Felieton: Coraz więcej gier, coraz mniej czasu - największy problem dzisiejszego gracza

Felieton: Coraz więcej gier, coraz mniej czasu - największy problem dzisiejszego gracza

Jaszczomb | 11.12.2016, 11:21

Nie tak dawno EA oddało nam nową Fifę za darmo na cały weekend, a a tydzień temu mogliśmy nieodpłatnie pograć w . Świetny ruch promocyjny! Chciałbym te gry wypróbować, ale jestem graczem, którego walutą jest czas wolny i… zwyczajnie mnie na to nie stać. A deweloperzy dobrze o tym wiedzą.

Ile to już razy skorzystaliście z wielkiej obniżki w PS Store czy wyhaczyliście płytkę w niskiej cenie tylko po to, by nigdy do niej nie wrócić? Na półce kurzą się wciąż nieotwarte pudełka, a na koncie PSN czeka tyle gier, że musiałbym wziąć kilka lat wolnego, żeby to wszystko poprzechodzić. Bo pieniądze do wydania zawsze się znajdą, ale żeby skorzystać z tego zakupu… no, najważniejsze, że jest. Chęć posiadania zaspokojona. I dopisałbym, że „kiedyś pewnie zagram”, ale przestałem się już oszukiwać.

Dalsza część tekstu pod wideo

Walutą gracza jest czas. Gdy wybieram produkcję, w którą zagram „dla przyjemności” (czyli z własnej nieprzymuszonej woli w ograniczonym czasie wolnym), sprawdzam wcześniej, jak jest długa i ile wyrwała godzin z życia innych graczy. Chcę też oryginalnej produkcji czy czegoś, co pozwoli być na czasie – w końcu pisanie o grach to moja praca i nie mogę nie znać największych produkcji (a jeśli traktujecie na poważnie gry jako swoje hobby, pewnie kierujecie się podobnymi pobudkami). Tworzenie list gier do ukończenia, sprawdzanie statystyk na HowLongToBeat.com, planowanie tego wszystkiego… jak się nad tym zastanowić, można by przejść w tym czasie średniej długości tytuł. Ale przecież nie włączę pierwszej z brzegu gry, bo szkoda czasu, gdyby okazała się niewypałem… Nikt nie odda mi tego czasu.

Recenzja goni recenzję, pracę na sajcie przeplatam studiami i parę dni temu zauważyłem, że ostatni raz „dla siebie” grałem we wrześniu, kiedy włączyłem na godzinę  już po publikacji tekstu z oceną. Całą godzinę! Szaleństwo. I szczerze chciałem przejść ten sequel drugi raz. Tak jak w przypadku całej reszty gier, wmawiałem sobie, że zaraz do niej wrócę, trzymałem płytkę na wierzchu… i nagle przychodzi kolejna duża produkcja, trzeba zrobić miejsce na dysku (1 TB to wcale nie tak dużo) i tego nie wyrzucę, bo przecież niedługo zagram, bo zostały mi dwa trofea do platyny, bo to dobra gra do co-opa i na pewno niebawem znajdę kogoś do gry. Tyle że HDD nie jest z gumy i w końcu usuwam te gry, przyznając się przed sobą, że kolejny raz nie potrafiłem wygospodarować kilku(nastu) godzin na zabawę.

Słyszałem ostatnio, że wbrew temu, co się mówi, Szkoci produkujący lepszą whisky nie ronią łez, gdy ktoś miesza owoc ich wieloletniej pracy z colą. Są dumni, że spośród tak bogatej oferty rynku konsument wybrał ich produkt. Takie myślenie muszą dzielić deweloperzy i wydawcy, zdając sobie sprawę, że każda godzina spędzona przez kogoś przy ich grze to małe zwycięstwo. Zobaczcie zresztą dowolną listę trofeów, przyznającą pucharki za ukończenie gry. Tylko 43% wszystkich posiadaczy zobaczyło napisy końcowe ostatniej przygody Drake'a. Ostatnie Deus Ex ma nawet gorszy wynik, bo żałosne 31%, a żadnej z tych gier nie można zarzucić nudnej historii czy przesadnej długości zabawy (i nikt nie kupuje U4, żeby grać tylko w multi). Mało tego, aż 16% graczy mających styczność z nie zaliczyło jednej z pierwszych misji głównego wątku! Ile to płytek leży gdzieś na półce w oczekiwaniu na swoją kolej, bo to za duża gra, żebym do niej wrócił, włączę, jak będę miał luźniejszy grafik? Nawet nie wiem, czy chce to wiedzieć.

Jak świadomość tego wszystkiego wpływa na rynek? W sieciowych produkcjach mamy mikrotransakcje, które nawet nie dają niczego specjalnego, a jedynie pozwalają za prawdziwe pieniądze „zaoszczędzić” wielogodzinnego grindu. Twórcy sami tworzą powód, by marnować czas, i sprzedają sposób na ominięcie tej przeszkody. Skandal? Przeciętny gracz nie patrzy na to w ten sposób, ciesząc się, że nie będzie musiał harować tyle co „biedny plebs”. Taka osoba w pokrętny sposób szanuje swój czas. A reszta uważa się za cwaniaków robi w kółko to samo, myśląc że przechytrzyła dewelopera, bo nie zapłacili mu ani złotówki. Tyle że paradoksalnie płacą wyższą cenę.

No, ale to gry sieciowe. Tam grind i mikropłatności są na porządku dziennym. Szkoda tylko, że takie zagrania nie ograniczają się do gier multiplayerowych. Co powiecie na możliwość kupienia mapek ze znajdźkami za prawdziwe pieniądze w ostatnich odsłonach Assassin’s Creed czy punkty rozwoju postaci w ? Kiedyś to wszystko byłoby za darmo za sprawą kodów czy czegoś w tym stylu, lecz rynek już zrozumiał, że ludzie bardziej cenią swój czas niż pieniądze, chętnie ułatwiając sobie zabawę.

Jak na tak dużym rynku i przy tak niewielkiej ilości wolnego czasu skusić gracza do sięgnięcia po swoją grę? Można na chwilę obniżyć jej cenę – zresztą im krócej trwa promocja, tym więcej sprzedanych kopii, bo presja to najokrutniejszy towarzysz zakupów. Ale jest ciekawsze wyjście, a mowa tu o darmowych weekendach. I nie możemy ich przyrównywać do wersji demonstracyjnych, bo to zupełnie różne strategie zakładania sideł na potencjalnego klienta.

Demo to demo – zwykły wycinek gry. Wiadomo, że niewiele tam zrobimy, ale daje jakiś ogólny pogląd na rozgrywkę. Darmowy weekend (często zresztą przedłużany o kilka dni) daje zaś dostęp do całości produkcji (lub samego trybu sieciowego), kusząc możliwością zachowania postępu, jeśli kupimy pełniaka. I nie chodzi tu tylko o to, że gramy, nagle dostęp się kończy i chcemy więcej, więc kupujemy dany tytuł. Oj nie. Mamy nieodpłatny dostęp, więc czujemy presję jak dają, to bierz. Nie interesujesz się ? Ale jest za darmo, przecież nie wypada nie spróbować! I szukamy tych kilku godzin w weekend, bo przecież taka okazja może się nie powtórzyć. Przez to angażujemy się i podświadomie dana produkcja staje się dla nas ważna – w końcu gdyby taką nie była, nie wyrywalibyśmy sobie tych kilku cennych godzin z napiętego grafika.

Nie krytykuje darmowych weekendów, bo każda okazja na wypróbowanie gry bez wydawania złotówki jest dobra. Nie widzę też nic złego w kupowaniu tytułu, który wcześniej nas nie interesował. Wręcz przeciwnie – poszerzajcie horyzonty na polu gier wideo! Uważajcie tylko, by w pogoni za „oszczędzaniem” czasu nie wpadać w złe praktyki. Miejcie świadomość, czym płacicie za te darmowe weekendy.

Źródło: własne
Jaszczomb Strona autora
cropper