Temat tygodnia. Kiepski tydzień na giełdach

Temat tygodnia. Kiepski tydzień na giełdach

Enkidou | 09.02.2019, 15:00

Szerokim echem odbił się nie tak dawno fragment raportu dla inwestorów przygotowany przez Netflix. Firma przyznała w nim, że prawdziwe boje o czas i pieniądze użytkowników toczy nie z bezpośrednią konkurencję ze strony innych serwisów streamingowych (a w kolejce po swój kawałek tortu ustawia się jeszcze Apple i Disney), tylko z Fortnite, niezwykle popularną darmową grą Epic Games. Jak się jednak okazuje, strach przed Fortnite daje o sobie znać również w branży gier video, co unaocznił ten tydzień.

Trudno określić, czy możemy mówić o czarnym tygodniu dla firm z branży gier video, ale na pewno nie był on przyjemny. Najwięksi wydawcy zaprezentowali w ostatnich dniach wyniki za trzy kwartały bieżącego roku fiskalnego i przeważnie spotkały się one z chłodnym przyjęciem inwestorów. Nie były to jednak zwykłe korekty, które mogłyby być reakcją na pozostawiające do życzenia wyniki, tylko kontynuacja trendu trwającego od już od pewnego czasu. Nintendo straciło 40 proc. swojej wartości od zeszłego roku, Electronic Arts 43 proc. od czerwca, zaś Sony i Take-Two prawie jedną trzecią od września. Activision Blizzard wyników wprawdzie jeszcze nie zaprezentowało, lecz sceptycyzm dosięgnął też wydawcę Call of Duty – akcje firmy staniały w ostatnim czasie o ok. 10 proc.

Dalsza część tekstu pod wideo

Sam fakt wystąpienia pewnych korekt nie dziwi jakość szczególnie. Dla przykładu Nintendo było zmuszone obniżyć prognozę dotyczącą sprzedaży Switcha (z 20 do 17 mln), zwalniająca sprzedaż PS4 uderzyła w Sony, EA poinformowało o „trudnym kwartale” (przyczyniła się do tego słabsza niż się spodziewano sprzedaż Battlefielda V, choć rozeszło się prawie 7,5 mln egzemplarzy), natomiast w przypadku Take-Two... trudno w ogóle powiedzieć, o co może chodzić w przypadku Take-Two.

No i właśnie, jak zauważa serwis GamesIndustry.biz, spadki można nawet jeszcze jakoś zrozumieć, ale dlaczego są one tak znaczące? Czy zbiorowa mądrość inwestorów próbuje nam wysłać sygnał, że w branży dzieje się coś niedobrego? Szykuje się krach? Trudno w to uwierzyć. Branża tak w ogóle ma się świetnie i nawet opisane powyżej przypadki to tylko jedna strona medalu. Hamowanie Switcha? Nic z tych rzeczy, 17 mln sprzedanych konsol w tym roku to wciąż bardzo dużo (tempo na poziomie Wii), a przecież na platformie Nintendo sprzedaje się masa gier i nieźle wystartowała też usługa sieciowa (ponad 8 mln użytkowników). Słabsza sprzedaż PS4? Na tym (późnym) etapie życia to normalne. Zresztą konsola wykręca bardzo dobre wyniki (nie gorsze niż poprzednicy w analogicznym czasie), a liczba abonentów PS Plus rośnie. Take-Two? Rozeszły się 23 mln egzemplarzy Red Dead Redemption 2, a gry w rodzaju NBA 2K19 czy Civilization VI w wersji na Switcha osiągnęły zadowalające rezultaty.

Niektórzy analitycy i dziennikarze wskazują, że powodem tej nieufności w stosunku do dużych wydawców jest brak odpowiedzi na zagrożenie ze strony Fortnite, przed którym truchleją ze strachu nie tylko serwisy streamingowe, ale też firmy z branży gier video. Ale są również tacy, którzy sprawę widzą inaczej. Robert Berg, analityk niemieckiego banku Berenberg, wskazuje na „niepewność na poziomie strukturalnym”. Jego zdaniem obecna (zbyt wysoka) wycena firm nie ma zbyt wiele wspólnego z rzeczywistością. Nie pada też na kolana przed Fortnite. Twierdzi bowiem, iż produkcja Epic Games wyhamowuje i najlepsze ma za sobą.

Oba tropy wydają się właściwe, a prawda może w tym przypadku leżeć gdzieś pośrodku. Branża gier video jest poniekąd ofiarą własnego sukcesu. Nie jest już nuworyszem, który wdarł się w brudnych buciorach na salony branży rozrywkowej, ale znajduje się na jej szczycie. Ten fakt rozbudza oczekiwania, zwłaszcza wśród inwestorów, których apetyt rośnie w miarę jedzenia (jak wiadomo, oczekiwania co do wyników miewają niekiedy absurdalne), refleksję zastępuje owczy pęd. Miliardowe przychody Fortnite z pewnością swoją cegiełkę do tych postaw dołożyły.

Częściowo rację ma jednak również Berg. Mamy początek roku 2019, minęło ponad pięć lat od startu PS4 i Xboxa One. Nowa generacja jest tuż za horyzontem, ale od przeskoków między kolejnymi generacjami sprzętów, które możemy znać z lat młodości (np. sprzed dwóch dekad), rzeczywistość mocno się skomplikowała. Rosną budżety gier, o uwagę potencjalnych klientów walczą najróżniejsze atrakcje (media społecznościowe, serwisy streamingowe itd.), więcej jest także modeli biznesowych. To już nie tylko „wydaj grę w pudełku i czekaj na wyniki sprzedaży”. Te czasy były proste i miały swój niewątpliwy urok, ale bezpowrotnie minęły.

Przyznam, że przed rozpoczęciem tej generacji miałem obawy, w jakim kierunku pójdzie branża. Pierwszy rok z haczykiem nie nastrajał optymistycznie, jednak z czasem sytuacja zaczęła się zmieniać na lepsze. Ostatnie kilka lat uważam za naprawdę udane, nie tylko z powodu liczb, ale też kreatywności, jaką potrafili zademonstrować developerzy. Teraz obawy też mam, lecz liczę, że wszystko się jakoś ułoży, bo „strukturalna niepewność” w gruncie rzeczy towarzyszy nam od dawna.

Spodobały mi się słowa Fumito Uedy, który przed kilkoma tygodniami udzielił wywiadu serwisowi IGN. Poruszono w nim wątek nowych konsol. Ueda wyraził opinię, że ważniejsze od ich możliwości (bo przecież już sprzęty tej generacji mogą sporo) wydaje się pytanie o warunki, jakie będą mieć twórcy. Należy mieć nadzieję, że największe firmy o tym pamiętają. Pęd, by w pierwszej kolejności zadowolić inwestorów, których łaska na wyjątkowo pstrym koniu jeździ, zwykle kończy się źle, nie tylko w naszej branży, ale w innych też.

Źródło: własne
Enkidou Strona autora
cropper