Co się stało z tamtymi seriami - Turok

Co się stało z tamtymi seriami - Turok

redakcja | 25.12.2013, 15:11

Przyznać trzeba, że komiksy to żyzne źródło inspiracji dla twórców gier video, by wymienić szybkim tchem The Walking Dead, Batman, Punisher, Heavy Metal Fakk, Spider Man i wiele innych. Pozycje te miały to szczęście, że ich wirtualne adaptacje okazały się produkcjami dobrymi albo bardzo dobrymi. 

Pisząc o TWD, pomijam chybiony Survival Instinct. Miałem bowiem na myśli „odcinkową” przygotówkę od Telltale Games. Szczęściem tych tytułów jest też to, że nie dopadł ich syndrom Supermana. Jest jeszcze inna seria gier oparta na komiksie, którego pierwszy odcinek nakreślono pod koniec… 1954 roku (Western Publishing/Dell Comics)  – o czym wielu nie wiedziało. Seria, która święciła triumfy stanowiąc wyznacznik dla szeroko rozumianego środowiska developerów. Seria niesłusznie skazana na niebyt i zapomnienie. Oto historia serii Turok.
Dalsza część tekstu pod wideo
 

Turok: Dinosaur  Hunter (Iguana 1997, Nintendo 64).

 
Jeden z pierwszych fpsów na 64 – bitową konsolę Nintendo, który już na początku żywota nowej wtedy konsoli pokazał, na co ją stać. Obłędna grafika wykorzystująca wszystkie sprzętowe funkcje graficzne układu Sillicon Graphics, który odpowiadał za grafikę w N64, świetna animacja przeciwników i olbrzymie pokłady miodności, dzięki długiej rozgrywce i wymyślnym narzędziom zadawania śmierci nie tylko tytułowym dinozaurom, ale i rozmaitym hybrydom i robotom: od łuku przez miniguna, kończąc na broni nuklearnej. Turok z miejsca stał się tytułem obowiązkowym dla szczęśliwych posiadaczy 64 – bitowej konsoli Nintendo. Czwarty must have po Mario 64, Shadows of the Empire i Wave Race 64 na samym początku żywota tej charakternej konsoli. Gra, która szybko się nie nudziła, obiekt westchnień nie tylko posiadaczy PSXa ale i pecetowców, którzy na swój port musieli jeszcze trochę poczekać.
 
Reasumując: jak wspomniano powyżej: must have dla posiadaczy N64 w 1997 roku.
 

Turok: Battle of the Bionosaurs (Acclaim 1998, Gameboy)

 
Kieszonkowy Turok to po prostu… Turok. Z oczywistych względów nie mamy do czynienia z first person shooterem, a platformówką. Platformówką, jakich wiele na Gameboyu. I tyle w zasadzie łączy „przenośnego” Turoka z tym stacjonarnym. Bohater więc biega, skacze, nurkuje, zadaje śmierć napotkanym po drodze przeciwnikom. Mocny średniak z kiepską oprawą, przegrywający starcie z innymi platform erami na przenośnej konsolce. I nawet fakt, że pierwowzór na 64-bitowym systemie mocno namieszał na rynku, nie pomógł Turokowi: BotB.

Reasumując: średniak, któremu nie warto poświęcać uwagi.
 

Turok 2: Seeds of Evil (Iguana 1998, Nintendo 64).



 
Pierwszy Turok odniósł wielki sukces. Było więc oczywistym, że doczeka się kontynuacji. Do czasu nadejścia Seeds of Evil, (nie tylko) na N64 w kategorii shooterów rządził kapitalny Goldeneye 007 od „tamtego” Rare. Jednak to cudo myśli developerskiej musiało w końcu ustąpić miejsce Turokowi 2. Wszelkie mankamenty z poprzedniej części zostały usunięte: chodziło przede wszystkim o wszechobecną, gęstą mgłę, dziwne animacje konających przeciwników i samo AI przeciwników. Jeśli chodzi o nich samych, to wśród nich zbyt wielu dinozaurów nie znajdziemy. Za to są rozmaite krzyżówki, mutanty czy zombiakopodobne kreatury, których do piachu można było posłać jedną z… 21 broni, jakie zdobywało się podczas gry. Jeszcze bardziej wymyślne narzędzia zadawania śmierci niż w pierwowzorze. Każda dopracowana w najdrobniejszych detalach, każda fajowa. Cechą charakterystyczną sequela była oprawa graficzna, która w 1998 roku powodowała szczękopad. Dodatkowo, T2 korzystał z Rampaku, który wyostrzał grafikę. Sama animacja chodziła w 30 klatkach i co prawda potrafiła zwolnić w czasie większej jatki na ekranie, bądź w trybie multi (do 4 osób), to wszystko jednak nie przeszkadzało w zdobyciu przez T2 statusu kultowego must have’a na N64. Seeds of Evil pojawił się także na Gameboy Color. Jednak była to równie przeciętna platformówka, co BotB. Niezbyt miłe zagranie Acclaim, by hitem ze stacjonarnej konsoli podbić sprzedaż średniackiego platform era. Mądrzejsi wybiorą Donkey Kong, Mario czy choćby świetne Montezuma’s Return.
 
Reasumując: stacjonarne „Siedlisko zła” to kapitalna produkcja, detronizująca dzielące i rządzące Goldeneye 007, kieszonkowa edycja – kolejny średniak.
 

Turok: Rage Wars (Iguana 1999, Nintendo 64)



 
Oficjalny spin off serii. W zasadzie cała rozgrywka nastawiona jest przede wszystkim na multiplayer. Kaprys developerów? Chęć wyprzedzenia czasów? Chcica na eksperymenty? Jak zwał tak zwał. Faktem jest to, że Rage Wars to przeciętny produkt, bo: po pierwsze, oprawiony w średnie szaty. Make up w postaci wykorzystania rozszerzenia pamięci na niewiele się zdał. Obiekty są brzydkie, tekstury bardzo rozmyte, animacja chrupie. Poziomy są brzydkie, do tego ciasne i zamknięte. Zapomnieć należy więc o otwartych połaciach z poprzednich części. Po drugie, inteligencja botów. A raczej brak inteligencji. Choć, jak wspomniałem, Rage Wars koncentrowało się głównie na rozgrywce multi, nie zabrakło trybu dla singli. Niestety, i on szwankował mimo różnorodności misji. 
 
Reasumując:  eksperyment wykonany, lecz niestety nieudany, jak to śpiewał Kazik w piosence „Jeszcze Polska”.
 

Turok 3: Shadows of Oblivion (Acclaim 2000, Nintendo 64)

 
Tytułowego Turoka aka Joshuy Fireseeda tu nie znajdziecie. Za to jest jego żona i jego brat – jedno dysponuje umiejętnościami, niedostępnymi dla drugiego. Jest też 20 poziomów rozlokowanych w pięciu różnych światach. Są zagadki, najbardziej wymyślne kreatury, wiele rodzajów broni, a także – w końcu – możliwość save’owania w dowolnym momencie gry. Jest też multiplayer z przeszło 40 poziomami. Jednym słowem: ideał? Nie do końca. Szwankowało sterowanie i oprawa graficzna, mimo faktu, że gra korzystała z rozszerzenia pamięci. Był jeszcze inny problem, który zwał się Perfect Dark. Przebłysku geniuszu „tamtego” Rare nie zdołał przyćmić żaden shooter tamtej generacji, Turok 3 także. 
 
Reasumując: Ostatni Turok na N64 pozostał dobrym shooterem. I niczym więcej.
 

Turok: Evolution (Acclaim 2002, PS2, Xbox, GCN, Gameboy Advance)

 
Nowa generacja – nowy Turok. Po raz pierwszy na trzech rywalizujących ze sobą stacjonarnych systemach. Nowy Turok z jednej strony nawiązywał do korzeni: przeciwnikami były znowu przede wszystkim prehistoryczne gady, akcja przenosiła nas przede wszystkim do dobrze znanej dżungli z pierwszej części. Z drugiej natomiast wprowadzała kilka nowych elementów. Po pierwsze: możliwość upgrade’owania niektórych śmiercionośnych zabawek. Twórcy znowu wykorzystali niewyczerpane zasoby własnej wyobraźni, wprowadzając wymyślne narzędzia wysyłania oponentów do krainy wiecznych łowów. Po drugie, twórcy wprowadzili kilka misji „latanych”, co, choć samo w sobie jest nawet przyjemne, jednakże w gruncie rzeczy nie rewolucjonizuje produktu. Jak to często bywa w przypadku gry, która została wydana na kilku konsolach, oprawa bardzo różni się pomiędzy wersjami. Najbrzydszy port otrzymali posiadacze PS2: chrupiąca animacja, niska rozdzielczość, kiepskiej jakości tekstury. Do tego multiplayer na 2 osoby… W zupełnie innych nastrojach byli za to posiadacze Xboxa i GCN. Wersje na konsole Microsoftu i Nintendo były iście next genowe jak na 2002 rok. O multi na 4 graczy nie wspominając. Wypada także wspomnieć o wersji na GBA – port ten w przeciwieństwie do dwóch poprzednich „przenośnych” Turoków okazał się solidną produkcją i godną konkurencją dla Metal Slug.
 
Reasumując: powrót do sprawdzonych patentów nie zawsze musi oznaczać świetną grę. Turok: Evolution to zaledwie dobra gra, której daleko do lat świetności z okresu 1997 – 1998.
 

Turok (Propaganda Games 2008, PS3, Xbox 360)

 
Najnowszy i ostatni Turok nazywa się zwyczajnie. Turok. Dobra produkcja, ale nic więcej. Miała swoje dobre i złe strony. Jej walorami były bez wątpienia ciekawa historia, elementy skradankowe, nowe sposoby wykorzystania broni, np. dwa shotguny czy możliwość przekształcenia miniguna w tur ret. Ważnym walorem było wykorzystanie Unreal Engine 3. Wrażenie robiły zwłaszcza fajnie wymodelowane prehistoryczne gady, czy piękna dżungla. Każdy medal ma jednak dwie strony. Na tą drugą składały się m.in. odległe checkpointy, szczególnie irytujące przez nadzwyczaj odpornych przeciwników. I nie chodzi tu wcale o gruboskórne jaszczury, a o ludzkich przeciwników, którzy sami nie grzeszą inteligencją. Do tego dochodzi jeszcze brak odpowiedniego zbalansowania rodzajów rozgrywki: walki z gadami, skradanki czy wymiany ognia z „ludzkimi” przeciwnikami, o walkach z bossami nie wspominając. Innym mankamentem było też kłopotliwe sterowanie. Multiplayer również nie wprowadzał żadnych rewolucyjnych zmian. 
 
Reasumując: to fajny, ładny tytuł, który jednak – oprócz dinozaurów – nie wyróżniał się niczym szczególnym. Miał swoje zalety, ale nie był też pozbawiony wad.
 
Jak to się przywykło w tym cyklu, na samym końcu pojawia się pytanie: co zawiodło? Trudno orzec jednoznacznie. Z jednej strony Turok rewolucjonizował grafikę (pierwsza, druga i w pewnym stopniu ostatnia część), ubogacał rozgrywkę zróżnicowanym orężem (każda „stacjonarna” odsłona) i stawiał też na multiplayer (uwzględniając Rage Wars). Z drugiej powtarzalność i przede wszystkim – silna konkurencja, która pojawiała się z czasem. Nie zapominajmy, że:
 
- w czasie premiery pierwszej odsłony nie było praktycznie żadnej godnej konkurentki - Shadows of the Empire na N64, Quake przeniesiony na inne platformy czy Disruptor albo Tenka nie umywały się do pierwszej części Łowcy Dinozaurów;
- druga część była tak kapitalna, że zdołała zdetronizować Goldeneye007;
- czego nie można było powiedzieć o „trójce”: pojawiła się mniej więcej w tym samym czasie, co Perfect Dark;
- eksperyment o nazwie Rage Wars zawiódł w kilku aspektach, mimo że można go było określić jako próbę wyprzedzenia swojej epoki;
- w przypadku Evolution mamy do czynienia z grą, którą wybierali tylko zagorzali fani Indianina polującego na prehistoryczne gady. Konkurencja była wtedy jeszcze silniejsza niż za czasów Perfect Dark: Timesplitters, Halo, Red Faction 2, czy nadchodzący Metroid Prime;
- ostatni Turok miał jeszcze bardziej pod górkę: był po prostu jednym z bardzo wielu shooterów, które pojawiły się na rynku: Bioshock, Unreal Tournament 2007, Timeshift, The Darkness, Halo 3; kolejnym wykorzystującym tytułem silnik Unreal Engine 3. W dobie graficznych wodotrysków, jakie gwarantował Bioshock, sieciowej siekanki w postaci UT2007 czy niesamowitych doznań, jakie zapewniała trzecia część serii Bungie, mało kto zwracał uwagę na wygrzebany dawny hit z dinozaurami. 
 
I to zapewne powód zarzucenia prac nad kolejną odsłoną przecież dobrej strzelaniny z elementami składanki. Szkoda, bo już grafiki koncepcyjne zwiększały, także u mnie, apetyt. Dla fanów serii, których z pewnością nie brakuje mam więc nienajlepszą wiadomość: póki co nie czekajcie na nową odsłonę Łowcy Dinozaurów. 
Może kiedyś? Może przez Kickstartera…
 
Autor: Veteranus
 
Korzystałem z: Encyklopedia PPE, Wikipdia, Secret Service, Neo, Neo Plus, PSX Extreme.
Źródło: własne
redakcja Strona autora
Wszechstronny autor – a to przygotuje materiał sponsorowany, a to komunikat redakcyjny. Znajdziecie go w każdym zakątku portalu jak to na szefa wszystkich szefów przystało. Nie tylko pisze, ale coś naprawi i wysłucha - piszcie na [email protected].
cropper