Jessica Jones, sezon 2 – recenzja serialu. Netflixowy Marvel wciąga, choć z problemami

Jessica Jones, sezon 2 – recenzja serialu. Netflixowy Marvel wciąga, choć z problemami

Jędrzej Dudkiewicz | 09.03.2018, 18:11

Lubię Jessicę Jones. Do tego stopnia, że uważam jej pierwszy sezon za drugą najlepszą rzecz z dotychczas przygotowanych wspólnie przez Netflixa i Marvela (wyżej jest tylko pierwsza seria Daredevila). Wszystko wskazuje na to, że po ostatnich wpadkach – Iron Fist był w zasadzie nieoglądalny, Defenders lepsi, ale wciąż średni – współpraca tych dwóch firm znów zaczyna działać. Wpierw bardzo solidny Punisher, teraz drugi sezon panny Jones, który jednak nie jest pozbawiony wad.

Jessica Jones jest w zasadzie w miejscu, w którym ją zostawiliśmy. Pierwszy etap swoich przygód zakończyła starciem z demonicznym Kilgrave’em. Po wydarzeniach, które poznaliśmy w Defenders, bohaterka postanowiła wrócić do pracy prywatnego detektywa. Szybko okaże się jednak, że to, co minęło znów da o sobie znać. Tym razem Jessica będzie miała okazję dowiedzieć się czegoś o swojej przeszłości.

Dalsza część tekstu pod wideo

Po pierwszych pięciu odcinkach, które Netflix udostępnił przedpremierowo do recenzji pisałem chociażby, że nie mogę jeszcze ocenić, czy wątki są sensowne, bo nie wiem, do czego będą prowadzić. Cóż, teraz już wiem. Po pierwsze, muszę niestety napisać, że po tych pięciu epizodach drugi sezon Jessici Jones łapie wyraźną zadyszkę i robi się dosyć nudno. Do tego jest tu mnóstwo chaosu narracyjnego, niektóre historie nagle znikają, inne znienacka powracają. Robi się z tego trochę miszmasz i wygląda, jakby całość nie była do końca przemyślana przez twórców. Po drugie, przynajmniej dwa wątki są zupełnie niepotrzebne i bez większych problemów można by je w całości wyeliminować. Wpłynęłoby to na pewno pozytywnie i na tempo i na długość serialu, bo jak to zwykle w przypadku współpracy Marvela i Netflixa bywa dałoby się to wszystko opowiedzieć w osiem odcinków, a nie trzynaście. Za to muszę trochę cofnąć moje marudzenie na ograne i schematyczne elementy, bo chociażby motyw tajnego laboratorium i eksperymentów medycznych jest rozegrany trochę mniej standardowo niż to zwykle w tego typu produkcjach bywa. Na całe szczęście pod koniec robi się też ciekawiej, a do tego są dwa epizody zasługujące na większą uwagę. W pierwszym widz może poznać Jessicę, jakiej do tej pory nie widział, jeszcze sprzed wydarzeń znanych z pierwszego sezonu. O drugim nie mogę nic napisać, by uniknąć spoilerów.

Po drugi sezon Jessici Jones warto mimo wszystko sięgnąć, chociażby dlatego, że porusza sporo ciekawych tematów. Jednym z nich – akurat najmniej ciekawym i najbardziej znanym – jest kwestia odpowiedzialności bohaterów za swoje czyny i zastanowienie się, czy z posiadaniem mocy nie wiążą się też obowiązki. Serial jest też nakierowany na skomplikowane, rozbudowane postacie kobiece. Jest tu dużo dobrych wątków, pokazujących chociażby, że kobiety nie muszą poddawać się różnym społecznym naciskom i oczekiwaniom i mogą żyć jak chcą. Jeden z motywów wprost nawiązuje też do #metoo. Twórcy zastanawiają się też nad tym, jak mocno wpływa na nas przeszłość, czy da się ją „okiełznać” i możliwe jest wybaczenie sobie różnych rzeczy.

Największą jednak zaletą jest ponownie główna bohaterka. Jessica Jones jest pełna gniewu i frustracji, nieprzepracowanych traum i ciągnących się cały czas za nią wspomnień. To kolejna bardzo ważna kwestia: jak to, co zrobiła pod koniec zeszłego sezonu na nią wpłynęło. Z jednej strony Jessica jest silna, sarkastyczna, arogancka, mająca wszystko i wszystkich w nosie, robiąca co tylko chce. Z drugiej w głębi wrażliwa, dobra i potrzebująca bliskości oraz zrozumienia. Wcielająca się w nią Krysten Ritter jest rewelacyjna, bezbłędnie pokazuje wszystkie odcienie swojej postaci (także we wspomnianym epizodzie sprzed wydarzeń z pierwszej serii). A najlepsze są chyba momenty, gdy Jessica ma chwilę spokoju, może porozmawiać na luzie z drugą osobą i na krótką chwilę zostawić za sobą wszystkie problemy, poczuć się normalnie. Co nie zmienia faktu, że gdy w pewnym momencie wypowiada słowo „szczęście” widz nie ma wątpliwości, że bohaterka w zasadzie nie jest już w stanie powiedzieć, co ono dokładnie oznacza. Panna Jones jest osobą, za którą idę w ciemno i kibicuję jej ze wszystkich sił. Dużo jest też jej największej przyjaciółki, Trish Walker. Początkowo wydawało się, że będzie ona mniej irytująca niż zwykle, jednak w kolejnych odcinkach okazało się, że była to płonna nadzieja. Na drugim, a właściwie – przynajmniej na razie – trzecim planie pojawiają się zaś lubiani przeze mnie John Ventimiglia (Artie Bucco z Rodziny Soprano) oraz Callum Keith Rennie (chociażby Lew Ashby z Californication).

Mimo wszystkich mankamentów, wśród których jest również i ten, że w zasadzie nie ma tu sensownego przeciwnika, drugi sezon Jessici Jones stoi na niezłym poziomie. Nie żałuję, że poświęciłem swój czas na obejrzenie tych trzynastu odcinków, jednak nie mogę też pozbyć się wrażenia, że zapowiadało się, iż będzie o wiele lepiej.

Atuty

  • Świetna (i równie dobrze zagrana) główna bohaterka;
  • Wciągająca, nawiązująca do różnych ważnych spraw fabuła;
  • Napięcie;
  • Odrobina bardzo udanego humoru;
  • Kilka rzeczy, o których nie mogę napisać, bo stanowią spoilery

Wady

  • Schematyczność i przewidywalność pewnych rozwiązań (co aż tak bardzo jednak nie przeszkadza);
  • Jak to zwykle bywa w przypadku współpracy Netflixa i Marvela – za długi, dałoby się to mocno skrócić;
  • Ze dwa wątki są do wywalenia;
  • Jedna mocno irytująca postać i brak jakiegoś sensownego przeciwnika

Po pierwszych odcinkach drugi sezon Jessici Jones zapowiadał się bardzo dobrze. Ostatecznie wyszło po prostu nieźle, więc jest lekkie rozczarowanie.

6,5
Jędrzej Dudkiewicz Strona autora
Miłość do filmów zaczęła się, gdy tata powiedział mi i bratu, że "hej, są takie filmy, które musimy obejrzeć". Była to stara trylogia Star Wars. Od tego czasu przybyło mnóstwo filmów, seriali, ale też książek i oczywiście – od czasu do czasu – fajnych gier.
cropper