Brightburn: Syn ciemności – recenzja filmu. Człowiek z koszmaru, nie stali

Brightburn: Syn ciemności – recenzja filmu. Człowiek z koszmaru, nie stali

Jędrzej Dudkiewicz | 25.05.2019, 12:00

Czasem przydaje się mieć krótką pamięć. Wiele miesięcy temu widziałem bowiem zwiastun Brightburn: Syn ciemności, który zapowiadał się na film wnoszący coś nowego do gatunku produkcji superbohaterskich, do tego w konwencji horroru. I tyle, uznałem, że warto będzie obejrzeć. Ale tytuł i wszystko inne wyleciało mi z głowy, więc idąc do kina nie miałem żadnych oczekiwań. Może to jeden z powodów, dla których tak bardzo mi się podobało.

Historia jest dość znana. Gdzieś w Kansas małżeństwo Breyerów stara się o dziecko. Niespodziewanie w lesie nieopodal rozbija się tajemniczy statek, w którym przebywa niemowlę. Breyerowie biorą je pod swój dach i adoptują. Wkrótce okazuje się, że dziecko zaczyna odkrywać swoje nadnaturalne zdolności. Problem w tym, że korzysta z nich w złych celach.

Dalsza część tekstu pod wideo

Brightburn: Syn ciemności – intrygująca i dobrze nakręcona historia

Na pewno kojarzycie, który superbohater był inspiracją do pomysłu wyjściowego. Tak, film w reżyserii Davida Yraovesky’ego, którego producentem był James Gunn (twórca Strażników galaktyki) jest opowieścią o tym, co by były, gdyby Superman był psychopatą i zagrożeniem dla ludzkości. Innymi słowy, Lex Luthor z Batman v Superman: Świt sprawiedliwości jak najbardziej miał rację, że potrzebujemy planu B na wypadek, gdyby ten niesamowicie potężny kosmita będący w stanie niszczyć kontynenty zwariował.

Twórcy stopniowo odkrywają karty, jednocześnie stawiając pytanie, jak ważne w tym wszystkim jest kwestia wychowania, które otrzymał syn Breyerów, Brandon. Czy była szansa, żeby uniknąć późniejszych wydarzeń? I jak duża, skoro chłopak ma dwanaście lat, więc jest w niezwykle istotnym wieku, odznaczającym się już pierwszymi oznakami młodzieńczego buntu. Jaką rolę odegrali w tym koledzy i koleżanki ze szkoły, którzy czując, że Brandon jest jakiś inny, wyśmiewali go? Punkt wyjścia jest więc naprawdę intrygujący i jeśli mam się do czegoś przyczepić, to mam wrażenie, że twórcy nie do końca wykorzystują ten potencjał, tę historię można by trochę rozwinąć, pociągnąć dalej.

Kiedy już jednak Brandon poznaje swoje moce i zaczyna zachowywać się coraz bardziej niepokojąco, gatunkowe stery całkowicie już przejmuje horror. I jest to horror znakomicie nakręcony, co ważne bez pomocy wielu efektów specjalnych, za to z pomysłem. Ot, chociażby zdjęcia są tu świetne, także dlatego, że operatorowi doskonale udaje się pokazać różnicę między tym samym miejscem, zależnie od pory dnia. Gdy jest jasno, jawi się jako normalna, bezpieczna lokacja. W nocy jednak człowiek zaczyna mieć paranoję, że coś się czai we wszystkich zakamarkach, a każde skrzypnięcie jest w stanie podnieść ciśnienie. Ładnie współgra to zresztą z tematem filmu, czyli tym, jak blisko siebie są jasność i ciemność. Brightburn: Syn ciemności ma umiejętnie budowane napięcie i naprawdę można się wiele razy przestraszyć podczas seansu. Także dlatego, że widz wie, jakie moce posiada Brandon i zdaje sobie sprawę, że zagrożenie może nadejść z każdej strony.

Brightburn: Syn ciemności – ciekawi bohaterowie

Film jest wciągający także dzięki dobrze napisanym i zagranym bohaterom. Na uznanie zasługuje szczególnie wcielający się w Brandona Jackson A. Dunn. Potrafi on szybko przejść od bycia normalnym i sympatycznym, do osoby, która jest szalenie niepokojąca. Bardzo dobra jest też Elizabeth Banks, która gra jego mamę, Tori. Ona jedna zawsze broni syna przed oskarżeniami i nie chce uwierzyć, że Brandon mógłby komuś zrobić coś złego. To ciekawa kreacja matki, którą zaślepia miłość do syna.

Dobrze wypada też David Denman jako Kyle, ojciec Brandona, który z jednej strony chce dla niego jak najlepiej i stara się wypełniać rodzicielskie obowiązki, a z drugiej coraz bardziej boi się mieszkającego z nim dwunastolatka. Warto też wspomnieć o króciutkim epizodzie Michaela Rookera, który w scenach podczas napisów końcowych świetnie bawi się w udawanie jednego z największych wariatów USA, Alexa Jonesa.

Brightburn: Syn ciemności jest więc produkcją zdecydowanie ciekawą i godną polecenia. Poprzez w gruncie rzeczy proste odwrócenie schematu wnosi coś nowego do gatunku superbohaterskiego. A przy tym jest po prostu bardzo sprawnie nakręconym horrorem.

PS Film absolutnie nie jest przeznaczony dla najmłodszych widzów. Są w nim przynajmniej trzy autentycznie makabryczne sceny, w trakcie których miałem ochotę odwrócić wzrok. Czemu o tym piszę? Otóż na sali ze mną było kilkanaście dzieciaków, które na oko miały mniej więcej 10 lat. Wyglądało to tak, jakby nauczyciel postanowił zabrać klasę do kina i albo nie sprawdził, co to za film, albo miał to w nosie. Nawet więc mi nie przeszkadzało to, że co chwila któreś z nich przechodziło do rzędu niżej lub wyżej, żeby przytulić się do kolegi lub koleżanki. Część z nich – słusznie – zasłaniała oczy w najgorszych momentach. Film ma kategorię R.

Atuty

  • Intrygująca historia stawiająca ciekawe pytania i igrająca z tematyką superbohaterów
  • Dobrze napisani i zagrani bohaterowie
  • Napięcie
  • Zdjęcia

Wady

  • Potencjał pomysłu wyjściowego był jeszcze większy, warto byłoby pewne wątki rozbudować

Brightburn: Syn ciemności to bardzo udany horror, który wnosi coś nowego do gatunku produkcji superbohaterskich.

8,5
Jędrzej Dudkiewicz Strona autora
Miłość do filmów zaczęła się, gdy tata powiedział mi i bratu, że "hej, są takie filmy, które musimy obejrzeć". Była to stara trylogia Star Wars. Od tego czasu przybyło mnóstwo filmów, seriali, ale też książek i oczywiście – od czasu do czasu – fajnych gier.
cropper