Widzieliśmy film Tekken 2: Kazuya's Revenge - Warto oglądać?

Widzieliśmy film Tekken 2: Kazuya's Revenge - Warto oglądać?

Mateusz Greloch | 02.09.2014, 18:00

W wielu sklepach na całym świecie zadebiutował drugi film sygnowany marką Tekken. Tekken 2: Kazuya’s Revenge nie trafił nawet do kin i od razu został dystrybuowany na płytach DVD oraz Blu-ray. Czy w kwestii ekranizacji bijatyk coś drgnęło w dobrą stronę? Widzieliśmy film i postanowiliśmy skrobnąć o nim parę słów.

Jak wynika z tytułu, głównym bohaterem tego dzieła jest Kazuya. Pomyślicie, że ciężko upchnąć w roli protagonisty człowieka, z tak szemraną przeszłością i skłonnością do agresji, ale jest na to proste rozwiązanie – Amnezja! Już w ciągu pierwszych 5 minut dowiadujemy się o tej przypadłości i na tym fakcie oparto cały scenariusz. Po nieszczęśliwym wypadku, Kaz trafia do tajemniczego ośrodka w slumsach Tekken City i w ciągu niezbyt komfortowych dla niego sytuacji, zostaje mordercą do wynajęcia. Przeżywa rozterki emocjonalne, próbuje dowiedzieć się kim jest,  czym zajmował się w przeszłości i komu może ufać. W tym momencie ktoś może zaprotestować i powiedzieć, że film z grą wiąże jedynie postać Kazuyi i zaczerpnięta z gry nazwa miasta…. i przez większość filmu tak właśnie jest. Tekken jako dramat? Najwyraźniej taki był zamysł reżysera, bo jak na film na podstawie bijatyki, to samych walk jest tutaj jak na lekarstwo. Jeśli nie myśleliście, że od pierwszej ekranizacji Tekkena, fanów marki może spotkać coś jeszcze gorszego, to musicie pomyśleć jeszcze raz, bo Kazuya’s Revenge to chłam jakich mało.

Dalsza część tekstu pod wideo

Na początek wymienię, co na pewno znajdziemy w tym filmie, choć na tym skończą się pochwały – jest delikatna aluzja do paru postaci, jednak w większości są to bohaterowie wymyśleni specjalnie na potrzeby filmu. Przez 1,5 godziny spotkamy znane imiona i nazwiska, których występy możemy policzyć na palcach jednej ręki. Jak na ekranizację gry, a w dodatku bijatyki z dosyć szerokim zapleczem wojowników, uważam to za śmiech na sali i zbrodnię na marce. Same walki to nie wyróżniające się niczym starcia, w dodatku w śladowych ilościach. Przeważają sceny tępo wpatrującego się w dal protagonisty, nieśmiałe próby ukazania jego człowieczeństwa i mniej lub bardziej udane podejścia do połączenia fabuły filmu i gry. Jest to jawne żerowanie na marce i próba przyciągnięcia klienta do filmu samym tytułem. Kolejne sceny to coraz większe zniesmaczenie i ból serca – reżyser i scenarzysta dosłownie rozerwali wszystko co świadczy o Tekkenie i zaserwowali nam dłużący się film w którym Kazuya jest tylko imieniem, a nie postacią z krwi i kości jaką znamy z serii bijatyk, a całkowite olanie prawie całego składu wojowników z gry jest kpiną do potęgi.

Generowane komputerowo panoramy miasta z widocznym podziałem na Tekken City i slumsy atakują nasze oczy co paręnaście minut i przypominają, że budżet na tę produkcję to chyba tylko parę marnych worków z dolarami. Rozumiem, że chciano podejść do tematu bardzo ambitnie, jednak przekombinowano z konwencją i stylem, który nijak pasuje do Tekkena. Oglądacie na własną odpowiedzialność, ale jeśli widzieliście poprzednią odsłonę, to warto się jej trzymać, bo ta jest jeszcze gorsza. Na szczęście wydałem na nią 12 zł wypożyczając film z Amazona. Gdybym kupił na własność, mógłbym się nieźle zdenerwować. Fabuła nie istnieje, a kiedy już się pojawia, to jest tak fatalnie poprowadzona, że nie ma sensu się rozprawiać. Raz – zamęczyłbym się debilnostkami, które twórcy usilnie nam wciskają na każdym kroku, a dwa – rzucałbym spojlerami na lewo i prawo by pokazać jak gracze zostali potraktowani jak idioci. W pewnym momencie nie wiedziałem czy mam się śmiać czy płakać, bowiem sceny walk są reżyserowane jak gdyby Tekken 2: Kazuya’s Revenge wychodziło pod koniec lat 80-tych. W dobie takich filmów jak Ong-Bak, The Protector czy Raid machanie komuś przed nosem stopą wygląda po prostu niepoważnie, żeby nie napisać śmiesznie.

Syf, kiła i mogiła – patykiem nie ruszać, a jeśli mimo wszystko się zdecydujecie – ostrzegałem. Dużo lepszą alternatywą jest zobaczenie Tekken Blood Vengeance z 2011 roku, które nie tylko jest przyjemną w odbiorze animacją, to przynajmniej występują w niej postacie z gry, które zachowują się identycznie jak te, którymi możemy sterować w kolejnych częściach flagowej bijatyki Namco.

Mateusz Greloch Strona autora
cropper