Graliśmy w Fist of the North Star: Lost Paradise - fajna zabawa, brzydka gra

Graliśmy w Fist of the North Star: Lost Paradise - fajna zabawa, brzydka gra

Rozbo | 04.09.2018, 18:48

Cenega, która jest dystrybutorem gier Segi w Polsce, zaprosiła nas na hands-on Fist of the North Star: Lost Paradise, swoistego połączenia znanej mangi ze stylem gier Yakuzy. Co wyszło z tego szalonego miszmaszu? Sprawdziliśmy i możemy już wstępnie ocenić, z czym gracze będą mieli do czynienia.

Nie ma co owijać w bawełnę - to bardzo wybuchowe połączenie, o czym przekonałem się już w pierwszym kwadransie. W grze wcielamy się oczywiście w Kenshiro, głównego bohatera mangi, i lądujemy w postapokaliptycznej wersji Ziemi. 

Dalsza część tekstu pod wideo

Kenshiro to taka nieco bardziej hardkorowa wersja Kazumy Kiryu z Yakuzy, która posługuje się przekazywanym z pokolenia na pokolenie stylem walki Hokuto Shinken. No i poza tym ma małą główkę, tak dla kontrastu z wyrzeźbionym nienagannie, dużym ciałem. Ale spokojnie, wszystko tu jest na swoim miejscu, bowiem taki wygląd postaci to stylistyka wprost z mangi "Fist of the North Star". Ważne jest to, że Kenshiro to nie byle chłystek i jak już bije po łbach członków gangów, to tak, żeby... wybuchały. Nie żartuję. Styl walki naszego bohatera pozwala wykonywać serie ciosów w czułe miejsca naszych oponentów, tak by powodować eksplozje mózgów. Gdy wszedłem do walki po raz pierwszy i po raz pierwszy udało mi się uaktywnić specjalnego finishera, to rozdziawiałem buzię w grymasie uśmiechu i niedowierzania. A okazało się, że miał to być dopiero początek...

Palce, które leczą i mordują

System walki bardzo przypomina to, co znamy z Yakuz i oprócz tego, ze jest ultrabrutalny (na swój groteskowy sposób) to jeszcze jest ultramiodny. Dlatego każde kolejne starcie było dla mnie okazją do niezłej zabawy. Trzeba przyznać, że efektowne animacje egzekucji (jest kilka wersji i przy każdej trzeba wciskać różne przyciski w ramach QTE, aby faktycznie kończyła się ona zgonem przeciwnika) szybko zaczynają się powtarzać, ale nie można powiedzieć, że starcia są nudne. Wszystko dzięki bardzo rozbudowanemu systemowi rozwoju naszej postaci. Są 4 różne kategorie umiejętności, spośród których mamy do odblokowania całą masę pasywnych i aktywnych skilli. Żeby nie było jednak łatwo i przyjemnie, poszczególne umiejętności przyporządkowane są konkretnym kolorom. Te ostatnie odpowiadają zaś za specjalne kule energii - Star Orb, Mind Orb, Skill Orb, Body Orb i Shining Orb. Aby odblokować dany skill, trzeba zebrać odpowiednią ilość kulek o tym samym kolorze. Orby wypadają z ukończonych walk, zadań czy pobocznych aktywności, więc jest z tym sporo kombinowania, a ja w trakcie hands-on zaledwie dotknąłem wierzchołka góry lodowej. 

Dość powiedzieć, że walczy się bardzo przyjemnie, a co większe bydlaki stanowią nie lada wyzwanie (zwłaszcza, że pojawiają się zazwyczaj w towarzystwie mniejszych oprychów). Z pomocą w trakcie mordobić przychodzą nam specjalne moce naszego bohatera (uaktywniane po napełnieniu specjalnego wskaźnika w formie gwiazd), oraz specjalne Talizmany będące swoistym odpowiednikiem czarów.

Ale bójki to przecież i tak ułamek tego, co możemy robić w Fist of the North Star: Lost Paradise. Na gracza czeka więc średniej wielkości świat do eksploracji. W trakcie testów bawiłem się w jednym dużym mieście (główna miejscówka o nazwie Eden) i mogłem chwilę pozwiedzać Pustkowia. W tym pierwszym przypadku gramy znów podobnie jak w (nie zgadniecie) Yakuzie, ale to dobrze, bowiem oznacza, że zawsze jest tu co robić. Oprócz wykonywania różnorodnych zadań (głównych i pobocznych), zleceń na zabicie konkretnego opryszka, odwiedzania sklepów, czy prania się z przeciwnikami na specjalnej arenie, mogłem brać udział w szeregu minigierek. Absolutnym mistrzostwem jest rytmiczna zabawa w miejscowym szpitalu, gdzie nasz sympatyczny Kenshiro przywdziewa lekarski fartuch i za pomocą swoistej "akupunktury" leczy chorych nieboraków (okazjonalnie wysadzając mózgi kryjącym się wśród nich członkom gangów). Jeśli nie czujemy rytmu i nie wciskamy guzików we właściwym momencie, efekty naszego leczenia będą mierne, by nie powiedzieć - krwawe. Inną ciekawą gierką był baseball na Pustkowiach. Ale nie taki zwyczajny, bowiem za kij służy tu wielkie stalowe przęsło, a za piłki... bandziory na motorach. No i jak tu nie kochać tej gry?

Bardzo brzydka apokalipsa

No okazuje się, że są powody, by jej nie kochać. A w zasadzie jeden główny - oprawa. Powiedzieć, że jest nierówna, to mało. W najlepszym przypadku jest bowiem znośna (sama eksploracja Edenu oraz efekty w trakcie walk), a w najgorszym... przypomina późne PS2! Tak właśnie się czułem, oglądając bardzo puste Pustkowia opatrzone niesamowicie brzydkimi teksturami. Fist of the North Star: Lost Paradise naprawdę momentami wygląda bardzo brzydko i dobrze przynajmniej, że mogłem czerpać niezdrową przyjemność z absurdalnych przygód Kenshiro. 

W ogóle warto zauważyć, że o eksploracja Pustkowi wydaje się póki co najsłabszym elementem gry. Nie przemierzamy radioaktywnej pustyni jedynie na piechotę - możemy to robić za kółkiem samochodu (który z kolei można wizualnie i mechanicznie kustomizować w specjalnym warsztacie w mieście). Model jazdy jest jednak daleki od takich tytułów, jak choćby Mad Max i nie sprawia żadnej przyjemności.

Koniec końców czekam jednak na Fist of the North Star: Lost Paradise z dozą entuzjazmu. Fani mangi oraz zapewne fani Yakuzy i tak łykną tę produkcję bez większych problemów. Dla pozostałych może się jednak okazać całkiem fajną ciekawostką. Możecie się spodziewać naszej recenzji w okolicach premiery gry w Europie, która odbędzie się 2 października tego roku. 

cropper