Recenzja: Obcy: Przymierze

Recenzja: Obcy: Przymierze

Tomasz Alicki | 13.05.2017, 12:42

Po prawie pięciu latach Ridley Scott powraca do serii Obcy. Nieudany i krytykowany przez większość Prometeusz najwyraźniej nie zniechęcił go do dalszych prób, bo, jak ogłaszał w wywiadach przed premierą, ma pomysł na kilka kolejnych części. Pytanie tylko, czy po nowym Obcym widzowie będą czekać na następne podejścia Scotta…

Rok 2104, statek Przymierze zmierza do swojego celu z misją kolonizacyjną. Dekada prac i analiz potwierdziła istnienie planety, która jest idealnym miejscem na nową Ziemię. Na pokładzie ponad dwa tysiące kolonistów w hibernacyjnych komorach pod opieką śpiącej równie spokojnie kilkunastoosobowej załogi. Na siedem lat przed dotarciem do celu ekipa zostaje wybudzona ze snu ze względu na grożące statkowi niebezpieczeństwo.

Dalsza część tekstu pod wideo

W wyniku tego nieoczekiwanego zbiegu wydarzeń odkrywają nową planetę. Szybkie badania sugerują, że warunki sprzyjają zaludnieniu, a kapitan podejmuje decyzje o zejściu na ląd. Niczym w klasycznych horrorach, mimo cisnącego się widzom na usta sprzeciwu, bohaterowie zmierzają w sam środek paszczy lwa. Odkryta planeta, będąca domem dla ocalałego z misji „Prometeusz” androida Davida (Michael Fassbender), jest jednocześnie źródłem wielu niebezpieczeństw.

Zgodnie z wcześniejszymi doniesieniami, Ridley Scott powoli zaczyna realizować swoją koncepcję na nową trylogię. Znika cała tajemnica, jaką owiane były poprzednie części, a w jej miejscu pojawia się dopisana przez reżysera fabuła. Obcy: Przymierze, którego wydarzenia dzieją się po Prometeuszu i przed Ósmym Pasażerem Nostromo, stanowi początek serii mającej na celu wyjaśnić widzom genezę potworów będących głównymi bohaterami naszych najstraszniejszych koszmarów. Ridley Scott postanawia uzupełnić braki w wiedzy fanów serii i dopowiedzieć swoją historię do luk ze starszych scenariuszy.

Niestety, jakkolwiek wybitny nie byłby pomysł reżysera na rozwinięcie fabularne Obcego, jego film podąża ścieżkami znanymi nie tylko z poprzednich produkcji serii, ale również z gatunku, który reprezentuje. Popełnia przy tym mnóstwo błędów, momentami potykając się o własne nogi. Z jednej strony stara się upodobnić wiele aspektów do starszych części, czego najlepszym przykładem jest następczyni Sigourney Weaver, Katherine Waterston, a z drugiej – psuje odczucia pozostałe po klasykach. W rezultacie Ridleya Scotta ratuje tylko talent dwójki panów, czyniąc większość filmu zwyczajnie przyjemnym.

Najmocniejszą stroną Przymierza jest aktorstwo. Michael Fassbender wziął na plecy całą załogę statku i zaniósł ich pod same wrota sukcesu. Podwójna rola aktora, który ostatnio przewija się w obsadzie większości kinowych hitów, zasługuje na ogromne uznanie. Fassbender wcielił się w role dwóch androidów towarzyszących w różnych misjach. Po kilku minutach można było rozpoznać pozornie identycznych mężczyzn po samym spojrzeniu, uśmiechu czy sposobie mówienia. Statkowi „Przymierze” towarzyszył zimny, podobny do wielu innych robotów android, który na katastrofy na pokładzie czy śmierć kolegów patrzył ze spokojem i rozsądkiem, w głowie analizując potencjalne straty. Z kolei Elizabeth Shaw z Prometeusza towarzyszył David nieustannie walczący ze swoją największą wadą, czyli brakiem możliwości tworzenia. Wykształcił w sobie uczucia, na jego policzkach kilkukrotnie pojawiały się łzy, a ciągła odtwórczość, nawet w przypadku literatury czy muzyki, jest poniekąd początkiem całego zamieszania. Fassbenderowi udało się rewelacyjnie wcielić w obie role, od początku nakreślając ich charakter i różnice między nimi.

Reszta aktorów zniknęła gdzieś w tłumie Michaelów. Danny McBride nieźle spisał się jako amerykański pilot o jakże bezpośrednim w przesłaniu imieniu Tennessee, a wyraźnych ludzkich cech jako jedyny dorobił się Kapitan Oram (Billy Crudup). Katherine Waterston ciężko za cokolwiek winić. Znalazła się w trudnej sytuacji pomiędzy świetnym Fassbenderem, a zupełnym brakiem pomysłu na jej postać, z której po prostu nie udało jej się nic wyciągnąć. Pozostali aktorzy biegają po planecie z bronią, krzyczą, kiedy jest ciemno, podejmują głupie decyzje, a chwilę przed ich śmiercią zostaje im nadane jakieś losowe imię, żeby wzbudzić w widzach empatię. Niektórzy z nich przez godzinę swojego filmowego życia potrafią wypowiedzieć tylko jedno czy dwa zdania. Boli nawet fakt podejścia do samych ksenomorfów. Potwory robią wizualne wrażenie i rodzą się w dosyć efektowny sposób, ale brakuje gdzieś tego klimatu i gęsiej skórki, które towarzyszyły niektórym poprzednikom. W Przymierzu funkcjonują jako bardziej zaawansowana forma broni, a jedyna próba zgłębienia ich tajemnicy zostaje szybko zakopana.

Drugim elementem czyniącym z Przymierza solidne widowisko jest odpowiedzialny za zdjęcia Dariusz Wolski. Mający na swoim koncie takie filmy jak The Walk, Sięgając chmur, Marsjanin czy Prometeusz, specjalista czyni z nowej produkcji Ridleya Scotta piękny obrazek. Nowa Zelandia odgrywa swoją rolę na poziomie aktorstwa Fassbendera. Już pierwsze widoki nieodkrytej planety, kiedy załoga w małym statku podchodzi do lądowania, wprawia w zachwyt. Jeziora i porośnięte drzewami strome wzgórza najpierw zapierają dech w piersiach różnorodnością, a potem pokazują pazury. Planeta widziana oczami Wolskiego jest piękna, ale powinna być traktowana z jak największą powagą. Kiedy kilku nieświadomych bohaterów cieszy się z wody pitnej czy atmosfery, widzowie czują w tym samym powietrzu niebezpieczeństwo.

W rezultacie najsłabszym ogniwem jest scenariusz, sprawiający, że na Przymierze przyjemnie się patrzy, ale po pierwszych kilkunastu minutach przestaje się słuchać dialogów. Ridley Scott zrobił chaotyczny i niepotrzebny film, który samym sobą nie wprowadza nic nowego, a tylko subtelnie próbuje zacząć temat, który zostanie pewnie pociągnięty w scenariuszach kolejnych produkcji. Brakuje pomysłu, konsekwencji w dążeniu do ogłaszanego w wywiadach celu oraz odrobiny ryzyka. Trzeba podkreślić siłę starszych Obcych, znaleźć czas na zbudowanie charakterów nowych postaci i postarać się sprzedać dobrą historię, zamiast odklepywać błędy znane z kasowych hitów.

Ocena: 5

Atuty

Wady


5,0
Tomasz Alicki Strona autora
cropper