Elektroniczne (i nie tylko) gadżety z lat 90. Które z nich mieliście?

Elektroniczne (i nie tylko) gadżety z lat 90. Które z nich mieliście?

3man | 25.12.2017, 18:00

Ach, cudowne lata 90. Nie było wtedy iPhone’ów, Switcha, ba, nawet o zwykłym pececie większość ludzi mogła tylko pomarzyć. Ale wbrew pozorom biednie nie było, bo mieliśmy wtedy swoje własne gadżety, skrojone na miarę czasów, w jakich przyszło nam żyć. Sprawdźcie, czy posiadaliście w swej kolekcji bajery, o jakich marzył wtedy każdy dzieciak!

Przed Wami lista gadżetów, jakie w latach 90-tych wypadało posiadać, aby nie stać się pośmiewiskiem w szkole czy na podwórku. To znaczy oczywiście nie było tak, że otoczenie „wymagało” kupienia ich wszystkich, ale w dobrym guście było mieć chociaż jeden z przedstawionych niżej.

Dalsza część tekstu pod wideo

Furby – pluszowe zwierzątko wypełnione elektroniką…

… i w dodatku reagujące na nasze zachowanie! Był to drogi gadżet i najczęściej obcowało się z nim bardziej w sklepach niż gdziekolwiek indziej. Oczywiście od czasu do czasu widziało się kogoś z tym futrzakiem, ale z tego co pamiętam były to głównie dziewczyny. Albowiem Furby’ego trzeba było dotykać, pieścić i głaskać, toteż nie nadawał się za bardzo na zabawkę dla chłopców pragnących wiecznej wojny – oczywiście takiej na niby. Hej chłopaki, a może jednak są wśród Was tacy, którzy tulili się do tego małego przyjaciela dziewczyn, w celu, bo ja wiem, zaimponowania im? Przyzna się ktoś w komentarzach? W każdym razie był to jeden z zabawkowych szczytów techniki jak na tamten czas.

Elektroniczne zegarki

Często zawierające jakżeż szałowe funkcje takie jak alarm, stoper, podświetlenie (kilka kolorów, wow), wyświetlanie daty i dnia tygodnia. Niektóre potrafiły nawet grać melodyjki, szał normalnie. Dostępne były również modele z wbudowanym kalkulatorem (fizyczne przyciski od 0 do 9). Tego typu zegarki elektroniczne często był oznaczane jako wodoodporne, co oczywiście nie miało nic wspólnego z rzeczywistością. Najczęściej widywało się modele firmy Casio - co ciekawe, służyły one także do projektowania bomb czasowych... na szczęście o tym nie wiedzieliśmy.

„Handheldy” typu 9999 gier w 1

Ach, oto Game Boy dla ubogich. No dobra, niech będzie, że dla mas. Tę zabawkę to miał chyba prawie każdy. Oczywiście reklamowane „9999 gier” było totalnym szwindlem – w większości przypadków były to po prostu setki odmian Tetrisa. Mieliśmy naprawdę wielkie szczęście, jeśli udało nam się dorwać model oferujący oprócz hitu Pażytnowa także jakieś inny klasyki, najczęściej były to Arkanoid, wyścigi albo Snake. Oczywiście w i tak bardzo biednej i ograniczonej formie, ale lepszy rydz niż nic.

„Ruskie jajka”

Rzeczywiście, ten produkt radzieckiej myśli technicznej to były niezłe jaja. Mała, przenośna „konsolka” z wbudowaną tylko jedną, do tego bardzo prostacką grą polegającą na łapaniu jajeczek do koszyczka. Można było mieć kilka skuch, po których następował „game over” (czy jak to się po rosyjsku nazywa), a wzrastająca prędkość rozgrywki i elementy losowości przyspieszały bicie serca… przynajmniej tak mi się teraz wydaje. Podobno były inne modele tego „handhelda” zawierające zupełnie inne gry, ale osobiście nigdy się z nimi nie zetknąłem. Posiadaliście tego przenośniaka? Zwykłe jajca czy może jakiś inny model z nietypową grą?

Klocki Lego

Czy klocki można uznać za gadżet? Jeśli o jego definicji stanowi cena i dostępność (masowość), to w takim razie Lego w latach 90. jak najbardziej było zabawką dla mimo wszystko nielicznych. Wysokie ceny zestawów czyniły z tych klocków obiekt pożądania i zazdrości wśród dzieciaków, a budowanie było dopiero pierwszą fazą zabawy, bo później wymyślało się całe scenariusze, tak by naszych klockowych bohaterów wrzucić w wir najróżniejszych przygód. Wirtualna rzeczywistość wymięka przy tym, jakie światy i fabuły kreowało się przy pomocy Lego!

Tamagotchi – stworzonko „żyjące” w kawałku elektronicznego plastiku

Jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma. Tamagotchi to kolejny dziwaczny „handheld” z jedną wbudowaną grą, którą tym razem była… swoista symulacja jakiegoś dziwnego bytu pokroju psa czy kota, którym trzeba było się opiekować w czasie rzeczywistym. Czyli np. podczas lekcji dawać mu jeść, a w domu po szkole również należało cały czas mieć na to coś oko, np. „bawiąc się” z nim, co robiło niezłe zamieszanie, gdy akurat mieliśmy jakieś zajęcie lub obowiązki i musieliśmy co chwilę przerywać wykonywane właśnie czynności by zaopiekować się nieistniejącym tak naprawdę przyjacielem, którego widzieliśmy tylko na małym ekraniku urządzenia. Szczerze? Mimo najlepszych chęci, to „coś” zawsze mi zdychało po góra kilku dniach… Co prawda martwego „przyjaciela” można było zresetować, ale wychowywanie go ponownie od szczeniaka i czekanie aż urośnie było mega traumatyczne… Nawet Simsy nie są tak upierdliwe…

Resoraki i zdalnie sterowane samochody

Oczywiście droższe były te pierwsze i, co za tym idzie, rzadziej spotykanie. A jak już się je dorwało to irytowały – baterie szybko się wyczerpywały przy kierowaniu tymi „cudami techniki” i trzeba było kombinować, jak zdobyć nowe „paluszki”. Nie na moje nerwy. Znacznie popularniejsze były resoraki, czyli małe samochodziki, którymi za sprawą ich gabarytów można się było bawić praktycznie wszędzie, nawet pod czujnym okiem rodziców, księdza czy kogo tam się baliście. Kto z jakichś powodów nie miał do nich dostępu, zawsze mógł pograć w Micro Machines na Pegasusie, najlepszej chyba symulacji resoraków, w każdym razie jak na tamte lata.

Lalki Barbie

Kto niewinny, niech pierwszy rzuci kamieniem – kto nie był ciekaw, co Barbie miała pod spódnicą? Jakież było rozczarowanie, gdy okazywało się, że podobnie jak u Kena nie było tam nic (mówię ogólnie, ja tam Kenowi nie sprawdzałem :P). W każdym razie lalki produkcji firmy Mattel były marzeniem chyba każdej dziewczynki w latach 90. Nie do końca orientuję się, na ile ich cena pozwalała im być względnie powszechną zabawką, ale Barbie były generalnie popularne i spotykane i nie ma chyba osoby, która w dzieciństwie by się z nimi nie zetknęła.

Pegasus

Czego jak czego, ale Pegasusa nie mogło w tym zestawieniu zabraknąć. Pierwsza naprawdę powszechna w Polsce konsola – to nic, że była to tylko piracka wersja wychodzącego już dawno z użycia na Zachodzie NES-a. Kiedy reszta świata (w każdym razie tego cywilizowanego, do którego my wtedy dopiero aspirowaliśmy) zachwycała się SNES-em i perełkami na niego pokroju A Link to the Past albo Chrono Trigger, my dopiero zaczynaliśmy męczyć Contrę albo pierwsze przygody Mariana. Nic to, później nadeszły czasy królowania pierwszej PlayStation, a my doszlusowaliśmy do grania w te same gry, którymi zachwycał się Zachód. Inna sprawa, że na przerobionym Szaraku cisnęliśmy w pirackie wersje, no ale od czegoś trzeba było zacząć, lecz to już temat na osobną opowieść. W każdym razie chyba nikt z nas nie wyobraża sobie dzieciństwa bez Pegasusa – pirackiej bo pirackiej, wciąż się psującej ale jednak pierwszej konsoli z prawdziwego zdarzenia, która rozpropagowała w Polsce gaming.


Czegoś zabrakło na powyższej liście Waszym zdaniem? Może rowerów górskich, tak chętnie dawanych na komunię? Dzielcie się swoimi wrażeniami i wymieniajcie gadżety, które Wam rozjaśniły dzieciństwo w szalonych latach 90-tych!

Źródło: własne
cropper