Assassin’s Creed IV: Black Flag - Tanioszka

Assassin’s Creed IV: Black Flag - Tanioszka

Jaszczomb | 25.03.2018, 14:50

Assassin’s Creed IV: Black Flag to bez wątpienia jedna z najbardziej kontrowersyjnych odsłon całej serii. I nawet jeśli rzeczywiście Asasyn z tego słaby, to grę o piratach dostaliśmy elegancką!

Pierwsze Assassin’s Creed było czymś zupełnie nowym, „dwójka” z dwoma kolejnymi częściami Brotherhood i Revelations dopracowała pomysł na skrytobójstwo w otwartym świecie, z kolei nie do końca przemyślane Assassin’s Creed 3 sprawiło, że niezależnie od okresu historycznego, schemat serii zaczął być męczący. „Trójka” miała jednak pewien świeży pomysł – sekwencję walki na morzu. W 2013 roku przerodziło się to w znakomite AC IV: Black Flag! Dlaczego po pięciu latach warto wrócić do tej przygody?

Dalsza część tekstu pod wideo

Bo twórcy nie bali się wyjść poza schemat

Czy w grze o bieganiu po dachach, wtapianiu się w otoczenie i skrytobójczych ataków jest miejsce ogromne statki i abordaże? Jak widać – jest. Co prawda mamy tu trzy duże miasta i wiele innych miejscówek, gdzie schodzimy na ląd załatwiać po cichu przeciwników czy szukać znajdziek, ale zdecydowaną większość czasu spędzimy na pokładzie statku. Salwy z armat są niezbyt oczywistym zamiennikiem dla ukrytego ostrza, lecz skoro fani serii nie wyszli przez to na ulice – ewidentnie musiało to wyjść świetnie.

Szef projektu gry Ashraf Ismail w jednym z wywiadów powiedział, że zaczynając prace nad AC4 cel był jeden – stworzyć coś świeżego i dającego czystą frajdę. Tak, to mogło być po prostu nowe IP i nie korzystać z marki Assassin’s Creed, ale nie ma na co narzekać. Powraca znane bractwo, poznajemy legendy piractwa, jak Czarnobrody, Anne Bonny czy Calico Jack, no i wciąż możemy wykonać efektowne zabójstwo z wyskoku! Dziwnie tylko wygląda „skradanie” się za innym statkiem – czy naprawdę mam uwierzyć w to, że te kilkaset metrów wystarczy, żeby wróg nie mógł dostrzec moich żagli?!


Bo nigdzie indziej nie przedstawiono piractwa w tak klimatyczny sposób

Są takie gry, którymi żyjecie, chłonąc klimat i przekonując się np. do zakupu motocykla czy wyjazdu do Włoch (dzięki, Ezio!). Assassin’s Creed IV: Black Flag zabiera nas na Karaiby. Produkcja zachwyca dzikimi plażami, lazurowymi zatokami oraz tropikalną florą i fauną, z kolei zwolennicy „miejskiego” Asasyna odnajdą się w jednym z dużych miast jak kubańska Hawana czy Kingston na Jamajce. Ale same lokacje to tylko jeden z dwóch filarów panującej tu atmosfery.

Drugim jest życie pirata. Bójki w pubach, zatrudnianie załogi, szukanie szantów, które następnie możemy „odpalać” na statku niczym radio w samochodzie – zadbano o ukazanie najciekawszych aspektów pływania pod czarną banderą. Najlepiej zrozumiecie to, gdy rozwiniecie w pełni żagle, kamera odjedzie, by ukazać okręt w pełnej krasie, w tle zobaczycie słońce skłaniające się ku horyzontowi, a załoga zacznie śpiewać „Hiszpańskie dziewczyny”… bajka!


Bo Edward Kenway to zaskakująco złożona postać

Po nijakim Connorze z AC3, teraz otrzymujemy jego dziadka – walijskiego pirata Edwarda Kenwaya. Pozornie jest to zupełny lekkoduch i zawadiaka, który przypadkiem wkracza w świat asasynów, choć i tak przez długi czas udaje zaangażowanie tylko po to, żeby się wzbogacić. Zapomnijcie o schemacie „jestem niewinnym chłopaczkiem – BUM, ktoś umiera – jestem mądrym asasynem z poczuciem misji”. Tutaj przemiana bohatera następuje stopniowo i dokładnie widzimy, jak system wartości Edwarda ulega zmianom. A to tylko główne misje fabularne!

Prawdziwie tragiczna historia zarezerwowana jest dla dociekliwych graczy. Zakazana miłość, podstęp ojca, ciężkie decyzje – wszystko ostatecznie doprowadziło do nałożenia maski postrzeleńca i rozpoczęcia pirackiego życia. Dopiero zagłębiając się w tę historię możemy naprawdę docenić wzruszający finał, w mojej opinii zdecydowanie najlepszy w całej serii.


Bo sterowanie statkiem i jego rozbudowa to zabawa sama w sobie

Skoro większość czasu spędzimy na pokładzie Kawki, kontrolowanie statku Kenwaya musiało zostać dopracowane w najmniejszych szczegółach. I tak właśnie jest! Opanowanie sterowania to kwestia najwyżej kilku minut i jest to w miarę realistyczne – oczywiście, że manewrowanie zostało uproszczone, ale czuć, że kierujemy ogromnym statkiem i jestem skłonny uwierzyć w jego zwrotność. Do tego nawet zwykła zmiana prędkości jest klimatycznie obudowana – nasz bohater wykrzykuje komendę, a załoga podaje ją dalej i opuszcza lub zwija żagle.

Opanowanie sterowania pomaga następnie przy starciach. Salwy z armat, kule z łańcuchami do łamania masztów wrogich okrętów, folgierze, moździerze, zostawiane za sobą wybuchowe beczki czy taran łamiący kadłuby – to wręcz zaskakujące, ile jest tu opcji walki na morzu. Co więcej, zamiast zatapiać wrogie galery i szkunery, możemy dokonać abordażu i wdrożyć je do własnej floty, przy okazji przejmując cenny ładunek – i wykorzystać go później do ulepszania Kawki! Yo ho, a pirate’s life for me!


Bo nie musicie nawet lubić tej serii, żeby zakochać się w Black Flag

Do gry przylgnęła łatka „średniego Assassin’s Creeda, ale rewelacyjnej gry pirackiej”. Jeśli seria odrzuciła Was w przeszłości, nie ma co się męczyć, w większości odsłony wyglądają podobnie. Jednak obok znacznie bardziej RPG-owego Assassin’s Creed Origins, „czwórka” to właśnie część, której należy dać szansę, bo mocno odbiega od swoich korzeni.

Assassin’s Creed IV: Black Flag można dorwać na serwisach aukcyjnych i sklepach z używanymi grami już za 40-50 zł, a do 12 kwietnia w PS Store znajdziecie ten tytuł w cenie 39 zł. A może szukacie podobnego doświadczenia, ale przygodę Kenwaya już znacie i nie chcecie zaliczać jej ponownie – wtedy poleciłbym samodzielny dodatek „Freedom Cry” (za 16,50 zł na promocji w PS Store) albo odświeżone w tym tygodniu Assassin’s Creed Rogue z templariuszem w roli głównej.

Jaszczomb Strona autora
cropper