Yakuza. Historia legendy o pewnym Smoku

Yakuza. Historia legendy o pewnym Smoku

Igor Chrzanowski | 14.04.2018, 19:00

Yakuza jest obecnie drugą największą przestępczą organizacją na świecie, której to szeregi według szacunków liczą nieco ponad 100 tysięcy członków. Tak fascynująca grupa musiała w pewnym momencie doczekać się swojej popkulturowej „adaptacji”.

Gdy Sega wypuściła na świat serię Shenmue, gracze oszaleli na jej punkcie i otoczyli ją trwającym do dziś ogromnym kultem. Wolność jaką dawała rozgrywka, jej styl, a także nastawienie na fabułę sprawiło, że nawet obecnie trudno o podobne do niej gry. To właśnie dzięki jej spuściźnie i poniekąd także upadkowi, parę lat później otrzymaliśmy jej duchowego spadkobiercę, cykl Yakuza.

Dalsza część tekstu pod wideo

Wszystko to zawdzięczamy niejakiemu Toshihiro Nagoshiemu, czyli człowiekowi, który pracował już wcześniej przy takich hiciorach jak Super Monkey Ball, Daytona USA, a przede wszystkim jako producent Shenmue. Dzieło Yu Suzukiego natchnęło go inspiracją do wcielenia w życie jednego z bardziej ambitnych pomysłów, jakie widziała wtedy branża. Japończyk chciał bowiem odtworzyć życie Yakuzy w formie dosyć wiernej faktom gry wideo.

Ambitny początek

Tak oto w sierpniu 2005 roku zaprezentowano tak zwany ‘Projekt J”, czyli jak się następnie okazało, ekskluzywną dla PlayStation 2 produkcję Ryū ga Gotoku. Sega miała wobec tego dzieła niezwykle duże plany zarówno w swoim kraju jak i na Zachodzie, więc nie śpieszyła się z jej równoległym wydaniem. Japońska wersja gry trafiła do sklepów 8 grudnia tegoż samego roku, zaś Zachodnia zawędrowała do wszystkich dużych rynków świata dopiero we wrześniu 2006 roku.

W Kraju Kwitnącej Wiśni tytuł całej serii znacznie bardziej oddaje to, czym tak naprawdę ona jest. Ryū ga Gotoku oznacza bowiem „Like a Dragon”, czyli po polsku „Niczym Smok”, a jak dobrze wiemy, głównym bohaterem głównych odsłon cyklu jest Kazuma Kiryu, znany szerzej jako „Smok Dojimy”. W naszym regionie zdecydowano się na jednak tytuł „Yakuza”, bo jest po prostu bardziej chwytliwy, a mimo wszystko również dobrze oddaje klimat hitu Segi.

Pierwszej odsłonie przyświecał od początku jeden ważny cel – ukazać w możliwie jak najlepszy sposób to jak żyje słynna japońska mafia i jakie są jej najważniejsze kodeksy honorowe. A musicie wiedzieć, że członkowie Yakuzy szanują swoje 4 podstawowe zasady moralne jak coś świętego – nie kradną, nie rabują, nie krzywdzą bliskich, nie dopuszczają się czynów "niegodnych rycerza".

Oryginalna Yakuza przedstawiła nam zatem kilka bardzo ciekawych motywów. Po pierwsze poruszyła problematykę niesłusznego oskarżenia o przestępstwo, a po drugie ukazała palący problem okradania najbliższych w niecnych celach. Do tego zaserwowała swoim odbiorcom jeszcze serię świetnie zrealizowanych wątków pobocznych. W całym tekście nie będziemy za bardzo omawiać fabuły każdej z odsłon krok po kroku, bo to byłoby największą możliwą zbrodnią na tej serii. Mocna historia to właśnie jej największy atut.

Niektórzy twierdzą, że Yakuza to takie „japońskie GTA” i o ile w nagłówku newsa brzmi to nieźle, bo ktokolwiek w niego chociaż kliknie, to w ogóle nie oddaje różnic dzielących obie serie. W Ryū ga Gotoku każda z przedstawionych opowieści jest tak realistyczna, że istnieje wysokie prawdopodobieństwo tego, że mogła zdarzyć się naprawdę. Nie ma tu bzdurnych strzelanin na pół miasta, armii policji walczącej ze zbrodnią i tego typu "bajerów". Zamist tego otrzymujecie bardzo dojrzałą historię o zwyczajnych ludzkich problemach, gdzie tło gangsterskie, jak tak naprawdę tylko podkładką pod sprawy dużo ważniejsze. Posłużę się tu jednym przykładem bardzo niepozornego i dosyć krótkiego rozdziału fabularnego z pierwszej odsłony cyklu. Oczywiście bez zdradzania większych szczegółów.

Prawdziwe historie

Rzecz dotyczyła problemów rodzicielskich – ojciec zostawił rodzinę, brakowało mu z nią kontaktu, a jedna z najbliższych mu osób, została sprowadzona przez to na złą drogę. Podobno w imię miłości. Ci, którzy znają już tę historyjkę, doskonale zapewne wiedzą o czym piszę, lecz pozostałym z was nie zdradzę nic więcej. Powiem szczerze, że te 30 minut kilku prostych misji zrobiło na mnie większe wrażenie niż całe Heavy Rain przez 10 godzin. Dlaczego?

Ponieważ nie była to przerysowana opowieść o jakimś oszołomie, który porywał i mordował dzieci jak skończony imbecyl. Zamiast tego poznałem tutaj zwykły rodzinny dramat, który mógłby dotknąć dosłownie każdego z nas, a z całą pewnością, dotknął już sporą liczbę ludzi. Pisarz odpowiedzialny za ten akt ukazał tu prawdziwe rodzicielskie poświęcenie, problem wyzysku z "miłości" i przekazał jedną z ważniejszych życiowych prawd, o których zapominają młodzi - trzeba znać granicę i szanować swoje życie.

Pierwsza Yakuza miała na Zachodzie wyłącznie anglojęzyczny dubbing, w którym udział wzięły takie gwiazdy jak Michael Madsen, Eliza Dushku oraz Mark Hamill. Jak zatem widać Sega nie szczędziła na to pieniędzy i zatrudniła do pracy śmietankę branży. Niestety nawet ich talenty nie potrafiły naprawić tego, że angielskie głosy do tej opowieści po prostu nie pasują. Nie ważne jak dobre by były, nie pasują i kropka. Obecnie fani nie proszą o nic więcej niż tylko angielskie napisy do japońskiej ścieżki dźwiękowej, bo ta jest wprost niezastąpiona.

Sega przez te wszystkie lata zaciągnęła do swojego japońskiego studia największych celebrytów i najznamienitsze talenty aktorskie swojego narodu. Dość tylko wspomnieć, że w Yakuzie zagrali ludzie uznawani w Japonii za najlepszych aktorów naszych czasów, a także kilkoro słynnych celebrytów, jak dwaj najlepsi japońscy zapaśnicy.

Dosyć szybko, bo zaledwie w rok później, na rynku pojawiło się Ryū ga Gotoku 2, czyli pełnoprawna kontynuacja przygód Kazumy Kiryu, która okazała się być dla Segi kolejnym sporym rozczarowaniem. Sprzedaż spadła na łeb na szyję, a wprowadzone zmiany, mimo że zgodne z oczekiwaniami fanów, nie przysporzyły grze nowych zwolenników ani na Starym Kontynencie, ani w Ameryce.

Bariera kulturowa

Start nowej generacji był dla całej Yakuzy sporym wyzwaniem, albowiem relatywnie słabo radząca sobie na Zachodzie seria, musiała zaskarbić serca choć jednej społeczności, a jak wiadomo, Japończykom było ku temu najbliżej. Toshihiro Nagoshi zdecydował się zatem na podział prac i wypuszczenie ekskluzywnej wyłącznie dla Kraju Kwitnącej Wiśni opowieści pobocznej, którą to było Ryū ga Gotoku Kenzan!. Istny obiekt pożądania wśród zachodnich fanów marki.

Dlaczego ta odsłona i jej późniejszy następna Ryū ga Gotoku Ishin!, są tak unikalne? Obie bazują na dokonaniach głównego cyklu, lecz przenoszą jego postacie w realia ery Edo, czyli okolice roku 1600. Dla fanów marki i dla miłośników historii Japonii jest to niesamowicie smakowity kąsek, którego niestety nigdy nie dostaniemy. Mimo, że od lat gracze proszą Segę o przetłumaczenie obu gier i wrzucenie ich na Zachód. Popyt jest, dlaczego nie ma zatem podaży?

Problem jest tu bowiem dużo bardziej skomplikowany niż mogłoby się to wydawać. Teoretycznie koszty takiej operacji nie są jakieś duże, a Sega na pewno by na tym sowicie zarobiła. Niestety dla nas, Japończycy mają pewne swoje zasady i musimy to uszanować. To nie jest tak, że złe korpo szczurki nie chcą się podzielić swoją zabawką, bo nas nie lubią. Oni nie chcą się nią z nami podzielić, bo byśmy jej po prostu nie zrozumieli.

Od paru lat uczę się języka japońskiego i naprawdę zacząłem bardziej szanować wszelkie tłumaczenia ze strony Segi. Dlaczego? Wyobraźcie sobie następującą sytuację. CDP Red robi Wiedźmina napisanego wyłącznie po staropolsku, bazującego na życiu Mieszka I – gra jest dostępna tylko dla Polaków, a miliony graczy z Japonii błagają nas o możliwość zagrania w tę opowieść. No spoko, możemy im ją dać, ale po co, skoro nie zrozumieją z tego ani słowa?

Niestety Sega widzi tutaj bardzo istotną barierę kulturową. Ludzie Zachodu w 99% nie byliby w stanie zrozumieć nawet połowy języka zawartego w grze, a jej wszelkie tłumaczenie będzie koślawe i wypaczy sens całej opowieści. W starodawnym języku japońskim są bowiem takie terminy, które są dla nas, delikatnie mówiąc, abstrakcyjne.

Zanim do Kraju Kwitnącej Wiśni zawitała cywilizacja Zachodnia, jego mieszkańcy żyli we własnym świecie, według własnych lub podkradzionych z Chin zasad. Lata liczyli zupełnie inaczej niż my, świat postrzegali jeszcze bardziej dziwacznie, a podstawowe dla nas pojęcia, były im zupełnie obce. Niech pierwszy z brzegu, najbardziej banalny przykład, wskaże wam istotę problemu.

Starojapoński zegar oparty był na buddyjskim systemie zodiakalnym, więc tam zamiast iść na obiadek o godzinie 12:00, szło się jeść w zodiakalnej porze konia, a do łóżka szło się spać o porze psa, świni lub szczura. I możecie mi nie wierzyć, ale takie cuda na kiju, były tam w absolutnie każdej dziedzinie życia. Dlatego też gdyby w fabularnym opisie bądź dialogu, wystąpiła jakaś bardzo istotna gra słów, typu „Smok zabił świnię u zająca przy koniu”, co było by na przykład kodem czasu danej sytuacji, to jak widzicie, tego nie dałoby się przełożyć na żaden zachodni język.

Wyjście Smoka

Kulminacyjnym momentem dla fanów Yakuzy na Zachodzie była bardzo przykra decyzja Segi o całkowitym wycofaniu swojej serii z naszych rynków. Jaki był tego powód? Oczywiście słabiutka sprzedaż. Yakuza 3 była ostatnią, która została wydana fizycznie, a „czwórka” zawitała na PS3 tylko cyfrowo, zaś gdy w Japonii zadebiutowało w 2012 roku Ryū ga Gotoku 5, my musieliśmy obejść się smakiem. Jednakże nieustający upór fanów dał solidny efekt i po aż 3 długich latach, w 2015 roku mogliśmy zagrać w anglojęzyczną wersję piątej odsłony cyklu!

Sega poczuła się zdumiona sporym popytem na swój hit i wyczuwając duże pieniążki, wrzuciła na nasz rynek każdą kolejną główną opowieść spod szyldu Ryū ga Gotoku. W kwietniu zobaczymy w końcu Yakuzę 6, a tuż za rogiem czai się także kuszące Kiwami 2.

Przez te wszystkie Japończycy mogli się jednak cieszyć aż 4 tytułami, które do dziś nie doczekały i już na pewno nie doczekają się żadnej lokalizacji. Mowa tu oczywiście o wspomnianych wyżej dwóch opowieściach historycznych, a także o dwóch odsłonach Yakuzy na PlayStation Portable.

Zapewne mało kto z was o tym wiedział, ale poczciwe PSP otrzymało naprawdę udane spin-offy popularne cyklu. Kurohyō: Ryū ga Gotoku Shinshō oraz Kurohyō 2: Ryū ga Gotoku Ashura hen opowiadały zupełnie nową historię pewnego urodzonego w Kamurocho człowieka imieniem Tatsuya, który nazywany był także mianem „Czarnej Pantery”. Z racji tego, że za stworzenie gry odpowiadało studio mające na koncie dwie części Def Jama, ich dzieło łączyło system walki z raperskiej bitki z tym znanym z Yakuzy i dawało unikalne doświadczenie z domieszką sosu RPG.

Mafijna machina biznesu

Na początku tekstu pominąłem nieco opis miejsca akcji serii, gdyż wolałem poświęcić temu nieco więcej uwagi. Yakuza jako sama organizacja jest w Japonii całkowicie jawna i nie kryje się ze swoją działalnością, dlatego też najsłynniejszym miejscem kojarzonym z tą mafią jest tokijska dzielnica Kabukichō. Z pewnych powodów producenci z Segi woleli uniknąć tej nazwy i pomimo tego, że przenieśli do swojej gry cały sektor z dokładnością detali niemalże 1:1, ochrzcili swoją wersję jako Kamurocho.

Ponadto w trakcie przemierzania całej sagi odwiedzamy także inne regiony Japonii takie jak Osaka, Okinawa, Fukuoka oraz Hiroshima. Niebiescy ojcowie jeża Sonica nakręcili dzięki serii Ryū ga Gotoku mnóstwo pieniędzy, dlatego też każdy jej kolejny epizod był większy i bardziej dopieszczony od poprzedniego. Yakuza 2 wprowadziła nową otwartą dzielnicę Yakuza 4 wrzuciła paru grywalnych bohaterów, zaś Yakuza 6 dzięki swojemu nowemu silnikowi, jest tak wielka, że w jej środku znajdziemy z milion mini-gierek, w tym pełną wersję gry Virtua Fighter 5.

Nowy Dragon Engine pozwala producentom na całą masę nowych możliwości, dzięki czemu szczegółowość nawet to tak niepozornych i nie ważnych detali jak dosłowne wybieranie napoju z automatu, czy możliwość przyjrzenia się sklepowym półką, jest niepowtarzalna! Dodatkowo warto odnotować, że prawie każdy towar jaki znajdziemy w wirtualnych sklepach występuje w rzeczywistości, a sama gra jest jednym wielkim parkiem reklam.

[ciekawostka]

Obecnie jesteśmy świadkami zakończenia wieloletniej przygody Kazumy Kiryu, który został wysłany przez firmę Sega na bardzo zasłużoną emeryturkę. Jednakże to nie koniec, bo Japończycy już mają nowy plan na swoją serię. W podziemiach niebieskiej fortecy już dłubie się nad roboczo nazwanym projektem Shin Ryu Ga Gotoku, gdzie nowym głównym protagonistą ma być niejaki Kasuga Ichiban.

Aby tego było mało w Kraju Kwitnącej Wiśni wyszedł niedawno oparty na znanym anime, spin-off cyklu zatytułowany Hokuto ga Gotoku, a na telefony i pecety zmierza darmowe klikadło o nazwie Yakuza Online. Jaki będzie nowy rozdział mafijnej opowieści? Tego dowiemy się zapewne już na Tokyo Game Show 2018.

Igor Chrzanowski Strona autora
Z grami związany jest praktycznie od czwartego roku życia, a jego sercem władają głównie konsole. Na PPE od listopada 2013 roku, a obecnie pracuje również jako game designer.
cropper