Bleeding Edge jest sporym zaskoczeniem. Graliśmy w nową grę twórców Hellblade

Bleeding Edge jest sporym zaskoczeniem. Graliśmy w nową grę twórców Hellblade

Wojciech Gruszczyk | 23.02.2020, 16:00

Ninja Theory ma na koncie kilka świetnych gier nastawionych na historie, a ostatni Hellblade oczarował graczy z całego świata. Wielu fanów opowieści Senuy nie potrafiło zrozumieć, dlaczego deweloperzy tym razem postawili na sieciowy brawler, ale po spędzeniu z tytułem kilku godzin, wiem jedno – ta koncepcja naprawdę ma sens.

Ninja Theory udowodniło, że niektóre gry powinny nieść za sobą bagaż emocji, które pozwolą nam lepiej zrozumieć otaczający świat. To właśnie sukces Hellblade był przyczyną burzy, która wybuchła po zapowiedzi Bleeding Edge – wielu graczy nie chciało zrozumieć, dlaczego studio podążyło drogą sieciowego blawlera. Na wstępie trzeba jednak to podkreślić: to tylko jeden z projektów rozwijanych przez zespół. Część studia postanowiła zrobić „krok w bok”, który okaże się świetną produkcją do Xbox Game Pass – mogę nawet śmiało podejrzewać, że gdy Phil Spencer sprawdzał projekt (gra była rozwijana przed przejęciem Ninja Theory przez Microsoft) pomyślał właśnie, że sieciowa pozycja może i nie podbije rynku, ale będzie kolejną propozycją stworzoną w głównej mierze dla klientów abonamentu.

Dalsza część tekstu pod wideo

Bleeding Edge jest sporym zaskoczeniem. Graliśmy w nową grę twórców Hellblade

Bleeding Edge stawia na umiejętności graczy

W Bleeding Edge mierzą się ze sobą dwie drużyny składające się z czterech graczy, ale nie jest to kolejna strzelanka jak wiele innych. Ninja Theory choć opiera swoja rozgrywkę na bohaterach, to ich tytuł jest w zasadzie brawlerem, w którym każdy zawodnik ma swoją unikalną rolę w drużynie. Postacie są podzielone na trzy klasy (atak, obrona, pomoc), a podczas bety przekonałem się, że dosłownie każdy może wpłynąć na losy meczu. Twórcy stworzyli nie tylko ciekawe i barwne charaktery, które wpadają w oko, a dodali im istotne w przebiegu spotkania umiejętności. W konsekwencji dosłownie jedna osoba może wpłynąć na losy rywalizacji – to oczywiście satysfakcjonuje, gdy akurat to my znajdujemy się w zespole zwycięzców, ale gorzej sytuacja wygląda w momencie przegranej.

W grze Ninja Theory dosłownie każdy atak ma znaczenie, a podczas bezpośrednich starć nie możemy bez pomysłu klikać kolejnych przycisków – bohaterowie mogą ogłuszać, unikać ataków lub łączyć ciosy, by zapewnić sobie odpowiednią przewagę. Świetnie sprawdzają się walki, które są bardzo ukierunkowane na umiejętności oraz współpracę. Mając ogarnięty zespół, gameplay sprawia sporo frajdy, ponieważ dostępne skille mają faktyczny wpływ na wydarzenia – tutaj czuć każdy atak. Ninja Theory udało się to na czym poległo wielu – każda postać jest inna, ale wszystkie są równie ważne. Dawno nie miałem takiej frajdy podczas rozgrywki bohaterem leczącym, kiedy to czułem, że to właśnie za sprawą moich poczynań drużyna zdobywa przewagę. Innym razem wskoczyłem w skórę defensywnego tanka, który przyjmował na siebie obrażenia, a pozostali członkowie zespołu mogli pokusić się o postawienie na atak. Nieczęsto deweloperom udaje się tak dobrze dostosować postacie i je zbalansować,  zapewniając jednocześnie zróżnicowane umiejętności, które zachęcają do wypróbowania przeróżnych podejść i taktyk.

Odrobinę charakteru zabrakło mi w samej oprawie. Kolorowa opowiastka z bohaterami? Widzieliśmy wiele takich tytułów i tylko nieliczne osiągnęły sukces. W trakcie rozgrywki kilkukrotnie zastanawiałem się, czy ciemniejsza tonacja nie byłaby odpowiedniejsza, by wyróżnić tytuł z tłumu, ale na pewno warto podkreślić, że grafikom udało się zadbać o kilka nieźle wyglądających bohaterów – rockman z gitarą to mój zdecydowany faworyt. Aż prosi się, by opowiedzieć w tym uniwersum krótkie historie w formie animowanych filmów. Trudno też przyczepić się do lokacji, jednak trzeba przy tym przyznać, że było ich za mało, by zebrać większe wnioski – ogólnie rzecz biorąc: lokacje pasują do koncepcji.

Podczas testów nie miałem wrażenia, że ktokolwiek jest tutaj za mocny lub zbyt słaby. Dla każdego można znaleźć taktykę, a przy sprytnym wykorzystaniu – bohater będzie integralną częścią formacji wspomagającą w ostatecznym zwycięstwie. Najpewniej w przyszłości możemy się spodziewać rozbudowania zestawienia, ale trzeba przyznać, że jak na sam początek jest bardzo dobrze. Do gustu przypadła mi intensywność pojedynków, które nie są za szybkie, ale jednocześnie zwycięzca zostaje wyłoniony po kilku minutach. Twórcy zadbali także o szybkie przechodzenie pomiędzy starciami – ekrany wczytywania nie psują doświadczenia.

Bleeding Edge jest sporym zaskoczeniem. Graliśmy w nową grę twórców Hellblade

Bleeding Edge ze sporym problemem?

Beta pozwoliła sprawdzić dwa tryby, które nie wyróżniły się niczym specjalnym. Za pierwszym razem broniliśmy punktów w stylu dominacji, za kolejnym zbieraliśmy zbiorniki, by następnie dostarczyć je na miejsce. To najpewniej dopiero początek wariantów przygotowanych przez deweloperów, ale jestem przekonany, że właśnie tutaj potrzebne jest odpowiednie odświeżenie, które sprawi, że gracze będą chętnie wracać do gry. Rankingi, a nawet turnieje? Tego niestety nie zobaczyliśmy. W tytule pojawia się system rozwoju profilu (zdobywamy lvl dla konta i bohatera), możemy zgarniać kolejne skórki, a nawet ulepszać w pewien sposób herosów, jednak jest to wyłącznie podstawa.

Z jednej strony beta wywołała u mnie sporo pozytywnych uczuć, ponieważ gameplay nastawiony na współpracę i umiejętności gracza sprawdza się w każdym najmniejszym elemencie, ale Bleeding Edge potrzebuje wielu ciekawych wariantów zabawy, które sprawią, że gracze będą chętnie logować się na serwerach. Studio ma na pewno kilka asów w rękawie, ale szkoda, że testy były skupione na zaledwie dwóch trybach – to zdecydowanie za mało.

Ninja Theory stworzyło porządne fundamenty, które sprawiły, że przez kilka godzin dobrze bawiłem się na serwerach. Przed zespołem jednak bardzo trudne zadanie: systematyczne oferowanie marchewki, za którą fani sieciowych produkcji będą ganiać – w innym wypadku po kilku tygodniach serwery mogą świecić pustkami. Dużym atutem tytułu jest dystrybucja, bo choć część fanów marki skusi się na pudełko, to jestem przekonany, że duża część społeczności wypróbuje tytuł w ramach Xbox Game Pass... I pewnie na takie osoby liczy Ninja Theory oraz Microsoft. Bleeding Edge nie będzie kolejnym hitem uznanego studia, ale może wyrwać kilka wieczorów, a przy odpowiedniej rozbudowie ma szansę zaistnieć na dłużej. Sporo jednak zależy od premierowej zawartości i planów na rozwój gry.

A Wy mieliście okazje sprawdzić Bleeding Edge... Jak Waszym zdaniem wypada nowa gra Ninja Theory?

Wojciech Gruszczyk Strona autora
Miał przyjść do redakcji zrobić kilka turniejów, ale cytując klasyka „został na dłużej”. Szybko wykazał się pracowitością, dzięki której wyrobił sobie pozycję w redakcji i zajmuje się różnymi tematami. Najchętniej przedstawia wiadomości ze świat gier, rozrywki i technologii oraz przygotowuje recenzje gier i sprzętu. Jeśli jest zadanie – Wojtek na pewno się z nim zmierzy. 
cropper