Hyde Park. Najbardziej denerwujący mechanizm w grach wideo, to?

Hyde Park. Najbardziej denerwujący mechanizm w grach wideo, to?

Rozbo | 24.11.2018, 09:01

Przyjemność z grania w niektóre hity może czasem położyć jeden denerwujący patent, którego nie trawimy. Nadmierny backtracking, grind albo nudna minigierka? Te i inne rzeczy mogą nas czasem wyprowadzić z równowagi i skutecznie zniechęcić do dalszej rozgrywki. Ciekawi nas, jakie dla Was są denerwujące mechanizmy w grach wideo i dlaczego? Dajcie znać w komentarzach, a my życzymy Wam udanego weekendu.

Rozbo: Ostatnio oglądaliśmy z żoną bardzo ciekawy włoski film, który - myślę - powinien obejrzeć każdy z nas. Chodzi o "Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie" z 2016. Otóż grupka wieloletnich przyjaciół spotyka się podczas wspólnej kolacji - stałym rytuale grupy. To kilka par (w tym małżeństwa z dziećmi) oraz jeden singiel. W pewnym momencie jedno z nich wpada na pomysł, by każdy wyciągnął swój telefon na stół i czytał na głos wszelkie wiadomości, które w tym czasie otrzyma oraz prowadził każdą rozmowę z włączonym głośnikiem. Jak się pewnie domyślacie, prowadzi to do wielu zarówno komicznych, jak i dramatycznych sytuacji, okazuje się bowiem, że smartfon jest siedliskiem najgłębiej skrywanych tajemnic każdego uczestnika kolacji.

Dalsza część tekstu pod wideo

Świetny i mądry film prowadzący wbrew pozorom nie do katharsis tylko do bardzo rozsądnej konkluzji. Uświadamia też, jak wiele jest pozorów w naszym codziennym życiu oraz jak bardzo intymnym urządzeniem stał się w dzisiejszych czasach smartfon - urządzenie nam czasem bliższe niż życiowy partner i przyjaciele. Gorąco polecam film każdemu. Nie tylko można się przy nim pośmiać, ale przede wszystkim daje porządnie do myślenia.

Pytanie tygodnia: Irytują mnie dwie rzeczy - zbyt rozbudowane poboczne aktywności w grach z otwartym światem, które sprawiają, że człowiek przestaje mieć motywację do kontynuowania głównego wątku oraz Quick Time Eventy, które efekciarstwem próbują ukryć gameplayową mizerię danej produkcji. 

Męczą mnie też zadania misji w stylu "idź w to miejsce i uaktywnij ten terminal jednym przyciskiem" - to bodaj najbardziej jaskrawy przykład leniwego game designu w grach wideo.


Tsurugi: Po praktycznie dwumiesięcznej nieobecności na PPE, zaczynam powolutku wracać do aktywności. Miało na to wpływ parę czynników, ale już mniejsza z tym. Wróciłem i jeszcze troszkę czasu tutaj spędzę. W związku z tym, że aktualnie jest zimno, praca nie nastraja mnie optymistycznie. Wręcz przeciwnie, najchętniej bym nie chodził(ale skąd brać wtedy te "góry hajsu"?), bo teraz ubieram się na dosłowną cebulę (kalesony, grube spodnie, koszulka z długim rękawem, polar, gruba zimowo-robocza kurtka) i nie jest to zbyt wygodne. Choć przyznam, małe skojarzenia z Dead Space 3 są, zwłaszcza gdy zaczyna mocno wiać (brakuje tylko hełmu).

Na silowni widoczny progres, co mnie baaardzo cieszy i dodaje jeszcze większej motywacji. Wyciskam na sztandze 60 kg (a bardzo długo nie mogłem przekroczyć 40 kg), robię już 4 serie podciągnięć, po 10 powtórzeń każda. Wprawdzie nie są to jeszcze pełne powtórzenia, bo brodą do drążka nie zawsze sięgam, ale ogromnie motywuje. I tylko spodnie, które noszę, zrobiły się bardzo luźne(a wcześniej były na styk, ledwo). Kupiłem konsolę.

A może by tak rzucić wszystko i wylecieć na Ibizę ponownie? Hmmmm...

Pytanie tygodnia: Zdecydowanie na pierwszym miejscu umieszczę słynny RNG (Random Number Generator), który jest takim jakby procesem losowości w grach. Prawie jak rzut kostką, decyduje np. czy trafimy wroga krytycznie i vice versa, czy dropnie nam konkretny przedmiot po pokonanym przeciwniku, czy na danej mapie pojawi się określony wróg, czy nie i jak się zachowa, czy użyje konkretnego ataku i jak często jeśli w ogóle. Na RNG zazwyczaj nie ma się wpływu lub jest on znikomy (ciężko jednoznacznie określić), przez co przypomina ruletkę i nierzadko doprowadza do frustracji.

Oto przykłady:
Dunwall City Trials(DLC do gry Dishonored) - pokonanie wszystkich przeciwników na 13 falach osobiście. RNG decyduje, czy w danej rundzie pojawią się przeciwnicy z jednej frakcji, czy z dwóch lub trzech. Owe frakcje ze sobą walczą i mogą zabić przeciwnika zanim gracz do niego dotrze. Punkty respawnu wrogów także są losowe. Potrzeba dużo szczęścia, zwinności i opanowania.

Mysterious Figure( sekretny boss z Kingdom Hearts Birth by Sleep) - to, jakich ataków użyje, zależy od naszych umiejętności, jakie mamy aktywne w statystykach. Postać jest bardzo szybka i spamuje atakami losowo, a jeden z nich jeszcze jest na czas, przy czym po każdym użyciu zmniejsza się limit czasu na reakcję. Ponownie, szczęście i bardzo dobre opanowanie klawiszologii oraz błyskawiczne reakcje na ataki.

Do innych irytujących elementów gameplayu dodałbym farmienie przedmiotów, których współczynnik wypadania wynosi mniej niż jeden procent (vide Dark Souls i Titanite Slab potrzebne do ulepszenia ekwipunku), slizganie się postaci w grach, gdy po każdym skoku/ruchu postać jeszcze lekko się przesuwa po podłożu i czasem spada w przepaść/traci energię w wyniku kontaktu z elementem otoczenia lub z wrogiem.

Albo tania zagrywka w postaci nieskończonego respawnu wrogów, żeby gracz za długo nie przebywał w danej lokacji, jak chociażby w Resident Evil 6. Ma mnóstwo ładnie zaprojektowanych plansz, ale wrogowie się ciągle pojawiają i nijak nie idzie sobie pozwiedzać otoczenia(chociaż w niektórych grach jest to pożądane, żeby zdobyć więcej expa). Ogólnie wszelkie farmienie na potęgę, oraz ten diabelski RNG to potrafią mega irytować. Z pozostałymi mechanizmami sobie radzę i zazwyczaj nie denerwują(aż tak).


LadyDiesel: Doczekałam się… Przyszedł list z Hogwartu - okazało się, że jestem czarodziejem i muszę się stawić na peronie 9 3/4. Gdyby to tylko była prawda… Przyszedł list z kuratorium i dzień po Mikołajkach muszę się stawić na egzamin cudownie nazwany rozmową kwalifikacyjną i może wreszcie zrobię to dyplomowanie. Pękaty od kartek segregator już tam na mnie czeka. Calusieńkie 100 stron mokre od lania wody i wychwalania się, jakim świetnym nauczycielem jestem i ile to ja nie robię - norma. W sumie to nie wiem, po co to wszystko, bo już nowe zmiany się szykują i za moment każdy będzie co 3 lata udowadniał ile przez ten czas zrobił i jakie efekty uzyskał. Do tego namawiają na kolejne studia, na które akurat teraz kompletnie nie mam czasu. Oj gdyby nie dzieciaki, które szczerze lubię, już by mnie tu dawno nie było.
    
Czarne czwartki, czarne piątki, ogólnie czarny tydzień, a takich promocji, jakich bym się spodziewała, nie ma. Poluję za jakimś fajnym telewizorkiem, zestawem głośników i porządnymi słuchawkami – może się jeszcze doczekam, a może poczekam do stycznia. Jedyną rzeczą, z której się cieszę, to nowy Tomb Raider w steelbooku za bardzo przyzwoitą cenę. No, może jeszcze AC Rogue, na którego czaiłam się już pół roku. Póki co trzymam rękę na pulsie, a konto przygotowane na to święto czeka na ogołocenie.

Pytanie tygodnia: Najbardziej denerwującym mechanizmem jest zdecydowanie grind, ale nie jakiś taki zwykły, który trwa godzinę, żeby dobić trochę expa do wbicia kolejnego poziomu, a taki, który polega na spędzeniu kilkunastu godzin, bijąc tych samych przeciwników tylko po to, żeby wyfarmić jakąś zbroje czy broń, która podniesie nam statystki i jest konieczna do pokonania jakiegoś przeciwnika, jak np. w GoW - do Królowej Walkirii nawet nie ma co podchodzić bez mgielnej zbroi, którą można kupić za farmienie mgły. Zdobywa się ją w nieznacznie zmieniającym się labiryncie, za każdym razem z takimi samymi przeciwnikami i pułapkami i jeszcze do tego z limitem czasowym, bo jeśli spędzimy tam  za dużo czas,u to zginiemy, co potrafi szczególnie zaboleć. Jeśli mamy dużo zebranej mgły i nie zdążymy z nią wrócić przed upływem czasu, to wtedy nam jej nie zaliczy i tu dochodzimy do kolejnej wkurzającej mechaniki czyli czasówek. Jak widzę licznik, który nieubłaganie pokazuje pozostałe do wykonania zadania sekundy – zaczyna tłuc mnie nerwa – a przecież nie o to w gamingu chodzi. Nienawidzę jeśli coś w grach jest na czas. Jeszcze pół biedy, gdy gra daje nam na tyle dużo czasu, żeby wyrobienie się w jego ramach nie sprawiało problemu, gorzej jeśli czas jest wyśrubowany do granic możliwości. Ostatnią i zarazem najgorszą dla mnie mechaniką jest system Nemezis, który odrzucił mnie bardzo szybko od Cienia Wojny. Jak oczyszczę jakiś teren, to po powrocie do niego lubię mieć względny spokój.


Musiol: 

Po miesiącu różnych perypetii, wliczając w to zagubioną paczkę na sortowni, wreszcie dotarły do mnie wszystkie podzespoły "nowego" PC-ta. Pożegnam Intela 4. generacji, a do tego - niestety - 24 GB RAM-u zostanie zastąpione "tylko" 16 GB. Ale niestety, mamy takie czasy, że podzespołu są okropnie drogie. Zwłaszcza pamięć. Dlatego z jakąś nieukrywaną satysfakcją czytałem informacje, że Chiny mają zamiar wlepić gigantyczne kary producentom pamięci za zmowę cenową.

A proces wymiany wnętrzności? W miarę sprawnie, bo rozłożenie kompa, wyczyszczenie i złożenie z nowymi częściami zajęło około dwóch godzin, z czego łącznie 1/3 czasu zajmowało mi gonienie za psem, którego interesowała każda rzecz możliwa to zwędzenia sprzed oczu. Po łatwiejszej części, przyszła ta trudniejsza - instalacja Windowsa 10 na nowo. Pendrive z obrazem systemu przygotowany. Całość poustawiana i.... błąd. A to nie można zainstalować systemu, bo nie. A to po usunięciu partycji systemowej nie da się zrobić nowej. Bo nie. I tak zleciały dwie godziny kombinowania. Ostatecznie okazało się, że instalacja na dysku NVMe wymaga odpięcia wszystkich innych włożonych do PC-ta. Lata lecą, a ja nadal kocham Microsoft za jego genialne rozwiązania w zakresie systemów. Choć i tak jest lepiej niż w czasach Windowsa 98 czy XP (bo o Millenium to lepiej nie pamiętać i udawać, że nie istniało).

Pytanie tygodnia: W sumie, to dwa. Pierwszy z nich to obowiązkowe, niemożliwe do pominięcia samouczki. Drugi to stricte rozwiązanie gameplayowe - misje z eskortą. W 99% przypadków eskortowany NPC jest skończonym debilem, co skutkuje w najlepszym wypadku zablokowaniem się na jakimś obiekcie. W najgorszym - śmiercią i wczytaniem punktu kontrolnego.


Daaku: Black Friday, Black Friday... Niby człowiek powinien podejść do tego na chłodno i najlepiej w ogóle nie brać w tym udziału - i choć daleko mi do przeglądania ofert minutę po północy, zrywania się o szóstej rano i biegania z wywieszonym jęzorem po przecenioną plazmę czy mikrofalę, to jednak wewnętrzny poszukiwacz przygód diabelsko szepcze do uszka "zajrzyj tam, zobacz co mają, co ci szkodzi"... I w taki oto sposób już od poniedziałku w wolnej chwili zerkałem na te czy inne strony internetowe, przeglądając obniżki. Efekt końcowy? Z nową lodówką do domu nie wparowałem, ale wyrwałem np. Scribblenauts Showdown na Switcha za śmieszne 65 zeta czy naręcze plastikowych modeli do składania z trzech różnych sklepów, bo ceny jak mało kiedy zachęcały do przygarnięcia pudełeczka. Czekam teraz na realizację ostatniego zamówienia, szafka znowu zaczyna się uginać pod ciężarem backlogu, a pozostali w portfelu królowie Polski przesyłają mi trwożne spojrzenia. Jeżeli na Święta sytuacja się powtórzy, to trzeba będzie wzorem portalowego kolekcjonera gierek przejść na dietę vifonową...

Na Switchu dość nieoczekiwanie wielkie poruszenie. W Zeldzie zdarzył mi się mały przestój (chyba eksploracja zaczynała powoli nużyć i nie chciało mi się nawet gry odpalać), dlatego na tapetę poszły wspomniany wyżej Scribblenauts oraz... Warframe. O ile ten pierwszy to tytuł raczej na szybkie sesje, tak Warframe przy pierwszym odpaleniu wessał mnie równie mocno, co swego czasu po kupnie PS4. Oprawa graficzna w zasadzie niezmieniona względem stacjonarek, sterowanie po chwilowym grzebaniu w opcjach znowu idzie gładko, a i zauważyłem, że od mojej ostatniej wizyty w tej galaktyce parę kosmetycznych nowości dodali. Na maina znowu wybrałem Volta (podbicie prędkości to mus!) [dobry wybór, sam mainuję! :-) - Rozbo] i choć dopiero co się rozkręcam, to czuję, że Zeldzie szykuje się poważny konkurent do kradzieży mojego czasu wolnego. Co warte odnotonowania - Warframe nie wymaga abonamentu online, więc mimo tych dwunastu giga raczej zostanie na stałe w pamięci mojej konsoli. Jeżeli ktoś jest chętny na sesyjkę gdzieś na pierwszych planetach - Friend Code mam w statusie.

Pytanie tygodnia: Jeżeli miałbym wskazać element, przez który najczęściej w grach pluję sobie w brodę, to byłaby to mechanika "bullet sponge". To takie zwyczajowe lenistwo developerów, którzy na wyższych poziomach trudności chcą zapewnić nam "wyzwanie", dwukrotnie-trzykrotnie-nkrotnie wydłużając paski życia bossów bądź zwykłych przeciwników. Przepraszam bardzo, ale nie jest dla mnie wyzwaniem wpakować w kogoś 1000 pocisków zamiast dwustu - prędzej mozołem i rutyną na dłuższą metę zachęcającą do odstawienia gry na półkę... 

cropper