Najlepsza część serii Pokemon. Nasz ranking!

Najlepsza część serii Pokemon. Nasz ranking!

Jaszczomb | 08.07.2018, 13:38

Od Pokemon Red i Blue po ostatnie Ultra Sun i Ultra Moon – przez ostatnie dwie dekady dostawaliśmy kolejne części Pokemonów i nadszedł czas, by je wszystkie uporządkować!

Seria Pokemon ma na karku dwadzieścia lat i każdy powinien zagrać w choć jedną część, by zrozumieć globalny fenomen marki. Jeśli chcielibyście dopiero poznać serię albo wrócić po latach do łapania poków, przygotowaliśmy zestawienie od najgorszej do najlepszej odsłony.

Dalsza część tekstu pod wideo

Wcześniej jednak krótko o kryteriach – poniżej skupiłem się wyłącznie na głównych częściach serii, a dokładniej na generacjach, łącząc oryginalne gry z ich remake’ami. Nie znajdziecie więc takich tytułów jak smartfonowe Pokemon Go czy bijatyka Pokken Tournament, a pozycja „Pokemon Gold/Silver” dotyczyć będzie także odświeżonych Heart Gold i Soul Silver.

Muszę zaznaczyć, że jest to mój własny, w pełni subiektywny ranking, więc wypada, byście od samego początku wiedzieli, co cenię w tej serii. Na pierwszym miejscu jest u mnie szukanie i łapanie poków, wymagające walki w singlu, eksploracja świata i ogólnie pojęte „maksowanie” gry wraz z bogatym endgame’em. Za rzecz drugoplanową uważam tło fabularne, walki z innymi graczami przez Sieć oraz wszystkie pierdółkowate aktywności poboczne jak konkursy piękności pokemonów.

Mam też teorię, że dla każdego najlepszą odsłoną serii jest ta, od której zaczął lub wraz z którą powrócił po latach do serii. Niezależnie od tego, czy to prawda, Wasze wybory na pewno będą różnić się od moich, także zachęcam do dzielenia się własnymi typami w komentarzach.


7. Pokemon X/Y (2012, 3DS)(6. generacja)

Pokemon X i Y nie są złymi grami, po prostu na tle całej serii wypadają najsłabiej. Miał to być wielki debiut Pokemonów na konsoli Nintendo 3DS i rzeczywiście jest to jedna z ładniejszych gier z Pikachu i resztą 720 (!) innych pokemonów. Trójwymiarowy region Kalos miał być lekarstwem na poprzedniczki Black oraz White, które skupiały się na wprowadzonym przez siebie zestawie stworków, odcinając się od starszych ulubieńców, oferowały bardziej wymagającą rozgrywkę i mocno stawiały na fabułę.

Tutaj z kolei już na początku dostajemy do wyboru Charmandera, Squirtle’a lub Bulbasaura, tym razem z opcją „megaewolucji”, która pozwalała na czas jednego pojedynku przemienić pokemona w swoją znacznie mocniejszą wersję. Niestety, obok nowego typu „fairy” (jak wszyscy wiemy, wróżki są słabością smoków…), to jedyne istotne nowości. Poza tym otrzymaliśmy tragicznie niski poziom trudności, zupełnie nijaką historię oraz całą masę fryzurek i ubranek dla postaci, włącznie z możliwością stworzenia „filmowego intra” bohatera, które mogli zobaczyć inni gracze przez Sieć. Proste walki przerywane samouczkami do całej masy zbędnych aktywności, praktycznie nieistniejący endgame i dziwaczny system Friend Safari zmuszający do dodawania graczy do znajomych na 3DS-ie – Pokemon X/Y to zdecydowanie najsłabsza odsłona.

6. Pokemon Diamond/Pearl (2006, DS)(4. generacja)

Pierwsze Pokemony na handheldzie Nintendo DS pokazały piękną (jak na przeskok z GBA) grafikę, łącząc trójwymiar ze sprite’ami poków, a dodatkowo zaczęto wykorzystywać dotykowy ekran konsoli. Jest to jednak generacja, do której wraca się najciężej. Dlaczego? Wszystko przebiega tu wyjątkowo wolno – nie dość, że walki są ślamazarne, to jeszcze przemierzanie świata przerywano praktycznie na każdym kroku potrzebą wykorzystania jakiegoś HM-a. Do tego pojawiły się po raz pierwszy aspekty sieciowe, na które te odsłony kładły bardzo duży nacisk, a dzisiaj nie mają one żadnej wartości.

Był to też moment, gdy w świecie gry pojawiły się pokemony-bogowie, a w wydanej nieco później wersji Platinum zwiedzaliśmy nawet inne wymiary. Zatrzęsienie legendarnych poków i… nic ciekawego do łapania przed ukończeniem gry. Nie, „pokemonów-dzieciaków” nie liczę jako ciekawy dodatek, choć wyraźnie próbowali nadać sens „oryginalnej 151”, oddając nowe ewolucje m.in. Magmara, Magnetona czy Lickitunga (ten ostatni o wdzięcznej nazwie Lickilicki…).

 

5. Pokemon Ruby/Sapphire (2002, GBA) (3. generacja)

Po znakomitych pierwszych dwóch generacjach, które rozpoczęły szał na Pokemony, nowe odsłony miały przede wszystkim pokazać moc nowej konsoli – Game Boya Advance’a. Udało się to świetnie. Do dziś pamiętam początek przygody, gdy lądowaliśmy w małym miasteczku, profesora ganianego przez Poochyenę, szukanie Wingulla i Raltsa w pierwszych lokacjach… i w sumie tyle. Kilkukrotne przejście gry nie pozostawiło bardziej wyraźnych wspomnień niż sam początek. Nudni przeciwnicy w postaci drużyn Magma lub Aqua, zbędne Secret Base’y, dużo innych pierdółkowatych dodatków i dwa rodzaje rowerów do eksploracji świata, które wkurzały potrzebą ciągłego zmieniania – oto co oferowała 3. generacja.

A jednak z jakiegoś powodu ciągle do gry wracałem. Na GBA byłem zachwycony stroną graficzną, odpalany teraz soundtrack wprowadza w nostalgiczny stan, a w wydanej nieco później wersji Emerald przesiadywałem na wyspie Battle Frontier z masą dodatkowych wyzwań. Stworzone po latach remake’i Omega Ruby i Alpha Sapphire jeszcze bardziej podkręciły oprawę, dodając od siebie przyjemne bajery jak możliwość lądowania w dowolnym miejscu (takie Fly 2.0) i pokedeksową funkcję Arena Nav, które pokazywało, czy jest coś jeszcze do złapania w wybranym miejscu. No i zakradanie się na paluszkach do dzikich poków – zabawna rzecz.

4. Pokemon Black/White (2010, DS) (5. generacja)

Najbardziej kontrowersyjne odsłony. „Czarno-białe” części były ryzykownym zagraniem, ale trzeba docenić, że deweloper nie uległ krytyce i stworzył (po raz pierwsze w całej serii) sequel w postaci Black 2 i White 2. Skąd te negatywne opinie? Gry skupiły się na opowiadanej historii, poruszając poważny temat znęcania się nad pokemonami, ale też oddając zupełnie liniową przygodę. Oferowały wyraziste postacie i sporo dialogów, lecz gdzieś po drodze zagubiono odniesienia do poprzednich części i granie na nostalgii, co jest do dziś stałym elementem serii. Nie mieliśmy nawet pokemonów z poprzednich czterech generacji, bo postawiono wyłącznie na „nówki”, a resztę można było (mozolnie) przenieść z poprzedniej odsłony.

Czym jeszcze gry poróżniły graczy? Zamiast regionów wzorowanych na Japonii dostaliśmy miasto mocno inspirowane Nowym Jorkiem i nietypowe projekty pokemonów – to tu pojawiły się osławione Trubbish (czyli worek na śmieci z oczami), rożek lodów waniliowych Vanillite czy trójka legendarnych wąsaczy, którzy różnili się tylko kolorem skóry. Dobra, wiem, wśród oryginalnych 151 poków też mamy takie perełki jak „trującą maź” czy „kilka jajek”, ale to są błędy początków serii. Tutaj zaś niby chciano oddać nowe stworki, a dostaliśmy bardzo podobne kopie – na czele maczopowym Timburrem z dwoma przemianami w coraz większego osiłka i wkurzającym nietoperzem Swoobatem (nawet się nie starali…). Nie mogę jednak nie docenić odważnego eksperymentu wraz z paroma ficzerami jak potrójne starcia i walki rotacyjne. A Poke World Tournament z Black 2/White 2, gdzie można było rzucić wyzwanie rozmaitym trenerom z całej serii (włącznie z Brockiem, Misty, Redem i Blue!), to wspaniała wisienka na torcie.

 

3. Pokemon Sun/Moon (2016, 3DS) (7. generacja)

Najnowsza generacja, a zarazem największe odejście od znanego schematu zabawy. Pokemon Sun i Moon przenoszą graczy na egzotyczne wyspy, gdzie nie ma liderów ani gymów, a w zamian wykonujemy wyzwania u tzw. Big Kahunas. Dodatkowo wymyślono, że niektóre pokemony z podstawowych 151 będą miały specjalne odmiany występujące wyłącznie w regionie Alola i w ten sposób znaleźć tam można Vulpiksa o lodowej naturze, Dugtrio o bujnych blond fryzurach czy Exeggutora z kilkumetrową szyją.

Nowy region i wyzwania były świeże, przy okazji dodając specjalne Z-Crystals pozwalające wykonywać wyjątkowe ataki specjalne. Fabuła potrafiła zainteresować, choć miała sporo dłużyzn – co ciekawe pozbyto się ich w wersji Ultra obu gier. Pojawiły się też inne wymiary i zupełnie oderwane od całej serii Ultra Beasts, co jednak ma sens, bo to w końcu poki nie z tego świata. Mając do dyspozycji aż 807 pokemonów (włącznie z egzotycznymi odmianami), Ultra Sun i Ultra Moon są najbogatszymi odsłonami w kwestii różnorodności podopiecznych, a przy okazji pokazują, że nie trzeba trzymać się dwudziestoletnich schematów, by stworzyć porządną część serii.

2. Pokemon Red/Blue (1996, GB)(1. generacja)

Gry, które zapoczątkowały ogólnoświatowy szał na Pokemony. W kwestii rozgrywki nie są to najlepsze odsłony – pełno w nich błędów, niedociągnięć i niezbalansowanych elementów. Mało tego, wygląd niektórych poków wręcz odstrasza sprite’ami, które zdają się szeptać „zakończ moje cierpienie”. Jednak mimo wszystkich tych wad, gracze pokochali łapanie stworków, trenowanie ich i turowe walki oparte na prostych zasadach „wodny pokemon pokonuje ognistego”. Krzyczane zewsząd hasło, by złapać je wszystkie, kreskówka, tazosy w czipsach – każdy znał pokemony, chciał je łapać i dobrze znał wygląd każdego z nich, by dopasować do okropnych sprite’ów.

Jest to przy okazji generacja, która dorobiła się największej liczby gier. Oprócz dwóch podstawowych wersji wyszło też Yellow wpasowujące się w wydarzenia z kreskówki, a po latach otrzymaliśmy przepiękne remake’i na GBA – Fire Red oraz Leaf Green. Te ostatnie nie tylko stanowiły ogromną dawkę nostalgii, ale też naprawiały wszystko, co zgrzytało w oryginale – od ataków, przez statystyki, po balans. No i pojawił się w końcu endgame – sporo nowych wysp z pokemonami z Gold/Silver. Czego chcieć więcej?

 

1. Pokemon Silver/Gold (1999, GBC)(2. generacja)

Pokemon Red/Blue było wielkim sukcesem, ale twórcy mieli sporo do poprawiania. Zdecydowano się wprowadzić nowy region i setkę nowych pokemonów (co będzie standardem w każdej kolejnej części). Nowe startery, nowe poki w trawie, nowe ewolucje znanych już stworków, nowe legendy… czego tam nie było? Do tego system dnia i nocy, możliwość wytwarzania specjalnych pokeballi, wykorzystanie kolorowego wyświetlacza Game Boya Colora i rzadkie okazy poków w innym kolorze niż normalnie – bajka. A po przejściu całego regionu Johto otwierało się przed nami Kanto z poprzedniczek, wraz z finałową walką z tamtejszym bohaterem (czyli de facto naszą wcześniejszą postacią). Majstersztyk.

Z jednej strony Pokemon Silver/Gold to przykład sequelów idealnych, rozwijając udany schemat rozgrywki w każdy możliwy sposób. Z drugiej strony jest to gra z chyba najlepszych remake’iem w historii gier wideo. Wydane na DS-a odświeżone gry olśniewały swoją oprawą, pozwalając dowolnemu pokemonowi biegać za naszym bohaterem. Zadbano o przeróżne dźwięki otoczenia, odnowioną ścieżkę dźwiękową (chociaż tutaj zawsze będę za tą z GBC), żywe kolory sprawiają, że nie można oderwać wzroku od ekranu, zmyślnie wykorzystano dotykowy ekran konsoli… nic dziwnego, że ceny oryginalnych pudełek sięgają kilkuset złotych. Nic to, te remake’i warte są każdych pieniędzy.

Jaszczomb Strona autora
cropper