Hyde Park. Czy Red Dead Redemption 2 zasługuje na dychę, czy jest przereklamowany?

Hyde Park. Czy Red Dead Redemption 2 zasługuje na dychę, czy jest przereklamowany?

Rozbo | 10.11.2018, 09:00

Po premierze Red Dead Redemption 2 kurz już zdążył nieco opaść i większość z nas zdążyła spędzić z dziełem Rockstar długie godziny. Czy po tym czasie możemy stwierdzić, że pierwsze zachwyty nad grą były uzasadnione. Czy dla Was to faktycznie gra mogąca być objawieniem generacji, czy mimo wszystko ludzi nieco poniosło? A może RDR2 jest po prostu przereklamowane? Dajcie znać w komentarzach, a my życzymy Wam udanego weekendu.

Rozbo: Na początku tego tygodnia spotkała mnie sytuacja - można rzec - absurdalna. Oto mój synek nieopatrznie stłukł termometr rtęciowy. Niebezpieczna ciecz rozlała się na posadzkę kuchenną, jednak ja - zamiast wchłonięcia jej odkurzaczem (jak to się kiedyś robiło) i wyrzucenia do śmietnika postanowiłem sam zebrać ją ostrożnie tekturką do słoika i skonsultować się ze specjalistami, co w takiej sytuacji zrobić. Dzwonię więc na 998 i opisuję sytuację, prosząc o poradę, co dalej z tym fantem zrobić.

Dalsza część tekstu pod wideo

Pan dyspozytor rzuca tylko krótko "adres poproszę", a następnie "zaraz przyjedziemy". Dobra, myślę sobie, standardowa sytuacja. Zapewne przyjedzie ze dwóch strażaków z zabezpieczenia chemicznego i pomoże oczyścić miejsce rozlania. Nie mija 10 minut, a za oknem słyszę syreny i widzę 3 wozy strażackie! Za chwilę dołącza do nich czwarty, mniejszy samochód (to właśnie goście od zabezpieczenia chemicznego). Z lekkim niedowierzaniem otwieram drzwi i widzę następujący obrazek: sąsiadka stojąca na klatce, blada ze strachu, przepuszcza w przejściu tak z ośmiu chłopa pędzących w kierunku moich drzwi. Strażacy wpadają do mojego mieszkania, pytają gdzie się rozlało, przybijają sobie piątki z moimi dwoma synami (jak możecie się domyślać, dzieciaki były tym wszystkim zachwycone), po czym spisują protokół i wpuszczają gości od zabezpieczenia technicznego. W tym momencie wyłączam już zupełnie zdrowy rozsądek i pytam tylko głupkowatym tonem na odchodne kapitana zastępu: "panowie, ale przecież mi się zbił tylko termometr. Po co ta cała armia?". Pan kapitan poważnie rzuca "takie procedury", po czym zostawia na miejscu specjalistów od niebezpiecznej substancji.

Kolejny dzień spędzam na tłumaczeniu sąsiadom sytuacji ("spokojnie, to nie pożar") oraz szukaniu placówki do bezpiecznego usunięcia zebranej przez specjalistów rtęci (taka ciekawostka - straż pożarna się tym nie zajmuje, a znalezienie miejsca do utylizacji nawet w Warszawie graniczy z cudem). Ostatecznie jednak panowie strażacy (bardzo profesjonalni zresztą) powiedzieli mi, że słusznie postąpiłem i pokazali mi w miejscu rozlania, ile jeszcze rtęci przeoczyłem podczas samowolnego sprzątania. Do tego posypali całość siarką, która neutralizuje rtęć. Tak, byłem uber-ekologiczny. Teraz dostaję od uhahanych znajomych memy ze strażakami i termometrami. Jak żyć...?

Pytanie tygodnia: Jako że nie miałem jeszcze okazji grać w pełną wersję RDR2, to trudno mi się na ten temat wypowiadać. Natomiast po samych playtestach, w których brałem udział, czułem, że to może być wyjątkowa gra, głównie poprzez swoje przywiązanie do detali. Wyjątkowa, co nie znaczy jeszcze, że zasługująca na dychę. Ja zawsze generalnie miałem z grami Rockstar taki syndrom "przedobrzenia". W ich GTA i RDR zawsze było tak wiele niesamowitych patentów, tak wiele rzeczy do roboty i do nauczenia się, że... odechciewało się grać. Serio. Po prostu wątek główny czy jakiś nadrzędny cel rozmywał mi się w szeregu innych, zbyt dobrze zrealizowanych aktywności, które zbyt skutecznie zajmowały moją uwagę, przez co traciłem po pewnym czasie motywację do brnięcia przez grę. W innych grach z otwartym światem jednak zawsze czuło się pewną hierarchię wartości, świadomość, że głównym daniem jest fabuła. Inne aktywności są tylko krótkim przerywnikiem i zawsze pojawia się wola do powrotu na główną ścieżkę. W grach Rockstar tego nie czułem i obawiam się, że podobnie może być z RDR2. Tyle tylko mogę powiedzieć, a jak jest w rzeczywistości? To zapewne wielu z Was (którzy już kilkadziesiąt godzin gry mają za sobą) wie lepiej ode mnie :-)


LadyDiesel: Po moim oświadczeniu w ostatniej GROmadzie, że rzucam wszystko i oddaję się w całości najnowszej perełce od Rockstara już chwila minęła i nieco się pozmieniało. Pewnego pięknego wieczora, „zmęczona” jak koń po westernie po całym, ciężkim dniu, zasiadłam do mojej konsoli z nadzieją, że może dziś podgonię trochę fabułę i pobiegam Arthurem w poszukiwaniu przygód. Przez chwilę siedziałam na sofie wlepiając wzrok w mój ulubiony motyw z Wiedźmina… popatrzyłam jak z półki mruga do mnie ledwo co zaczęty Odyssey i poczułam taką ochotę na Grecję, że RDR2 nie miało szans – płytka szybko wyskoczyła z napędu i z powrotem powędrowała do pudełka. Może to kwestia dynamiki gry – po całym, męczącym dniu, jestem nastawiona na jakiś progres, że czasem przez te 3 – 4 godziny wolnego czasu zrobię coś konkretnego. I najnowszy AC właśnie taki komfort mi zapewnia. Podoba mi się nawet odkrywanie wszystkich pytajników na mapie, co dla większości jest irytującym zajęciem, czy wykonywanie podobnych czynności któryś raz z kolei, często bezmyślnie – ot tak dla relaksu przy drinku. Przy RDR już trzeba troszkę pokombinować - grzywny lecą na prawo i lewo, wszystko na Dzikim Zachodzie próbuje nas zabić, a do tego każda aktywność wymaga od nas poświęcenia jej większej ilości czasu. Wszystko wygląda obłędnie, ale straciłam kiedyś godzinę czasu na golenie, wybór ubioru i przechadzkę po lesie, nie wykonując przy tym żadnego questa, nawet pobocznego. Wrócę do tematu nieco później, może przy okazji 2 tygodni ferii. Ale póki co nic na siłę. Ważne, żeby grać i czerpać z tego radość. 

Pytanie tygodnia: Jeśli o mnie chodzi to nakręcony na maxa hype skończył się delikatnym rozczarowaniem. Jest i piękna grafika i ciekawa fabuła (na tyle, na ile ja to sprawdziłam), są i niebezpieczne drzewa i nawet śmierć czyha na nas na każdym kroku. Nie wspomnę już o tym, że jedna malina jest w stanie odnowić pół paska życia, do tego w jakimś miasteczku byłam się w stanie zaprzyjaźnić się z jakimś jednorękim weteranem wojennym – i nawet były przytulasy :-) Jest pięknie. To znaczy było… było, bo coś nie do końca pykło. Po wieczornym odpaleniu sprzętu, jakoś nie czułam wewnętrznej potrzeby odpalenia akurat tej gry. Ochota zagrania w dany tytuł ma istotny wpływ na wystawioną przeze mnie ostateczną ocenę. I właśnie tego jednego punktu zabrakłoby do maksymalnej noty. Jak dla mnie takie mocne 9/10.


Alexy: Lata lecą, kolejne urodziny i pierwszy raz niespodzianka od czasów…. nie pamiętam kiedy. Mówię o prezencie. Tym razem naprawdę był dla mnie wyjątkowy. Żona wymyśliła i sprezentowała mi 4 dni w Bolonii. Przyznam, że nawet mało o tym miejscu wiedziałem. Cztery dni, bez dzieci z zawsze młodą Małżonką? Zabrzmiało super, a tym lepiej, że główną atrakcją miały być 2 muzea - nie, nie obrazów, nie żadnej sztuki, a muzea legendarnych marek - Lamborghini oraz Ferrari. Oba położone są w promieniu 40 km od wspomnianego miasta. Szybki przelot tanimi liniami i byliśmy na miejscu. Pierwszy szok, to piękno miasta - całe centrum ma wszystkie chodniki pod arkadami! (ponad 35km, gdzie najdłuższa ma niecałe 4km!) Chronią przed słońcem, ale i deszczem. Nie tam jakieś niskie - Arkady mające przeważnie 5, a czasem 8 metrów wysokości ze względu na to, że musiał się pod nimi zmieścić jeździec na koniu. W większości wspaniale wykończone - robi to niesamowite wrażenie - samo miasto ma wiele więcej atrakcji, ale nie chcąc się tutaj rozpisywać, muszę jedynie wspomnieć że to akademickie miasto (pierwszy uniwersytet na świecie…) pokazało mi, że Kraków jest jednak skromną lokacją. Dla jasności - bardzo Kraków lubię i podziwiam, nieraz zabrałem tam kontrahentów i zawsze byli zachwyceni - bo Kraków po prostu jest piękny. Przepych jaki jednak oferuje Bolonia był dla mnie szokiem. Żona zadbała o pokój, taki mały apartament (B&B) z balkonem w starej i zadbanej kamienicy +/-200 m. od głównego rynku. Samo popijanie „napojów” wieczorem z widokiem na miasto, jego szmerem i zapachem jest warte dla mnie ponownej podróży w to miejsce - kiedyś. Już myślę, by zabrać tam syna jak podrośnie i wynająć - bo jest taka opcja - Lambo lub Ferarkę i po okolicach pojeździć. O włoskiej kuchni wspominać nie muszę - bardziej bolońskiego makaronu nie próbowałem ;) - mają tam również rewelacyjną szynkę, że o stekach już się rozpisywać nie będę. Wspomniane muzea zaś, no cóż - najbardziej kojarzy mi się mina Banderasa ze znanego mema: 

Tak jak muzeum Lambo oraz fabryka obok są naprawdę imponujące, tak muzea Ferrari w Modenie i Maranello powodują opad szczęki. To pierwsze poświęcone jest Enzo Ferrari, a to drugie historii samej marki z uwzględnieniem sukcesów sportowych. Możliwość (niedozwolone, ekhm) dotknięcia i przyjrzenia się ostatniemu samochodowi, w którym Schumacher zdobył 7. tytuł mistrza świata pozostanie na długo w mojej pamięci. Mógłbym długo opisywać wyjątkowe modele bolidów, a setki zdjęć tylko potwierdzają, jak wiele tam było atrakcji. Przejechałem się także symulatorem Ferrari F1 z wyłączeniem asyst. Pochwalę się, że przez względnie krótki czas zabawy wykręciłem na Monzie czas 1:29 i tak, system halo nieźle mnie irytował, cała reszta wrażeń niemalże mnie emocjonalnie wzruszyła. Naprawdę kiedy mną szarpało i rzucało, a kierownicę F1 z rąk wyrywało, czułem się jak kierowca zawodowy - niby symulator, a tak mnie napompował adrenaliną, że musiałem zrobić chwilę przerwy jak już wszystko (niestety) się skończyło.  Cztery dni za szybko minęły, było wspaniale, a Żony za pomysł i realizację nachwalić się nie mogę do teraz. Polecam taką wycieczkę zarówno ze względu na miasto jak i wspomniane pokrótce atrakcje - warto czasem wyrwać się z codzienności, by znaleźć się w innym, jakże ciekawym i atrakcyjnym, świecie. 

Pytanie tygodnia: Dobre pytanie na które mam dwie odpowiedzi - i tak, i nie. I tak, jest przereklamowany, ponieważ gra ma wiele elementów niedopracowanych i wymagających przyzwyczajenia, tudzież ignorancji na głupotki, jakie na ekranie czasem mają miejsce. Bugi są, czasem dotkliwe (utraconego konia z winy źle załadowanego checkpointu było mi żal, ale tylko do momentu, jak się polubiłem z nowym przyjacielem). W komentarzach już wymieniłem parę razy co bardziej dotkliwe słabości produkcji, więc powtarzać się nie zamierzam. 

Co do całokształtu jednak produkcji, to na chwilę obecną mając zaledwie 40% zaliczone postępu w grze, to uznam, że gra nie została przereklamowana. Ma w sobie coś wyjątkowego - mocno odbiega gameplayem od np. GTAV - co jednak akurat mi wcale nie przeszkadza. Grając spokojnie, wręcz opóźniam realizację misji fabularnych, bo klimat i przedstawiony świat potrafi mnie pochłonąć. Nie przeszkadzają mi długie podróże, ba - zdarzyło mi się parę razy rozbić je na dwa etapy poprzez rozbicie małego obozu i przypieczenia chwilę wcześniej upolowanej zwierzyny aby nabrać sił dla dalszej podróży. Ta gra wymaga nieco odpowiedniego nastawienia, z angielska „mindset”, aby móc czerpać z niej pełnymi garściami. Ktoś, kto spodziewał się GTAV na Dzikim Zachodzie, albo lepiej - w ogóle nie miał kontaktu z poprzednią częścią - może czuć się nieźle zawiedziony. 

Podsumowując - hype na RDR2 nie został przereklamowany, a gra wg mnie zasługuje na mocne 9/10. Po paru patchach nie miałbym nic przeciwko, by jej ocenę podnieść. Analogicznie nie dziwię się, jeśli ktoś grze da ocenę niższą - produkcja wówczas dobitnie do tego kogoś nie była adresowana. Nie ma takiego ani takiej, co by każdemu dogodził(a). 

P.S. Nadmienię tylko, że nie jestem fanem westernów jako takich, a przed grą specjalnie obejrzałem serial „Godless”, który polecam, aby nieco poczuć klimat i się do niego zachęcić - biorąc to pod uwagę, to gra musi (przynajmniej dla mnie) mieć coś w sobie, co powoduje, że wyczekuję następnej sesji przed konsolą. 


drPain: Jak ten czas szybko leci. Doskonale pamiętam jak pierwszy raz publikowałem na PPE swojego bloga. Tak jakoś się wszystko potoczyło, że wylądowałem w Hyde Parku (dzięki Person, no i oczywiście dzięki Rozbo). Co mnie tak nagle wzięło na podziękowania? Wiecie, była już ostatnia GROmada spod mojego dłuta, teraz jest ostatni HP, a za chwilę ostatni blog. Taa... Wszystko się kiedyś kończy. Nie chcę się teraz rozpisywać o powodach zakończenia mojej ,,kariery’’ (jak to komicznie brzmi :P ), gdyż na dniach pojawi się odpowiedni wpis. 

Praca ostatnio przysporzyła mi zadziwiająco wiele stresu. Mix niewyspania z nieprzyjemnymi sytuacjami sprawiły, że żeby jakoś utrzymać się na nogach, musiałem salwować się kawą zmieszaną z energetykiem. Mój organizm nienawidzi tego, całkiem smacznego, połączenia, no ale sytuacja była wyjątkowa. Mam nadzieję, że najbliższe dni będą troszkę spokojniejsze. Dobra rada, więcej dystansu do siebie i do otaczającego nas świata. Życie staje się wtedy prostsze. 

Giereczki? Głównie odświeżony Shadow Warrior, o którym pisałem w GROmadzie. Przepiękna pozycja. Do tego DreadOut, ale tu potrzebne mi jest odpowiednie nastawienie. Przy horrorach uwielbiam się wkręcać w przedstawiony świat. Doznania są wtedy zaprawdę mocarne. W kolejce czeka już cała masa tytułów, które koniecznie muszę ograć. Seven: The Days Long Gone, Regalia, Alice: Madness Returns, Yoshi na Wii U, Luigi’s Mansion z 3DS’a, a za chwilę premiera nowych Pokemonów... A to tylko kilka z wielu gier, które zamierzam sprawdzić w najbliższej przyszłości. Z jednej strony trochę mnie to przytłacza, z drugiej jednak cieszy fakt, iż przez x lat mam w co grać. 

Pytanie tygodnia: Zdecydowanie nie zasługuje na maksymalną notę. Okej, na obiektywizm z mojej strony nie ma co liczyć. RDR 2 jest moim największym rozczarowaniem ostatnich lat. Za duże, za wolne, za bardzo silące się na realizm, przez co zanika gdzieś radość z obcowania z samą grą. Nowa produkcja Rockstara tak bardzo stara się być dziełem ambitnym, że zapomina, iż nadal jest ,,tylko’’ grą. Z pewnością nie jest to tytuł dla każdego. Nie neguję faktu, że ktoś może się z nim bawić dobrze. Po prostu za cholerę nie wyobrażam sobie, jak można wlepić mu dyszkę. No ale to tylko ja i mój, teoretycznie istniejący, gust. Przecież jestem typeczkiem, dla którego pierwsza połowa nowego God of Wara jest gameplayowo nędzna, a Spider-Man to tytuł na max 7/10.   


Person: Ostatni tydzień był zdecydowanie inny, ale dość monotonny. Jedynie czwartek się specjalnie wyróżnił ze względu wycieczki do piaseczyńskiego urzędu pracy. Cała ta inwentaryzacja, którą prowadzę z Anią, powoli daje mi w kość i zaczyna mocno irytować, ale cóż, trzeba to zrobić i mieć za sobą. Szykuję się powoli na zakupy w czarny piątek, ale już wiem, że nowa grafika do komputera niestety odpada. W zamian będę miał nowe oponki w lanosiku. Chcę też kupić nową PS4, ale wszystko zależy od ceny, jaka będzie. Być może wezmę slimkę, chyba że prosiaczek będzie w dobrej cenie. Ostano postanowiłem prześledzić historie pewnego kuriera na pustkowiach. Na ten moment mam ukończony jeden z dodatków, który nazywa się "Szczere serce", drugie DLC, jakie zamierzam teraz robić, to "Smutki starego świata". Poza dość kwadratową grafiką najbardziej przeszkadza mi mały problem związany z wielkością autozapisu. W pewnym momencie gra ma po prostu kłopot z wczytaniem. Co prawda da się to obejść, ale czasami to wkurza. 
 
Pytanie tygodnia: Nie wypowiem się na temat RDR2 głównie z tego powodu, że nie mam, nie grałem i najprawdopodobniej nie będę grał, a nie chcę mówić, że jest zła albo dobra, bazując na YT.


Musiol: Chciałbym Wam napisać coś mądrego, ale niestety - nie tym razem. Czekam na premierę remake'ów trylogii Spyro. Jedynka była moim pierwszym tytułem kupionym na PlayStation, kupionym za kasę z komunii (należę do tych szczęśliwców, którzy kasę z niej dostali do rąk własnych, może dlatego, że to było tylko 800 złotych). Pamiętam, że wraz z PSX-em, za którego płaciłem bodajże 600-700 złotych, mogłem wybrać sobie jedną oryginalną grę (i przez lata to był jedyny tytuł nie-pirat). Akurat część gier otrzymało obniżki cenowe do poziomu 149 złotych - Tekken 3, Tomb Raider 3, Spyro the Dragon, Gran Turismo i parę innych gier. Sprzedawca prawie wcisnął mi przygody Lary, ale uparłem się na Spyro, bo... miał kolorowe obrazki z tyłu pudełka. Z grą spędzałem obsesyjnie godziny, każdorazowo zaczynając od nowa, bo... brakło mi kasy na kartę pamięci. Po kilku dniach wojen z rodzicami, ojciec dla świętego spokoju pojechał i kupił memorkę. Spyro ma więc w moim sercu specjalne miejsce i cieszy mnie, że mnóstwo młodszych graczy będzie mogło poznać trylogię w odnowionej wersji. Może część z nich zakocha się w grze tak, jak ja prawie 20 lat temu (Chryste Panie...). 

Pytanie tygodnia: Mówienie komuś, że coś jest przereklamowane wyłącznie w oparciu o swoje odczucia to prosty sposób na wywołanie internetowych kłótni. Nie powiem więc, że RDR 2 jest przereklamowane, nie powiem też, że nie zasługuje na te wszystkie zachwyty płynące z lewa i prawa. Ale śmiało zaryzykuję wyrażenie swojego zdania - za nic w świecie nie wystawiłbym najnowszej grze Rockstar maksymalnej noty. Im dłużej z nią spędzam czasu, tym mniej się mi chce to robić. Przykładanie się do detali obrało wręcz obsesyjny poziom, po prostu psując grę. Do tego schemat zadań "jedź konno przez X minut by w kolejnych paru minutach sobie postrzelać" szybko zaczął mnie męczyć. No i sterowanie, z którym Rockstar nie potrafi się w swoich grach uporać od lat. No ale i tak jest lepiej niż z Red Dead Redemption, któremu wystawiłbym 7/10. Tutaj pewno pokusiłbym się o oczko wyżej. 


Daaku: A niech mnie, ale sobie nawarstwiłem obowiązków! Końcówka października i początek listopada to były dla mnie tzw. "trying times" - perturbacje w pracy, wyjazdy, problemy z samochodem, całodzienne wyjścia na miasto, kilkudniowy "babysitting" półtorarocznego bratanka sprawiły, że przez dłuższy czas w ogóle nie odpalałem internetu, o portalu nie wspominając. Zaniedbałem przez to parę obowiązków i choć część z nich dało się jakoś odkręcić, a w innych przypadkach "system" poradził sobie beze mnie, tak ostatnie i kolejne dni będą dla mnie niczym crunch. Powiedzmy tylko, że do niedzieli wpadniecie na mnie (czy to na głównej, czy to na blogosferze) jeszcze parę razy, a i stali bywalcy pewnej retrostronki pewnie się ucieszą. Niezależnie od nastawienia - zapraszam do lektury, bo "flow" trzyma mnie teraz konkretny.

Nie lubię letsplejów. Wiem, boom na nie już dawno minął i nie zaskarbię sobie niczyjej sympatii, narzekając na słabego skilla, niski poziom merytoryczny czy ustawiczne darcie jadaczki ku uciesze gawiedzi. Ale ja nie o tym. Nie lubię letsplejów, ale... przekonałem się do longplejów. Niedawno podczas researchu jednej z ogrywanych gier trafiłem na jakimś zagranicznym forum na wzmiankę o niejakim Project Firestart i zapewnieniu, że "jeżeli Alone in the Dark to ojciec survival horroru, a Sweet Home to matka, to Project Firestart jest jego ojcem chrzestnym". Nie powiem, podziałało mi to na wyobraźnię - szybka wizyta na Wikipedii, potem niby tylko poglądowo na YouTube i raptem półgodzinny materiał z retrogierki rodem z C64 miałem za sobą. Apetyt jednak został już rozbudzony i planuję sobie w ten sposób "odhaczyć" m.in. trylogię Alone in the Dark (aby potem "prawilnie" zasiąść do The New Nightmare w wersji GOG), Splatterhouse czy Sanitarium. Przeszkodą może się tutaj okazać brak czasu czy motywacji, bo jednak człowiek wolałby odpalić Zeldę na Switchu zamiast oglądać jakieś filmiki, ale... Przecież Pstryk doczekał się niedawno własnego jutuba, więc może jest to jakieś rozwiązanie?

Pytanie tygodnia: Nie wiem, nie kupiłem na premierę, nie wypowiem się, nie interesuje mnie to. Jeżeli ktoś wystawił grze "dyszkę" i potrafi to jeszcze uargumentować, to co mi do tego?

Źródło: własne
cropper