Playtest: The Order 1886 (PS4)

Playtest: The Order 1886 (PS4)

Paweł Musiolik | 12.12.2014, 14:30

Opisywanie swoich wrażeń po wersjach preview gier jest czymś, czego absolutnie nie lubię. Dostając wycięty, często kompletnie niereprezentatywny fragment gry, na moje barki spada odpowiedzialność przedstawienia danego tytułu na jakiś czas przed premierą. Wiem, że od takich tekstów zależeć może to, czy ktoś kupi dany tytuł czy też nie. Ale nie będę narzekał, skoro miałem okazję pierwszy raz od zapowiedzi zagrać w The Order 1886. Nawet jeśli to było raptem niecałe pół godziny.

Będąc kompletnie szczerym – nie jestem w stanie po tych 30 minutach odpowiedzieć komukolwiek, czy warto interesować się tym tytułem, a tym bardziej – czy go kupić. A jeśli ktoś będzie chciał Wam wmówić coś innego to cóż...

Dalsza część tekstu pod wideo

W „demie” udostępniono dwa fragmenty, znane chociażby z pokazu Sony na PlayStation Experience. Pierwsza część (pomijając scenki) to pseudoskradankowy moment, gdzie musimy dotrzeć do mostka sterowca i zrobić porządek z tamtejszą ”ekipą”. Podejrzewam, że fragment znalazł się tylko po to, by odpędzić zarzuty o byciu „szynowym shooterem” z ładną grafiką. Etap nie jest zły. Ale nie jest też dobry. Trochę komicznie wygląda fakt, że akurat w tym segmencie lokacje przemierzamy kucając, ale później już tego zrobić nie możemy. Tak samo nie rozumiem decyzji o nadaniu nawet tak prostej czynności, jak załatwienie przeciwnika od tyłu, „filmowego” doświadczenia i wrzucenia prostych QTE. Jak prostych? Wciskając trójkąt w odpowiednim momencie zabijemy gościa w kompletnej ciszy. Gdy nie trafimy idealnie z czasem – może mu się „wymsknąć” jakiś odgłos, co zainteresuje znajdujących się w pobliżu przeciwników. Rozumiem sam zamysł, ale odbieranie graczowi całkowitej kontroli - na dziwnej zasadzie "wiemy lepiej jak masz grać" – nie do końca mi pasuje. Na szczęście nie skradamy się zbyt długo.

The Order 1886 to kinowa do granic bólu strzelanka z perspektywy trzeciej osoby. Nie ma sensu udawać, że chodzi w tej produkcji o cokolwiek innego. I na ten moment mam wrażenie, że The Order robi to... tak sobie. Gra kompletnie niczym się nie wyróżnia, jeśli weźmiemy samą mechanikę gry. Wszystko w tym aspekcie wygląda jakby wyjęte z podręcznika „Jak zrobić swojego TPS-a. Poradnik dla początkujących”. Nic karygodnego, ale z drugiej strony stagnacja nie jest dobrym pomysłem. Jednak jestem świadom, że to malutki wycinek całej gry i w 'pełniaku' możemy spokojnie dostać dużo sensowniejsze rzeczy do robienia. Jedną rzecz muszę napisać – wrażenie robi strzelba. Moc jaką ma shotgun w tym tytule jest nieziemska. Dawno nie widziałem tak realnie zrobionej broni, która dosłownie zamiatałaby wszystko przed sobą. Ach, szkoda, że ciała wrogów się nie rozpadają. Mielibyśmy piękną plamę po jednym strzale (wylatują po 3 naboje jednorazowo).

I tyle o rozgrywce. Ciężko mi zawyrokować cokolwiek poważniejszego. Nie znudziłem się, ale z drugiej strony – ciężko po tak krótkim fragmencie się znudzić. Zachwycony mechaniką nie jestem, ale też niewiele jej zobaczyłem. Tak naprawdę to mam wrażenie, że Ready at Dawn chce na graczach zrobić wrażenie przede wszystkim oprawą audiowizualną i fizyką. Tak, graficznie The Order 1886 jest absolutnie ponad wszystko, co do tej pory widzieliśmy. Tak jak jeszcze kilka dni temu zachwycał mnie Driveclub w deszczu, tak bieganie po sterowcu wywołuje dreszcze. Gra została obładowana filtrami do tego stopnia, że nie zdziwię się, gdy ludzie będą mylić ją z filmem. Jak najmniej powiadomień, ubogi interfejs użytkownika jeszcze bardziej podkreśla całą „filmową” otoczkę. Modele postaci to coś niesamowitego, ich fizyka (i ich ubrań), „ciężkość” ruchów – wszystko to jest niesamowicie realne. W pewnym momencie mamy scenkę, w której zbliżamy się do twarzy Galahada i mamy okazję podejrzeć animację ruszania ustami. Prawie idealna.

I jeszcze jedna, dosyć ważna kwestia o którą na pewno chcecie zapytać. Paski. Tak, na dzień dobry po włączeniu gry widać je i błyskawicznie odnosimy wrażenie, że obraz jest niesamowicie mały. Ale po 5 minutach gry kompletnie ich nie zauważałem. Osoby, które grały w Dragon's Dogma będą wiedziały, o co chodzi. Nie mówię, że ich zastosowanie nie jest złe, bo ogólnie rzecz biorąc bawią mnie próby upodobnienia gier wideo do filmów, ale tutaj nie jest tak źle, jak niektórzy chcą przedstawić.

Jakakolwiek wiążąca opinia o grze siłą rzeczy nie może zapaść, więc napiszę tylko, że to tytuł, który nie każdemu się spodoba. Tego jestem pewien już teraz. Dla wielu najważniejszym punktem będzie grafika i czas akcji połączony z designem. No i ta muzyka. Strzelam, że mamy mocnego kandydata do nagrody za OST roku 2015. I przy okazji idealną grę by pokazać komuś kto nie gra w gry, jaki skok graficzny zaliczyły produkcje w ciągu ostatnich lat.

Paweł Musiolik Strona autora
cropper