Death Note - recenzja filmu Netfliksa

Death Note - recenzja filmu Netfliksa

Jaszczomb | 27.08.2017, 13:59

Death Note wylądowało na Netfliksie i spróbowało odpowiedzieć na pytanie, czy robienie z anime filmów live action ma sens. Przy okazji Willem Dafoe udowadnia, że byłby idealnym Jokerem.

Od piątku użytkownicy Netfliksa mogą obejrzeć ekranizację serii mangi i anime Death Note. Historii, która trafiła nawet do osób gardzących japońską kreską, bo i cały pomysł jest rewelacyjny. Pewien student odnajduje notatnik, w którym wystarczy wpisać czyjeś imię i nazwisko, by taka osoba umarła. Mało tego, można dokładnie określić, w jaki sposób umrze i co zrobi przed śmiercią. Co zrobilibyście, mając do dyspozycji tak potężny przedmiot? Dzięki nowemu filmowi wiemy już, co zrobiłby typowy amerykański nastolatek – próbował zaimponować dziewczynie.

Dalsza część tekstu pod wideo

Death Note w oryginale to wciągająca, nieustannie trzymająca w napięciu gra między posiadaczem tytułowego notatnika Lightem, który przez zabijanie przestępców chce wprowadzić na świecie nowy porządek, a ekscentrycznym i genialnym detektywem o pseudonimie L. Pojedynek dwóch wielkich umysłów – każdy planujący kilka kroków do przodu i przeświadczony o słuszności swoich działań. Niestety, choć widać jakieś tam próby utrzymania złożoności materiału źródłowego, scenariusz braci Parlapanides został zbytnio „zamerykanizowany”, a przez to – spłycony.

Tutejszy Light (Nat Wolff) nie jest oschły i wycofany. To raczej skrzywdzony dzieciak, który próbuje przypodobać się dziewczynie i dopiero ona zaczyna sprowadzać go na złą drogę. Porzucając bezwzględność bohatera oryginału, brakuje tu godnego przeciwnika dla znakomitego L, skupiającego wokół siebie całą uwagę widza, kiedy tylko pojawia się na ekranie. Kreacja Lakeitha Stanfielda idealnie realizuje to, za co uwielbialiśmy ręcznie rysowanego detektywa. I tak, wybrano czarnoskórego aktora, ale nie miałem z tym najmniejszego problemu. Zdecydowano się po prostu na najlepszą osobę do tej roli i to widać.

Głównego bohatera z kolei nie mamy kiedy polubić, bo całą jego przemianę, od chwili uzyskania notatnika do stania się popularnym na całym świecie bogiem-zabójcą Kirą, poznajemy w kilkuminutowym montażu dokonywanych przez niego morderstw. Oczywiście półtoragodzinny film nigdy nie uchwyci rozbudowanego rozwoju bohatera kilkudziesięcioodcinkowej serii, ale gdy na przestrzeni zaledwie kilkunastu minut widzimy zamianę szkolnej ławy na ogólnoświatowy kult krwawego mesjasza, ciężko zawiesić niewiarę do tego stopnia, by w to uwierzyć.

Na wyróżnienie i osobny akapit zasługuje rewelacyjny Willem Dafoe jako demon Ryuk. W japońskiej ekranizacji sprzed dekady zupełnie pokpiono tę postać i wyglądała jak coś wyrwanego z taniej animacji. Tutaj Ryuk trzyma się zwykle w cieniu, ale swoją prezencją i niepokojącym, charakterystycznym śmiechem aktora tworzy odpowiedni element grozy. Dafoe swoją rolą udowadnia, że doskonale sprawdziłby się w roli Jokera – tego przerysowanego, bardziej znanego z gier aniżeli trylogii Nolana.

Największym błędem filmu Death Note są „amerykańskie” schematy. Musiał być wątek romantyczny, więc część osobowości Lighta przeniesiono na jego dziewczynę. Musiały być pościgi, więc doświadczamy całkiem zbędnego biegania po mieście i policyjnej obławy. Zresztą na początku film zapowiada się na wariację serii Oszukać przeznaczenie, co mogłoby być ciekawym pomysłem. Tutaj jednak widać, że twórcy nie do końca wiedzieli, czy chcą trzymać się oryginału, a może przedstawić swoją wersję opowieści. W efekcie dostajemy mocno skondensowany obraz z licznymi drogami na skróty, do którego ktoś powrzucał na chybił trafił piosenki i motywy muzyczne z lat 80. Nawet jeśli w jakiejś scenie jest obietnica choćby minimalnego ładunku emocjonalnego, wszystko niszczy atakujący znienacka i zupełnie niepasujący fragment utworu sprzed trzydziestu lat.

Fani anime nie mają co podchodzić do netfliksowego Death Note’a, zaś wszyscy inni mogą liczyć na wyjątkowo ciekawy pomysł na historię, który zniszczyły uproszczenia, nieciekawy protagonista i tragiczna ścieżka dźwiękowa. Nie jest to zupełna tragedia, warto zobaczyć tę ekranizację chociażby z uwagi na Lakeitha i Dafoe, ale nie nastawiajcie się na nic wysokich lotów. Przeciętny amerykański popcorniak z brakiem chemii między bohaterami, który wielbiciele oryginału uznają za profanację.

Ocena: 5/10

Atuty

Wady


5,0
Jaszczomb Strona autora
cropper