezależną postacią kobiecą" i na tym się jej charakter kończy, a ja już naprawdę mam serdecznie dosyć filmowych kobiet, których główną, a często i jedyną cechą jest ich niezależność. Chuy to taki Fez z Różowych Lat 70-ych, tyle, że odarty z całego uroku. Tam gdzie Fez był zwyczajnie niedopasowany kulturowo, ale ostatecznie raczej inteligentny, Chuy najzwyczajniej w świecie jest skończonym dziwolągiem i przygłupem. Jednymi postaciami choć odrobinę ratującymi sytuację są prowadzący stojącego tuż pod browarem foodtrucka Elvis i Becky - para bzykających się bez przerwy, mieszkających w samochodzie hipisów. Ich siła nie polega na tym, że są świetnie zagrani, czy na napisanych dla nich żartach. Nie. Śmiejemy się z nich przede wszystkim dlatego, że wydają się być ludzcy - czego nie można powiedzieć o reszcie głównej obsady. Są wyluzowani, ale i pracowici. Widać, że zależy im tak na sobie, jak i na pozostałych bohaterach, których naprawdę po prostu lubią. Ich dokładnym przeciwieństwem zdaje się być Adam - bezapelacyjnie najgorsza postać w całym tym szambie.

Co sprawia, że Adam jest najgorzej napisaną postacią małego ekranu dekady (może przesadzam, ale tego roku już na pewno)? Zastanówmy się dlaczego zazwyczaj lubimy złośliwych drani, którym do kompletu wszystko się udaje. Czym różni się Adam od Barneyów Stinsonów, Stevenów Hyde'ów i innych Stiflerów tego świata? Moim zdaniem to, czego brakuje Adamowi to... dusza, jak górnolotnie by to nie brzmiało. Być może Barney uwodzi wszystko co się rusza, pozwala swojemu najlepszemu przyjacielowi wierzyć, że umówił go z prostytutką i nabija się z niemalże wszystkich ich życiowych decyzji, ale w gruncie rzeczy bardzo mu na nich zależy, co nie raz już pokazał i faktycznie cierpi, kiedy ich cierpliwość w stosunku do jego osoby w końcu się wyczerpuje. Hyde gardzi niemalże wszystkim i wszystkimi, ale bagaż problemów z którymi musi sobie radzić każdego dnia swojego życia sprawia, że w jakimś stopniu rozumiemy skąd ta jego zgorzkniałość się bierze - to po prostu bariera, za którą chowa się, bo w ten sposób ciężej go zranić. Stifler przez długi czas był raczej podobny do Adama. W pierwszym American Pie cały związany z nim humor polegał na tym, że spotykała go kara za bycie złym człowiekiem. Ale nawet i on ostatecznie ewoluował i dał się pokazać z tej bardziej ludzkiej strony. Adam nie ma w sobie takiego pierwiastka człowieczeństwa. Jest cholernie dobrym piwowarem, przy czym stopień jego miłości do samego siebie może równać się tylko pogardzie odczuwanej do każdej innej ludzkiej istoty. Jego złośliwość nie jest śmieszna, ani urocza, ponieważ brakuje jej przeciwwagi w postaci odrobinę bardziej ludzkich odruchów (i zazwyczaj kary za bycie łajzą). Tak naprawdę dopiero w ostatnim odcinku możemy zauważyć zwiastun nadchodzącej przemiany w jego podejściu do brata, ale nie zmienia to faktu, że przez siedem ciągnących się jak flaki z olejem odcinków oglądamy złośliwą mendę, przez którą można wręcz mieć ochotę pobić telewizor (wiem, że ja miałem).

Brews Brothers nie jest dobrym serialem. Nie jest nawet niezłym serialem. To zupełne nieporozumienie, którego nie mogę z czystym sumieniem polecić naprawdę nikomu. Dosłownie kilka udanych żartów i dwie faktycznie zabawne postacie nie są w stanie usprawiedliwić czterech godzin życia, które bezpowrotnie zmarnujesz oglądając ten serial. Tym, co rozbawiło mnie w nim najbardziej była ikonka Dolby Atmos przy tytule, bo jak niby wykorzystać trójwymiarowy dźwięk w prostackim sitcomie, w którym praktycznie każde ujęcie to stojące obok siebie i rozmawiające ze sobą postacie. Na koniec jedna mała uwaga. Wiem jak to działa - poczucie humoru jest czymś absolutnie subiektywnym i zupełnie możliwe, że akurat Tobie taka koncepcja na serial podpasuje. Moim zdaniem ten serial to kompletna strata czasu i starałem się w tym tekście pokazać Ci dlaczego tak uważam. Miej to, proszę, na uwadze. Dzięki.

Atuty

  • Tylko osiem odcinków;
  • 1/20 żartów trafia;
  • Becky i Elvis

Wady

  • Aż osiem odcinków;
  • 19/20 żartów nie trafia;
  • Will, Adam, Sarah i Chuy

Jeśli masz ochotę obejrzeć durną komedię o warzeniu i piciu piwa... lepiej obejrzyj Beerfest. Tam przynajmniej jest się z czego pośmiać.

2,5
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper