Outriders. Gramy w nową grę PCF. Lepsza w singlu niż co-opie, ale z ogromnym potencjałem

Outriders. Gramy w nową grę PCF. Lepsza w singlu niż co-opie, ale z ogromnym potencjałem

Roger Żochowski | 13.02.2020, 21:30

Znacie to uczucie, gdy odpalając grę nie macie wobec niej dużych oczekiwań, a po kilkunastu minutach siedzicie ze szczęką na podłodze? Podobne odczucia miałem gdy trafiłem na event najnowszej gry People Can Fly - Outriders. 

Przyznam się bez bicia, że pierwsze materiały z Outriders jakoś mnie specjalnie do gry nie zachęciły. Inna sprawa, że o produkcji niewiele było tak nieprawdę wiadomo. Gdy jednak trafiłem na event zorganizowany w Warszawie, na którym znaleźli się także przedstawiciele Square Enix (wydawca gry) oraz dziennikarze z całego świata, poczułem w kościach, że będzie grubo. Po prezentacji na głównej scenie, gdzie pracownicy studia pokazali nowe materiały wideo i zapowiedzieli, że gra trafi także na next-geny, mieliśmy kilka godzin na sprawdzenie szykowanego tytułu. Czy to w singlu czy w co-opie. Organizacja imprezy stała naprawdę na światowym poziomie z możliwością nagrywania gameplayu czy przeprowadzenia wywiadów z twórcami, którzy byli dostępni od ręki na evencie. To wszystko robiło wrażenie i dawało jasny sygnał - niczego nie ukrywamy, grajcie i dzielcie się tym z czytelnikami. 

Dalsza część tekstu pod wideo
Outriders. Gramy w nową grę PCF. Lepsza w singlu niż co-opie, ale z ogromnym potencjałem
Outriders. Gramy w nową grę PCF. Lepsza w singlu niż co-opie, ale z ogromnym potencjałem
Outriders. Gramy w nową grę PCF. Lepsza w singlu niż co-opie, ale z ogromnym potencjałem
Outriders. Gramy w nową grę PCF. Lepsza w singlu niż co-opie, ale z ogromnym potencjałem
Event Outriders odbył się w Warszawie w praskim Koneserze i zorganizowany został ze sporym rozmachem

Jeśli miałbym porównać Outridres do jakiejś produkcji to byłby to miks Gears of War, Destiny (baaaardzo duże inspiracje) i Borderlands z domieszką Outer Worlds. Ale po kolei. Nowa gra People Can Fly to kooperacyjna strzelanina RPG, w której przemierzamy nieprzyjazny nam świat sami bądź w towarzystwie dwóch sieciowych kumpli. To co jednak już na samym początku uderza w gracza, to naprawdę mocno rozbudowana i mroczna warstwa fabularna. Ziemia została zniszczona przez wojnę i zmiany klimatu. W 2159 roku stworzono ostatni plan ratunkowy dla rodzaju ludzkiego. Dwa ogromne statki kolonijne zostały wysłane na bujną, niezbadaną planetę Enoch, która miała dać przetrwanie naszej rasie. Po 80 latach podróży z załogą w kriogenicznym śnie tylko jeden statek przybył na orbitę Enocha. I tu zaczyna się właściwa gra. Wcielamy się w tytułowego Outridera, członka elitarnych sił i odkrywców, stawiając pierwsze kroki na obcej planecie i szykując grunt pod kolonizację. Nie jest to jednak postać z góry narzucona przez twórców. W prologu w całkiem rozbudowanym edytorze tworzymy własnego bohater wybierając płeć, wygląd, tatuaże, znaki szczególne i sylwetkę. Jako, że mam słabość do edytorów i potrafię w nich spędzić nawet godzinę, nie chcąc tracić czasu tym razem ograniczyłem się do minimum tworząc uroczą, ale barczystą Azjatkę. W końcu do Azjatek też mam przecież słabość. 

Pierwsze minuty prologu to zwiedzanie obcej planety, rozstawianie bazy, wycinanie drzew, rozmowy z towarzyszami podróży i podziwianie bogatej fauny i flory. Już w tym momencie dało się odczuć, że jest to produkcja tworzona z dużym rozmachem. Klimat kolonizacji nieznanego lądu od razu buduje atmosferę tajemnicy, a oprawa (pomijając nie zawsze udane twarze) przypomina nam, że to produkcja AAA z wysokiej półki. To tutaj poznamy chociażby Jakuba -  jednego z członków ekipy, który gdy się zdenerwuje rzuca swojsko brzmiącymi k**wami i nigdy nie odmawia alkoholu. Czyli nasz chłop. Po krótkim tutorialu ruszamy w głąb planety sprawdzić dziwny sygnał. I dopiero tutaj zaczyna się jazda bez trzymanki. Outridersi trafiają na dziwną anomalię, która nie tylko niszczy urządzenia i zakłóca technologię, ale zaczyna zabijać ludzi lub zmieniać ich nie do poznania. Fala tajemniczej energii doprowadza do katastrofy a nasza postać zarażona nieznaną anomalią zostaje zabrana na statek do komory kriogenicznej z nadzieją, że za jakiś czas znajdzie się lekarstwo. Na dobrych chęciach się jednak kończy. 

30 lat później 

Outriders. Gramy w nową grę PCF. Lepsza w singlu niż co-opie, ale z ogromnym potencjałem

Gdy ponownie budzimy się ze snu od wydarzeń w prologu mija... 30 lat. Statek z ostatnimi ludźmi wylądował wprawdzie na planecie, ale tej nigdy nie udało się ujarzmić. Anomalia dalej szaleje, nieszkodliwe stworzenia zamieszkujące planetę zmieniły się w krwiożercze bestie, pojawiły się też tajemnicze istoty dysponujące niewyobrażalną mocą. Planeta potraktowała ludzi jako infekcję, którą musi zwalczyć. Koloniści schronili się w prowizorycznym mieście bez dostępu do zaawansowanej technologii i uwięzieni na obcej planecie. Jakby tego było mało trwa też wojna domowa, a ludzie, których znaliśmy przez 30 lat zmienili się nie do poznania. Zmienia się również nasz bohater - jak się okazuje, nie wszyscy ludzie, którzy mają kontakt z anomalią umierają w cierpieniach. Niektórzy wracają z nowymi mocami mogąc kontrolować ogień, grawitację, czas i przestrzeń. Jak nietrudno się domyśleć - postać gracza jest jedną z takich osób. Pytanie tylko czy wciąż pozostaje człowiekiem? Co najciekawsze - po 30 latach ktoś lub coś cały czas nadaje tajemniczy sygnał, którego nie jest w stanie zagłuszyć nawet anomalia. I może to być ostatnia nadzieja dla ludzkości. 

Zanim rzucimy się w wir walki trzeba wybrać jedną z czterech klas. A raczej trzech, bo na pokazie odblokowane były tylko Trickster, Devastator i Pyromancer. Musicie bowiem wiedzieć, że nie samym strzelaniem gra żyje - kluczowe jest odpowiednie wykorzystanie nadprzyrodzonych mocy ukrytych pod spustami i odblokowywanych wraz z awansem na kolejne poziomy doświadczenia. A jeśli gramy ze znajomymi łączenie tych mocy tworzy na polu walki istny balet śmierci. I tak Trickster porusza się bardzo szybko, potrafi zwalniać czas, teleportować się oraz dysponuje atakiem zmieniającym wrogów w szkielety. Jest też doskonały, gdy trzeba zajść wroga od skrzydeł. Devestator to z kolei typowy siłacz znakomity w walce w zwarciu zadaje duże obrażenia niczym typowy tank. Wykorzystuje moc ziemi i grawitacji, potrafi atakować na dystans, ale i podlecieć do góry i po namierzeniu grupy wrogów zmienić się w skałę i wjechać w towarzystwo z impetem. Ostatni w stawce Pyromancer nie jest klasą tak mobilną jak Trickster i tak wytrzymałą jak Devestator, ale moc ognia pozwala mu wypierać wrogów zza osłon, a jego bomby termiczne przyklejone do wrogów wybuchają, gdy ci kipną, co tworzy prawdziwe łańcuchy zależności. Każda z klas nieco inaczej też odzyskuje utracone w walce zdrowie. No dobra, a jak to wygląda w praniu?

Co-opowa rzeźnia w sosie RPG

Outriders. Gramy w nową grę PCF. Lepsza w singlu niż co-opie, ale z ogromnym potencjałem

O ile grając samemu musiałem cały czas korzystać z osłon i planować kolejne ruchy, tak w co-opie w wersji ogrywanej na evencie szliśmy jak burza miażdżąc wrogów. Zabawa była przednia, bo jedna postać traktowała wrogów ścianą ognia wyrzucając zza osłon, druga w energetycznej kopule zatrzymywała w tym momencie czas, a trzecia wjeżdżała w tatałajstwo jak czołg dobijając tych, co jeszcze dychali. Problem był tylko taki, że rzadko kiedy trzeba było chować się za osłonami czy planować kolejne posunięcia. Nawet gdy na polu walki pojawiał się trudny przeciwnik ze znaczkiem czaszki czy boss. Podejrzewam, że w finalnej wersji poziom trudności będzie podkręcony w co-opie, bo na ten moment większą satysfakcję sprawiała mi zabawa w singlu, ciągłe przeskakiwanie między osłonami, turlanie się i poczucie, że trzeba będzie swoje wycierpieć, by dotrzeć do celu. Co wiąże się też z fabułą, bo jednak na świetnych wstawkach fabularnych budujących klimat tego uniwersum widzimy zazwyczaj tylko jedną postać, a po chwili śmigamy już we trzy. Ja wiem, że to problem wielu co-opowych produkcji, ale zawsze wybija to trochę z immersji, gdy na liczonych przez sinik animacjach narracja obejmuje 3 postacie, a tych przygotowanych wcześniej już tylko jedną, choć do danej lokacji wchodziliśmy grupą.  

Nie zmienia to faktu, że samo strzelanie jest naprawdę angażujące (chociaż czasem brakuje skoku), a producenci na każdym kroku podkreślali, że nie jest to gra typu usługa, a pełnokrwisty mariaż strzelaniny z RPG. Nie znajdziecie tu lootboksów czy drogi na skróty za drobną opłatą - wykonując misje i zabijając wrogów zdobywamy kolejne łupy, przedmioty, okrycia głowy, pancerze, bronie. Możemy je sprzedawać, wymieniać na lepsze, chować do specjalnego schowka. Broni i elementów pancerzy (głowa, nogi, stopy, ręce, tułów) jest cała masa i często bardzo mocno zmieniają statystyki i wygląd postaci czy w końcu nasz styl rozgrywki. Inaczej bowiem śmiga się z pistoletami, inaczej z shotgunem, a inaczej ze snajperką. Do tego dochodzą modyfikacje broni, wspomniane skille oraz ogromne drzewko rozwoju, gdzie wedle własnych preferencji stworzymy unikalną postać. A każda klasa ma na swoim schemacie trzy subklasy, które rozwijamy. Dorzućcie do tego możliwość rozmów z NPCami, wykonywanie subquestów (można powtarzać dla grindu), polowanie na potwory, zdobywania różnych osiągnięć (związanych z daną klasą, zwiedzaniem świata, walką tudzież współpracą z innymi graczami) czy odkrywanie kolejnych miast, baz i osad, a dojrzycie naprawdę głęboką mechanikę RPG. Za każdym razem gdy wracałem do głównego HUBu bawiłem się w ekwipunku, odwiedzałem okoliczne sklepy, a przecież nie było mi dane posmakować elementu, który zapowiada się równie ciekawie i jest związany z... pojazdami. 

Podróż w nieznane 

Outriders. Gramy w nową grę PCF. Lepsza w singlu niż co-opie, ale z ogromnym potencjałem

W Outriders dorobimy się własnego pojazdu, który będziemy mogli z czasem ulepszać na wielu płaszczyznach. To nie będzie tylko kosmetyka, a ważny i rozbudowany element zabawy. To nim przemierzymy dzikie tereny planety zapuszczając się poza pierwsze miasto i odkrywając pustynie, lasy, doliny i pasma górskie, które kryją niejedną tajemnicę. Tej skali w pierwszych rozdziałach trochę brakuje, bo tereny dostępne w misjach są dość liniowe, a sam HUB też nie jest jakiś ogromny. Ale z czasem powinno być lepiej. Twórcy gry ponadto zdradzili, że gracze przemierzając planetę autami będą mogli łączyć się w konwoje, dzięki czemu zwiększą bezpieczeństwo i siłę rażenia, gdy zostaną zaatakowani. Kosmiczny Mad Max nadchodzi!

To nie jest tytuł, który zrewolucjonizuje gatunek, bo w sumie czerpie po prostu garściami z innych serii, którym się udało. Ale jak kopiować to od najlepszych. Póki co lepiej grało mi się samemu. Gameplay jest wówczas bardziej angażujący, trzeba władować w przeciwników znacznie więcej ołowiu i nie dostają oni małpiego rozumu (nad SI warto byłoby jeszcze popracować). Broń zmieniamy błyskawicznie, w locie, krew leje się gęsto, a dynamika starć zachwyca. Do tego fabuła  intryguje budując atmosferę niebezpiecznej przygody na obcej planecie i zachęca co chwila do podjęcia tej jeszcze jednej misji. Nie licząc pewnego kowboja z prologu, który był bardzo creepy (zwłaszcza jego uzębienie), przewijające się w fabule postacie wykreowano znakomicie. Są charyzmatyczne i ciągną scenariusz w czym pomaga świetny voice-acting. Premiera gry została przesunięta na okres świąteczny tego roku i jeśli nic się po drodze nie wykrzaczy, kolejna polska ekipa powinna dostarczyć tytuł najwyższej próby. Taki na mocne 8/10. 

Roger Żochowski Strona autora
Przygodę z grami zaczynał w osiedlowym salonie, bijąc rekordy w Moon Patrol, ale miłością do konsol zaraziły go Rambo, Ruskie jajka, Pegasus, MegaDrive i PlayStation. O grach pisze od 2003 roku, o filmach i serialach od 2010. Redaktor naczelny PPE.pl i PSX Extreme. Prywatnie tata dwójki szkrabów, miłośnik górskich wspinaczek, powieści Murakamiego, filmów Denisa Villeneuve'a, piłki nożnej, azjatyckiej kinematografii, jRPG, wyścigów i horrorów. Final Fantasy VII to jego gra życia, a Blade Runner - film wszechczasów. 
cropper