Destiny 2: Porzuceni. Wstępne wrażenia z gry. Powrót w chwale?

Destiny 2: Porzuceni. Wstępne wrażenia z gry. Powrót w chwale?

Rozbo | 09.09.2018, 19:36

Z naszą ostateczną recenzją nowego, wielkiego rozszerzenia do Destiny 2 poczekamy przynajmniej do momentu debiutu nowego Rajdu, jednak już teraz czas na wstępne wrażenia. A jest o czym mówić...

Powiedzieć, że droga Destiny 2 na rynku była wyboista, to jak nic nie powiedzieć. Szumna kampania marketingowa, entuzjastyczne recenzje, szybki spadek popularności, krytyka na temat wyciętej w stosunku do jedynki zawartości, fatalne lub co najwyżej przeciętne dodatki, no i wreszcie afera z manipulowaniem zdobywaniem doświadczenia oraz mikrotransakcjami.

Dalsza część tekstu pod wideo

Destiny 2 jest dobrym materiałem na temat rozprawki o wszystkich grzechach produkcji i wydawania gier. Mimo to Bungie ciągnęło ten wózek dalej, pracując w pocie czoła nad rozszerzeniem , które - podobnie jak w przypadku The Taken King do "jedynki" - mogłoby zrewitalizować grę.

Kula w płot...

W efekcie w D2 zmieniło się bardzo dużo, czego wyrazem był tradycyjny update przed premierą DLC, który całkowicie zmieniał system korzystania z broni oraz kilka innych istotnych rzeczy (np. wpuszczenie wreszcie na stałe 6-osobowych drużyn do Crucible). Początkowo byłem w stosunku do tego wszystkiego bardzo sceptyczny, podobnie jak i do samych "Porzuconych". Epatowanie śmiercią jednej z najbardziej ulubionych postaci w materiałach produkcyjnych było niczym wystrzelanie całego magazynka z karabinu na ślepo i nie zostawienie sobie rezerwy na później.

Początek kampanii, w której lądujemy w zupełnie nowej lokacji o nazwie Splątany Brzeg (Tangled Shore), nie zapowiadał szczególnej rewolucji. Ot, nowa, całkiem duża i fajnie wykonana miejscówka. To typowy zabieg przy każdym nowym DLC, wiec nie robił większego wrażenia. Bardzo fajnie, że trafiliśmy na zupełnie nowy rodzaj przeciwników, mocno urozmaicający opatrzone już i rozpracowane frakcje, jednak w wymiarze makro wciąż wszystko się sprowadzało, zarówno w misjach fabularnych, jak i aktywnościach w czasie Patrolu, do tego samego. Na domiar złego, wspomniana śmierć samego Cayde'a-6 rozegrana i ukazana już na początku kampanii nie pozostawiła po sobie ani krzty emocji. Czułem się jak obdarty z czegoś bardzo ważnego... pozostawiony banałom wypowiadanym w trakcie jego pogrzebu oraz dyrdymałom na temat obowiązku czy zemsty.  

Warto zaznaczyć, że menu gry wzbogaciło się wreszcie o możliwość śledzenia własnych triumfów i osiągnięć w grze oraz przeglądania (i wygodnego ściągania przedmiotów) ze zgromadzonej kolekcji, ale zważywszy na fakt, że te rzeczy w podobnej formie funkcjonowały już w D1, nie wydaje mi się, by było za co chwalić autorów.

Automatyka czynności nabyta przez lata grania w Destiny zadziałała jednak wzorowo i znów z kumplami rzuciłem się w wir wykonywania misji, zbierania nowych egzotyków oraz zaliczania Strike'ów.

... a jednak celny strzał

Z czasem jednak zacząłem zagłębiać się w tryb fabularny oraz odkrywać nowe, liczne aktywności w grze. Kampania nadal nie rzuca na kolana, jednak w pewnym momencie wprowadza urozmaicenie w postaci polowania na jednego z licznych baronów głównego antagonisty - Księcia Uldrena. Starcie z każdym z nich jest zupełnie inne i naprawdę ciekawe, szkoda tylko, że zbyt proste, jeśli gramy z drużyną. Koniec końców finał fabuły doprowadził do bardzo ciekawego, niejednoznacznego zakończenia, którego się nie spodziewałem. Miało się okazać, że to był dopiero początek, ale musiałem odczekać, by się o tym przekonać, bowiem rzuciłem się w wir innych aktywności.

Nowe Strike'i nie są rewolucyjne, ale wystarczająco dobre, by wciągnąć. Szczególnie podobał mi się ten, w którym odwiedzamy w pewnym momencie lokację z "jedynki" - Prison of Elders. Zdawać by się mogło, że to bezczelny recycling assetów, na szczęście moment ten był jedynie krótkim fragmentem całej misji, skutecznie grającym na naszych wspomnieniach. Reszta zaś była emocjonującą przepychanką z przeciwnikami pomiędzy nadjeżdżającymi pociągami oraz pomysłowym starciem z bossem. Na drugi ogień poszedł Crucible, czyli tryb PvP. Wow! Wreszcie znów czuć radochę w tym trybie! Duża w tym zasługa powrotu do niektórych rozwiązań z części pierwszej oraz nowym drzewkom subclass, które pozwalają nam robić takie cuda, że szczęka opada (kocham Tytana-Rakietę!). Wprawdzie trudno określić, jak bardzo zepsuło to wszystko balans gry, ale nie przeszkadza mi to - nie szukam w tego typu multi sprawiedliwości tylko dobrej, nieskrępowanej zabawy.

Zaskakująco dobry okazuje się też zupełnie nowy tryb Gambit - ciekawe połączenie PvE oraz PvP, w trakcie którego musimy zabijać sterowanych przez SI przeciwników i gromadzić specjalne punkty. Jednocześnie możemy napadać i być napadani przez członka drużyny przeciwnej, a cała gra dąży do zabicia wielkiego, końcowego bossa. Gambit wymaga ścisłej współpracy i doprowadza do naprawdę emocjonujących sytuacji. Wymaga od nas nauczenia się zupełnie innej taktyki niż w pozostałych trybach i stanowi prawdziwy powiew świeżości. Może nie rewolucję - jak zapewniało Bungie - ale na pewno świetne miejsce do szukania nowych wrażeń.

Po tym wszystkim byłem już bardzo pozytywnie nastawiony do "Porzuconych", zwłaszcza, że Bungie znowu wspina się na wyżyny kreatywności i oferuje nam tak wykonane lokacje, że trudno w ogóle od nich oderwać wzrok. Destiny 2 jest przepiękne, ale to co się dzieje w "Porzuconych", to... brak mi słów.

Zostawmy jednak wszystko na bok. Okazuje się bowiem, że ukończenie kampanii i odwiedzenie Splątanego Brzegu nie było wszystkim, co dla nas przygotowali twórcy. Mówiło się wprawdzie o drugiej lokacji, Śniącym Mieście (Dreaming City), ale nie spodziewałem się tam niczego zaskakującego, wiedząc, że miejscówka ta stanowi pomost do nowego Raidu. Tymczasem po dostaniu się do jego wnętrza (co łatwe nie jest i wymaga trochę grindu), wraz z drużyną przeżyliśmy chwile, jakich nie czuliśmy w Destiny od lat. Nie zdradzając na razie za wiele, powiem tak, że Śniące Miasto to prawdziwy twist w tej grze i nowy naładowany magazynek do broni. To nie śmierć Cayde'a była kluczowa, tylko to, z czym mamy do czynienia w tym miejscu - pod względem zupełnie nowej skali gameplayu, wyzwań oraz wizualnej i dźwiękowej maestrii. Tak, wtedy po raz pierwszy od dłuższego czasu poczułem, że Destiny 2 wzięło mnie w obroty...

Czekam na ostatni magazynek

Nie podejmę się na razie oceny "Porzuconych", bo - jak wiadomo - o całkowitej wartości zestawu decydował będzie nowy Raid. Lewiathana z podstawowej wersji D2 uważam za najgorsze, co mogło mnie w tej kwestii spotkać, zobaczymy więc, czy Bungie uda się zachować rozpęd i zaserwować nam coś niesamowitego.

Póki co jestem autentycznie zachwycony. Pierwsze godziny zażenowania i znudzenia szybko zamieniły się w ekscytację i zajawkę. Wygląda na to, że Destiny 2 powróciło w chwale, zaś "Porzuceni" są tym dla gry, czym swego czasu był The Taken King dla D1. A może nawet czymś więcej...?
  

 

cropper