Felieton: PlayStation 4 - spóźniona, społecznościowa rewolucja robiona po kosztach

Felieton: PlayStation 4 - spóźniona, społecznościowa rewolucja robiona po kosztach

Paweł Musiolik | 07.04.2014, 14:12

Gdy na rynek trafiało pierwsze PlayStation – Sony zrobiło gigantyczne przetasowanie sił na rynku, rzucając po wszystkim „sprawdzam!”. Pierwsza partia rywalizacji zostawiła w tyle Nintendo i Segę. W drugiej partii ponowie tokijska firma nie miała litości dla konkurencji posyłając do piachu Dreamcasta, a przy okazji deklasując Xboksa i GameCube'a. Powoli jednak lider wyścigu dostawał zadyszki i miniona generacja okupiona była porażką. Jednak w każdym z trzech przypadków Sony robiło mniejszą lub większą rewolucję na rynku forsując nowe standardy w grach. PlayStation 4 jest inne.

Osoby nie zamykające się na rynek PC-towy dobrze wiedzą, że społecznościowa rewolucja dokonała się już kilka lat temu. W momencie gdy konsolowy świat odkrywa gigantyczny potencjał transmisji na żywo i swobodnego rejestrowania rozgrywki, tak na „blaszakach” nie jest już to niczym nowym, a rzekłbym nawet – lekko przestarzałym faktem. Transmisje z zawodów w League of Legends, World of Tanks, DOTA 2 czy, bardziej „casualowo”, w postaci przechodzenia kolejnych produkcji wypuszczanych na komputery, dla wielu są nowym rodzajem hobby. Ewolucją chodzenia do kina bez opuszczania domu. Siadasz, odpalasz wybranego „streamera” i nie tyle oglądasz, co aktywnie bierzesz udział w dyskusji na jego kanale. Integrujesz się z innymi pasjonatami, gdzie obraz jest tylko dodatkiem. Jest także grupa osób traktująca transmisje na żywo jako prawie-że-namacalny sposób sprawdzenia gry. Coraz mniejsze zaufanie do producentów skutkuje wieloma formami ucieczki od naszprycowanymi PR-em materiałami. Dla rynku PC to norma. Dla konsolowców – początek, swego rodzaju rewolucja, w której ludzie widzą motor napędowy konsol nowej generacji. Dla mnie to zwykłe nadganianie trasy w wyścigu, gdy zawodnik spóźnił się na start.

Dalsza część tekstu pod wideo

Gdy Sony postanowiło wejść na rynek konsol, po nieudanym mariażu z Nintendo zerwanym przez firmę z Kioto na rzecz nieudanego romansu z Panasonikiem, szefostwo firmy wiedziało, że musi uderzyć z czymś przełomowym. Na szczęście dla nich, w drużynie był wizjoner – Ken Kutaragi. To on przekonał sceptyczne do przedsięwzięcia starsze szefostwo, które nie widziało sensu pchania się w ten rynek. Ale jednak. Narzędzia, jakich użyto do wywrócenia świata gier, były ryzykowne, ale niesamowite. Napęd CD, mimo że wolniejszy, dawał aż 650 MB danych (później, jak wiemy, standardem było 700 MB), co przekładało się na znacznie bardziej rozbudowane gry i bycie numerem jeden na sztandarze Sony. Grafika 3D. Gdy SEGA i Nintendo rywalizowały z sobą o dusze nieletnich, na świecie królowało coraz to piękniejsze 2D, które jednak, jak wydawało się wtedy, docierało do pewnych ograniczeń. Te miał odsunąć Saturn, jednak na rynku pojawiło się PlayStation i odniosło gigantyczny sukces. Świat oszalał. Rewolucja Sony dokonała się pierwszy raz.

Ken Kutaragi nie chciał osiadać na laurach i bardzo szybko zaczął marzyć o kolejnym przewrocie, który w ostateczności wywinduje Sony jeszcze wyżej. Skoro grafika 3D przez te lata się przyjęła, postanowiono pójść dalej – format DVD, który mimo tego, że był drogi na starcie, to pozwolił PlayStation 2 reklamować się jako domowe centrum multimedialne. Sony wiedziało jednak, że na tym nie może się skończyć i trzeba iść dalej. Stąd pierwsze, nieśmiałe eksperymenty z rozgrywkami sieciowymi, które były jednak prowadzone na tyle opieszale, że Microsoft ze swoją strukturą Xbox Live pojawił się niczym Cezar, zakrzyknął „Veni, Vidi, Vici” i zagarnął tort gry sieciowej dla siebie. Tutaj jeszcze japońska duma nie przeszkodziła od razu, ale dała zalążki pod kolejną generację. Później udało się zrobić coś, o co walczyć chciałby każdy – dotrzeć na rynek gracza niedzielnego. Wpierw Singstar, a później EyeToy pozwoliły poszerzyć ofertę na kolejne grupy odbiorców, zwłaszcza w Europie. Rewolucja Sony – raz jeszcze, choć w niepełnym wymiarze.

PlayStation 3 miało być szczytem zapędów ambicjonalnych Kutaragiego. „Rewolucyjny” procesor Cell, opracowany wspólnie z IBM, miał znaleźć się podwójnie w konsoli – jako CPU i jako zastępstwo GPU. Sony chciało zmienić kompletnie rynek gier pod swój dyktat. Do tego dorzucono kolejny nowy format – Blu-ray, który wywindował cenę konsoli do niebotycznych rozmiarów – sklepowe 2499 złotych i koszty produkcji na poziomie 800 dolarów. Jednak tutaj już rewolucji nie udało się dokonać. Nie w pełnym wymiarze. Mimo że Blu-ray stał się standardem jeśli chodzi o media, tak tort w postaci rozgrywki sieciowej zgarnął mądrze inwestujący Microsoft, a graczy niedzielnych zagarnęło Nintendo ze sterowaniem za pomocą kontrolera ruchowego. Japoński gigant zaczął przysypiać, a na wierzch wychodziła duma i pycha. „Nowa generacja zacznie się w momencie gdy my tak powiemy” - ta parafraza słów „Szalonego Kena” pokazuje idealnie, że zaczęły się problemy. Sony musiało pierwszy raz gonić konkurencję, ale nadal robiło to niesione wewnętrznym przekonaniem o udanej rewolucji – przecież niebieski laser wygrał. W drugiej połowie życia przeprowadzono mikroskopijną ewolucję przez wprowadzenie i późniejszą zmianę ofertę PlayStation+, wchodząc agresywniej w system dostępu do gier za stałą, miesięczną opłatę.

I tutaj wchodzi tryumfalnie PlayStation 4. Wiedzione przez architektów powrotu Sony do gry – Shuhei Yoshidy, Marka Cerny'ego i Kazuo Hiraia - zdaje się odbudowywać zaufanie deweloperów i graczy uprawiając skuteczny PR. Wydaje się, że wszystko robione jest dobrze, prawda? Niestety – nie. Marzenia o kolejnych, rewolucyjnych krokach zostały zastąpione chłodnym i nasączonym kalkulowaniem myśleniem o pieniądzach. Sony jest w tarapatach, nikt nie chce ponieść porażki, dlatego PS4 nie wprowadza żadnej nowości. Niedawno zapowiedziany hełm VR? Jasne, tak duże narzędzie tylko pomoże, ale Oculus był pierwszy, a i Facebook włączył się do gry, zapewniając gigantyczne pokłady gotówki na rozwój. Zresztą to i tak wyłącznie dodatek, na który nie każdy będzie mógł sobie pozwolić. Internet po premierze i fantastycznym starcie wieścił - „Król powrócił!”, ja mogę powiedzieć: „Wrócił, owszem, ale jest nagi”. To już nie ta korporacja jaką pamięta większość z nas. Liczne głosy, że poskąpiono na wykonaniu, specyfikacja jest „nader standardowa” i znana z rynku laptopów. Oczywiście znacząco zmodyfikowana, ale... to nadal recykling znanej idei. Zamiast nowinek – kolejna pogoń. Walka o społeczność, dająca jej sprawdzone, ale nieznane w tej grupie narzędzia. „Pochwal się rozgrywką jednym przyciskiem!”. ~klik~ i już cały świat może zobaczyć jak grasz. Strzał w dziesiątkę, bo, jak pokazują dane, ludzie oszaleli na tym punkcie. Tylko że niestety odbiorca wymaga już coraz mniej. Owszem, ciągłe krzyczenie „więcej!” ma swoje złe strony, ale przyzwyczajono nas po prostu do czegoś innego.

PlayStation 4 jest bardzo dobrą konsolą, która bardzo powoli rozkręca się jeśli chodzi o gry warte uwagi. Jednak ciężko nie odnieść wrażenia, że to rewolucja robiona po kosztach, by się odbić i ewentualnie w kolejnej generacji znowu uderzyć z czymś mocnym. Tylko czy będzie się opłacać, skoro zamiast pięciogwiazdkowego hotelu zadowolimy się teraz pobytem w przydrożnym motelu? Ładnie, schludnie, ale bez większego szału.

Źródło: własne
Paweł Musiolik Strona autora
cropper