Witajcie w Marwen – recenzja filmu. W oparach oczywistych metafor

Witajcie w Marwen – recenzja filmu. W oparach oczywistych metafor

Jędrzej Dudkiewicz | 28.02.2019, 21:00

Robert Zemeckis jest – razem oczywiście ze Stevenem Spielbergiem i Georgem Lucasem – jednym z tych reżyserów, którzy najbardziej wpłynęli na wyobraźnię widzów. Twórca między innymi trylogii Powrót do przyszłości, Forresta Gumpa (jeden z niewielu przypadków, gdy film jest lepszy od książki), czy Cast Away – poza światem ostatnio wydaje się jednak być w gorszej formie. Najświeższym tego przykładem jest rozczarowujące Witajcie w Marwen.

Fabuła została oparta na prawdziwych wydarzeniach. Mark Hogancamp był kiedyś bardzo zdolnym ilustratorem. Stracił jednak większość sprawności rąk oraz wszystkie wspomnienia po tym, jak został zaatakowany i pobity niemal na śmierć przez pięciu mężczyzn, którym nie spodobały się jego komentarze w barze. Obecnie Mark robi zdjęcia lalkom, dla których zbudował fikcyjne miasteczko Marwen.

Dalsza część tekstu pod wideo

Witajcie w Marwen – recenzja filmu 1

Witajcie w Marwen – recenzja filmu 1

Witajcie w Marwen – scenariuszowe kłopoty

Jak łatwo się domyślić, jest to dla niego forma terapii i radzenia sobie z niewesołą życiową sytuacją. Tym bardziej, że Mark nie tylko aranżuje kolejne scenki z udziałem swoich lalek, ale też przeżywa je w swojej głowie tak, jakby działy się naprawdę. I na tym niestety polega jeden z głównych problemów Witajcie w Marwen. Sam pomysł jest ciekawy i mógłby zadziałać, gdyby nie to, że większość filmu spędzamy właśnie w Marwen, w którym ciągle rozgrywa się jedna i ta sama historia. Alterego Marka, Hogie musi uratować kobietę napastowaną przez pięciu nazistów, w czym pomaga mu drużyna uzbrojonych po zęby towarzyszek. Naziści wracają potem do życia i zabawa zaczyna się od nowa, zmieniają się tylko lokacje i okoliczności, ale de facto wciąż oglądamy to samo. Jest to to oczywiście metafora tego, co przydarzyło się Markowi, Zemeckis pokazuje w ten sposób, że nie jest on w stanie wyjść z zapętlonej traumy i zacząć normalnie żyć. Tyle, że widz naprawdę może to bardzo szybko zrozumieć i nie trzeba mu tego co chwilę powtarzać. Powoduje to dodatkowo, że na wydarzenia rozgrywające się w rzeczywistości pozostaje znacznie mniej czasu. Żaden wątek nie jest w związku z tym satysfakcjonująco poprowadzony. Ani relacja między Markiem i jego nową sąsiadką Nicol, początkowo dobrze budowana, potem pospiesznie zakończona, niemal ucięta. Trochę nie wiem, po co w ogóle pojawia się w dwóch scenach były chłopak Nicol, bo zupełnie do niczego to nie prowadzi. Co zaskakujące, żadnego ciężaru emocjonalnego nie ma też rozprawa sądowa, na którą w końcu idzie Mark, by zmierzyć się ze swoimi oprawcami. Trwa ona jakąś minutę i film się zaraz kończy. Nie mówiąc już o tym, że zupełnie nie wiadomo, co spowodowało, że stan Marka się nagle poprawił. Moment ten jest zrealizowany w taki sposób, że wygląda trochę, jakby bohater uznał, że okej, wystarczy, od tej pory będzie ze mną w porządku. Innymi słowy Witajcie w Marwen ma bardzo źle skonstruowany i poprowadzony scenariusz.

Witajcie w Marwen – aktorstwo na ratunek

Nie znaczy to oczywiście, że produkcja w reżyserii Zemeckisa nie ma żadnych zalet. Zdarzają się tu bowiem sympatyczne i nawet wzruszające momenty, które u niejednego odbiorcy wywołają uśmiech. W niektórych dialogach i scenach jest też sporo humoru. Pochwalić można też ludzi odpowiedzialnych za animację lalek we fragmentach, które dzieją się w głowie Marka. Największym atutem filmu jest jednak aktorstwo. Steve Carell to jeden z moich ulubionych aktorów, który po raz kolejny udowadnia, że potrafi zagrać wszystko. Dzięki niemu jestem w stanie rozumieć jego bohatera oraz mu współczuć. Dobra jest też Leslie Mann jako Nicol. Tutaj jednak też widać mankamenty, o których wcześniej pisałem. Co z tego bowiem, że Gwendoline Christie ma wspaniały epizod jako szalona Rosjanka opiekująca się Markiem, skoro no właśnie, to tylko epizod, jedna scena i więcej się nie pojawia na ekranie. Tak samo jest zresztą z Janelle Monae i Eizą Gonzalez. Chętnie zobaczyłbym więcej momentów przybliżających relacje łączące głównego bohatera ze wspierającymi bo kobietami niż kolejne, wciąż takie same animowane starcia z nazistami.

Witajcie w Marwen – recenzja filmu 1

Są to więc bardziej przebłyski tego, czym Witajcie w Marwen mogło być, gdyby film miał lepiej napisany scenariusz: bez oczywistych i od pewnego momentu męczących metafor oraz z mniejszą liczbą scen rozgrywających się w wyobraźni głównego bohatera. Gdzieś tam była szansa na ciepłą, podnoszącą na duchu produkcję, której jednak nie miałem możliwości obejrzeć.

Atuty

  • Dobre aktorstwo;
  • Są momenty i sympatyczne i zabawne;
  • Niezła animacja scen rozgrywających się w głowie głównego bohatera

Wady

  • Bardzo źle skonstruowany scenariusz: zdecydowanie za mało wydarzeń w rzeczywistości, za dużo oczywistych metafor, większość postaci jest epizodyczna, sporo słabo poprowadzonych i przez to nieprzekonujących wątków

Witajcie w Marwen miało w zasadzie wszystko, by być poruszającym, ale podnoszącym na duchu filmem. Tymczasem to produkcja od pewnego momentu irytująca, w trakcie której coraz częściej patrzy się na zegarek.

5,0
Jędrzej Dudkiewicz Strona autora
Miłość do filmów zaczęła się, gdy tata powiedział mi i bratu, że "hej, są takie filmy, które musimy obejrzeć". Była to stara trylogia Star Wars. Od tego czasu przybyło mnóstwo filmów, seriali, ale też książek i oczywiście – od czasu do czasu – fajnych gier.
cropper