Ranker: 10 najlepszych odsłon Final Fantasy według Musiola

Ranker: 10 najlepszych odsłon Final Fantasy według Musiola

Paweł Musiolik | 31.07.2012, 15:37

Do zrobienia tego zestawienia 10 najlepszych gier z serii Final Fantasy skłoniła mnie de facto 25 rocznica powstania tej serii. Nie ma co po raz enty przedstawiać historii powstania jednej z najlepszych serii j-RPG, która jest już tyle generacji z nami graczami.

To, co miało być ostatnim tytułem przed upadkiem Squaresoft okazało się być początkiem pięknego snu od zera, do bohatera, by przejść przez ogromne problemy, wykupienie przez Enix i utratę tożsamości z którą firma walczy po dziś dzień. Jednak to nie o tym, a moim prywatnym subiektywnym rankingu 10 najlepszych gier z serii Final Fantasy. Ciężko wybrać kolejność, sam przed sobą miałem wielkie problemy by zdecydować się na jakiś tytuł i przed samym sobą uzasadnić dlaczego jedna część jest lepsza od innej, ale decyzje musiały zostać podjęte, także zapraszam do zapoznania się.

Dalsza część tekstu pod wideo

10. Final Fantasy

Może i was zaskoczę, ale pierwsza odsłona Final Fantasy nie jest tutaj, bo jest pionierem, lub dlatego, że przyszło mi zagrać jako pierwszą. Nie. Final Fantasy znajduje się na tym, a nie innym miejscu z paru - niektórych może trywialnych – powodów. Pierwszą odsłonę skończyłem prawie tyle razy ile siódmą, za każdym razem udawało się to robić w krótszym czasie, nie zależnie czy był to PSX, GBA czy później wersja na PSP, która w moim odczuciu wyglądała najlepiej ze wszystkich. Klasyczne wcielenie Final Fantasy, 4 wojowników światła, 4 kryształy, 4 bossów, system klas postaci, bardzo prosty, ale skuteczny, do tego twist fabularny, parę ciekawych sidequestów i bardzo fajna ścieżka dźwiękowa. Po dziś dzień uwielbiam posłuchać Matoya's Cave, które chyba na stałe zapisało się w kanonie kompozycji Nobuo Uematsu. Gdy porównuje się z innymi częściami tę odsłonę, to może i wypada ubogo, ale gra się nadal cholernie dobrze, zwłaszcza gdy nie mamy kilkudziesięciu godzin na poświęcenie.

9. Final Fantasy Tactics Advance

Początkowo przenośna odsłona Tacticsa, która pojawiła się na GameBoy Advance była dla mnie wielkim zawodem, bo nie tego oczekiwałem po sequelu jednej z najlepszych odsłon. A jednak, cukierkowa grafika, cholernie pokraczne i dziwne rasy, wkurzający główny bohater i design gry, z pozoru dziecięca muzyka i bezsensowna fabuła. Jednak im bardziej wgłębiałem się w grę, tym bardziej podobał mi się system rozwoju postaci, nauki skilli, czy też krytykowany przez wiele osób system Praw, które wymuszały czasami gigantyczne kombinowanie w trakcie walk. Złamanie prawa nierzadko kosztowało nas utratę postaci i przegranie walki, zwłaszcza gdy walczyliśmy z mocnymi przeciwnikami. Sama fabuła na dłuższą metę także nie była taka słaba, a Marche był nawet znośny, podobnie jak Ritz. Jedyne co mogło denerwować, to fakt, że niektóre questy musiały być wymienione przez GBA Link z czym był ogromny problem bo u nas popularność tego urządzenia była bardzo i to bardzo mała. Reasumując, Tactics Advance jest jedną z tych odsłon, która zdołała mnie zaskoczyć po pewnym czasie. Szkoda tylko, że Tactics Advance 2 było dużo, dużo gorszy...

 

8. Final Fantasy V

Piąty „Fajnal” był moim pierwszym SNES-owskim „fajnalem” w którego dane mi było zagrać, niestety nie na oryginalnej konsoli, gdyż wtedy dostać ten tytuł to jak wygrać w loterii. Dlatego też korzystając z dobrodziejstw internetu parę lat temu, udało mi się dorwać emulator z tą odsłoną. Zaskoczeniem po przeskoku z nowych odsłon była nie tyle co grafika, ale 4 postaci w drużynie, system jobów i „kolorowość” gry. Jednak pod przykryciem miłych i spokojnych kolorów czekała bardzo poważna fabuła, która niektórymi wydarzeniami potrafiła wstrząsnąć nastolatkiem (kto grał wie o jakiej scenie mówię). Mimo, że postaci były zbitką pikseli, to można było się do nich w pewien sposób przywiązać, zwłaszcza gdy poznawało się historię Bartza, Leny czy Galufa, który stał się chyba moim ulubionym bohaterem tej odsłony. Na plus zdecydowanie wypada system jobów, który daje nam ogromne pole manewru w doborze tego, kim powalczymy. A jeśli o walkach mowa – Battle on the Big Bridge – i tyle mam do dodania. Walka z Gilgameshem przy tym utworze jest chyba najbardziej rozpoznawalnym momentem całej gry.

7. Final Fantasy VI

Tutaj prawdopodobnie narażę się ogromnej rzeszy fanów, ale dla mnie część szósta jest jednym z bardziej przehype'owanych tytułów w tej serii. Dlaczego? Kompletnie nie podoba mi się wrzucenie na siłę zbędnych postaci, owszem inne odsłony także miały kompletnie nie potrzebne dziwoty w przykładzie Queeny, ale Umaru, jest dla mnie przesadą. Ciekawych bohaterów jest bardzo mało – Setzer, Terra, Locke, Shadow i Cyan. Reszta ma jakieś zadatki na konkretną historię jak Gau, ale … zostali pominięci lub olani. Na plus bez wątpienia przedstawiona historia, która jest bardzo mroczna i smutna, chyba najsmutniejsza z wszystkich części, które do tej pory się ukazały. Minusem dla mnie jest trochę nieciekawa ścieżka dźwiękowa, która poza paroma znanymi utworami nie potrafiła się jakoś szczególnie zapisać w mojej pamięci. Ale skoro miejsce 7 to za coś gra musiała tu trafić, prawda? Jak już wspomniałem, oprócz historii, gra ma bardzo fajny system, pierwszy raz wprowadziła system limitów, do tego jest ogromna jak na swoje czasy i ma mnóstwo zadań dodatkowych i sekretów. Najlepsza część na SNES-a, ale nie najlepsza ogółem. Oczywiście jak dla mnie. A, i Terra's Theme jest fantastyczne na fortepianie/pianinie.

 

6. Final Fantasy IX

Tytuł, który przez długi czas skakał po różnych lokatach w moim Top10 i nigdy nie potrafił się zdecydować na jedno, konkretne miejsce. Z jednej strony mamy powrót do klasycznych odsłon z 4 zawodnikami, baśniowym świecie z wieloma dziwnymi rasami, ciekawą ścieżką dźwiękową i całkiem intrygującą fabułą, która ma jeden i to jest chyba najpoważniejszy minus. Jakoś od 3 płyty opowiadana historia mocno zwalnia i rozłazi się na wiele wątków, co powoduje straszne ślimaczenie się całości i niestety – wkrada się w ten tytuł nuda. Jednak w odróżnieniu od następcy, niesławnej FF X, ta odsłona ma przynajmniej ciekawych bohaterów, zarówno tych głównych – jak i pobocznych. Zidane, mały i sympatyczny Vivi (serce się krajało, gdy dowiedzieliśmy się co stało się z Czarnymi Magami), do tego zadziorna Eiko, gburowaty „pan Konserwa” czyli Steiner. Z drugiej strony oddana Beatrix, tajemniczy Garland i na końcu tajemniczy i opętany manią Kuja. Graficznie to był najlepszy tytuł na PSX-a, który pełnił swego rodzaju podsumowanie poprzednich części, mając w sobie tyle nawiązań do poprzedniczek, że gdy człowiek wyłapał coś nowego, to zadowolony chwalił się wszystkim znajomym na osiedlu. A na szczególne miejsce w pamięci zasługuje Chocobo Hot&Cold, czyli chyba najlepsza mini-gra z ery PSX-a, która polegała na poszukiwaniu skarbów zarówno na mapie świata, jak i w wyznaczonych miejscach (Las Chocobo, Laguna Chocobo). A, jeśli wkurzała was pewna wielka kula, to wiedzcie, że Ozmy nienawidzę tak samo jak i wy.

5. Final Fantasy XIII

W tym przypadku chyba powinienem przygotować się na pochody ludzi z widłami i pochodniami. Ale kompletnie nie rozumiem masy krytyki, która spłynęła na tę odsłonę gry. Ludzie sobie obiecali po niej nie wiadomo co i poczuli ogromny zawód. Okej, gra nie ma dużego świata i głównie chodzi się w korytarzach i dopiero gdy jesteśmy na Gran Pulse widzimy jaki ten tytuł jest piękny. Że bohaterowie słabi? Poza Hopem, który dosłownie wkurza tak samo jak durnowata Yuna z Tidusem razem wzięci. Miłym rozczarowaniem był dobry voice acting i to o co w sumie nikt się nie musiał martwić – grafika i scenki przerywnikowe, które jak zawsze stały na najwyższym poziomie. Spodobała mi się także muzyka Masashiego Hamauzu, który musiał de facto bardzo mocno się wysilić, by przetrwać porównania z Uematsu, które są za każdym razem. Brakowało mi w grze jakichś zadań pobocznych, bo jednak polowanie na Gran Pulse było ciekawe, ale na raz – niestety. Jednak największą nowiną i najlepiej rozwiniętą bez wątpienia był system walki, czyli pomieszanie ATB z walką w czasie rzeczywistym. Walki nabrały efektowności, prezentując nam widoki jakich może pozazdrościć czasami Advend Children. Szkoda tylko, że gra ucierpiała na multiplatformowości.

 

4. Final Fantasy VIII

Przez bardzo długi czas byłą to jedna z najbardziej niedocenianych przeze mnie odsłon serii. Gdy grałem w to „za łebka”, motyw miłosny Squalla i Rinoa'y był dla mnie głupi i kompletnie bezsensowny. Bo przecież jak można robić takie rzeczy dla dziewczyny, którą się widziało ze dwa razy. Ale gdy do gry wróciłem parę lat później, doceniłem bardzo to, że FF VIII oparty był głównie na wątku miłości, zarówno Squalla i Rinoa'y, a także Laguny i Julii. Gdzieś w tle przewijała się bardzo mocno rywalizacja adeptów SEED, czyli naszego smutaska oraz Seifera, który oddany był przez drugą połowę gry czarownicy Edei. Z nią też niezła historia i naszym Cidem, ale to już zostawiam osobom, które grały lub planują grać – nie psujmy im zabawy. Dziwić może system Junction, który sprawił, że większość czarów była bezużyteczna, bo gdy używaliśmy – spadała nam ilość (maksymalnie 100), a co za tym idzie – statystyki. Z drugiej strony mieliśmy system który świetnością jest niedościgniony – Guardian Force, czyli summony, które levelowały z nami, uczyły nas ataków, zdolności i przede wszystkim – wyglądały niesamowicie. Diablos, Brothers, Doomtrain to tylko 3 z wielu wspaniałych summonów. Dodatkowo mnogość ukrytych lokacji, walki z ukrytymi bossami, zamczysko Ultimecii i co za tym idzie – walka z końcowym bossem. Dodałbym do tego niedoceniony soundtrack gdzie może znajdą się dwa słabe utwory. Fajny bajerem są testy SEED, które wypełniamy by mieć więcej kasy, a na sam koniec Triple Triad. Jezu, ile mi ta karcianka zjadła nerwów i godzin. Przegranie najważniejszej karty i później 3 godziny odgrywania się – kompletna norma w tym tytule. Ile ja bym dał za osobną grę na PSN w tym klimacie...

3. Final Fantasy Tactics

Podium otwiera najlepsza fabuła ze wszystkich części z Final Fantasy w tytule. 50-cio letnia Wojna Dwóch Lwów, księcia Larga i Goltany, późniejsze spiski w królestwach Ivalice. Do tego sekta St. Ajory, brutalnie przedstawiona rola kościoła, intrygi i gdzieś pośrodku tego nasz główny bohater – młody Ramza, który z pozoru zostaje zdradzony przez przyjaciela. Co ciekawe, cała historia opowiadana jest z roli narratora J.D. Alazlama. Ale dosyć, bo zdradzenie czegokolwiek z tej historii jest grzechem najwyższej kary. Strategiczny RPG może nie jest tak doskonały jak Tactics Ogre, ale idealnie poprowadzona historia, w której jest bardzo mało luk, co jest zasługą... tak, Yasumiego Matsuno, który stworzył cały świat, nakreślił jego historię oraz wszystkie wątki, dialogi, mitologię (Zodiac Braves to małe arcydzieło!) i wszystko co potrzeba do stworzenia tytułu prawie-że-idealnego fabularnie. Mnogość klas postaci, gigantyczny system rozwoju, ekwipunku i co najważniejsze – SEKRETY. Nie dość, że dużo, to faktycznie poukrywane. Za pierwszym razem nie wiedziałem nic o Worker 8, nie wiedziałem o dodatkowej lokacji gdzie mogliśmy zyskać Serpentariusa i walczyliśmy z Eldibsem. Minus? Skopane tłumaczenie, które zostało naprawione w wersji na PSP. Dostaliśmy też dodatkowe wątki i postaci (Balthier), nowe przedmioty, tryb multiplayer i animowane scenki, które są piękne. Z tym, że wersja na PSP ma znowu skaszaniony dźwięk i zwolnienia w trakcie gry. I bądź tu mądry człowieku i się zdecyduj. Ale niezależnie od wyboru, to jeden z tych tytułów w które trzeba zagrać przed śmiercią.

 

2. Final Fantasy XII

Hitoshi Sakimoto, Yasumi Matsuno, Ivalice. Te trzy rzeczy łączą się z Vagrant Story, co tworzy z Final Fantasy XII duchowego spadkobiercę najwspanialszej gry wszech czasów, oczywiście moim skromnym zdaniem. Ale przejdźmy do rzeczy. Za każdym razem gdy mówię, że FF XII jest ciekawszą grą od poprzedniczki, Matt wypomina mi, że fabuła to kopia Star Warsów. Sęk w tym, że nawiązań do tej sagi pojawiały się już w poprzednich częściach, ale to i tak pikuś. Jedynym, a i tak dosyć absurdalnym zarzutem jest postać głównego bohatera. Owszem, Vaan jest miałki i kompletnie bezjajeczny, ale nie bardziej niż Tidus. Początkowo to i tak Basch miał odgrywać główne skrzypce, a motorem napędowym fabuły miał być spisek, który znacie z gry i rywalizacja ze swoim bratem – Gabranthem. Jednak po odejściu Matsuno zaczęły dziać się dziwne rzeczy – gra zniknęła z radarów, zmieniono scenariusz na taki, który średnio trzyma się kupy. Gra za to broni się spokojnie systemem walki, który przypomina te z MMO i sprawdza się idealnie w tym tytule. Oprócz samego designu gry i muzyki, która jest taka „Vagrantowa”, numerem jeden bez wątpienia są misje, które możemy wykonywać i na końcu dodatkowy boss – Yazmat (to na cześć Yasumiego Matsuno, którego nazywano Yazzem). Fajnym patentem były Espery, które pierwszy raz od dawien dawna (no, FFTA) nie były znanymi z poprzednich odsłon. Przyzywanie ich do walki jako pomagierów, a wcześniejsze walki z nimi przez wielu na pewno zostały zapamiętane. Przeze mnie też, tak jak i kunszt całej gry. Zasłużone 40/40 w Famitsu.

1. Final Fantasy VII

Jako, że Vagrant Story mimo wszystko nie należy do głównej osi Final Fantasy mimo dzielenia wspólnego świata, to kolejną grą w liście mych „ukochanych” jest bez wątpienia Final Fantasy VII. O dziwo, była to dopiero druga część tej serii w którą dane mi było zagrać i o dziwo, początkowo FF VII kompletnie mi nie podszedł i tak jak szybko pożyczyłem, tak szybko grę oddałem. Ponowne podejście miałem rok później i wsiąknąłem od razu. Fantastyczna ścieżka dźwiękowa z takimi utworami jak One Winged Angel, Aerith Theme, Sandy Badlands, Main Theme i paręnaście innych, które zmieniły moje podejście do gier. Świetny Sephiroth, hodowla Chocobo, walki z Weaponami (kto wtopił z mały, czerwonym czymś przy Gold Saucer?), system materii i niedosyt jaki pozostaje po ukończeniu gry. Nic dziwnego, że tyle osób, przez tak długi czas prosi o remake tego tytułu. Gdyby uzupełnić luki, które powstały po cięciu gry z powodu ograniczonego czasu, poza tym nie zmieniać nic, to dostalibyśmy grę wszechgeneracji. Chciałbym zobaczyć jak prezentowałyby się summony z FF VII w grafice tej generacji, zwłaszcza takie jak Hades, Knight of the Round albo Bahamut ZERO. Marzenie nie do spełnienia.

A jakie są wasze propozycje? Podzielcie się nimi, a także może i wspomnieniami związanymi z serią Final Fantasy, bo na pewno macie ciekawe historie do opowiedzenia.

Paweł Musiolik Strona autora
cropper