Kultowe Filmy - Ucieczka z Nowego Jorku

Kultowe Filmy - Ucieczka z Nowego Jorku

3man | 17.12.2017, 18:00

Jako że niedawno pisaliśmy w newsach o praktycznie pewnym reboocie Ucieczki Z Nowego Jorku, korzystając z okazji, że znów jest głośno wokół tego filmu, przypomnijmy sobie oryginał w reżyserii Johna Carpentera, który wywarł wpływ na branżę nie tylko filmową. Panie i panowie, przed Wami film i postać, które zainspirowały Hideo Kojimę do stworzenia Metal Gear Solid i Solid Snake’a.

Carpenter napisał pierwotną wersję scenariusza w 1976 r., w następstwie afery Watergate, która była wstrząsem dla milionów Amerykanów na początku lat siedemdziesiątych. Kto miał jeszcze wątpliwości co do tego, czy można ufać politykom, doszczętnie się ich pozbył. „Ufać” to zresztą nie do końca adekwatne słowo – prezydent Richard Nixon udowodnił, że po politykach nie należy się spodziewać choćby elementarnej przyzwoitości, nie mówiąc już o uczciwości. Do dziś terminu „Watergate” lub choćby samego sufiksu „-gate” używa się jako synonimu skandalu ze świata polityki i nie tylko (np. „afera Rywingate” itp., pisane też jako „Rywin-gate” albo „Rywin Gate”). Można więc sobie wyobrazić, jakie naówczas wrażenie ten skandal musiał wywrzeć na Johnie Carpenterze, wciąż jeszcze tak naprawdę początkującym filmowcu, który w momencie wybuchu afery nie miał jeszcze nic poważnego na koncie, a pod koniec skandalu był dopiero po premierze swego niezbyt ciepło przyjętego pierwszego poważnego filmu Dark Star. Ta porażka w debiucie sprawiła zresztą, że scenariusz Ucieczki Z Nowego Jorku musiał czekać na lepsze dni, mówiąc wprost – na to, żeby Carpenter wyrobił sobie nazwisko jakimś sukcesem. Ów nadszedł nadspodziewanie szybko. Wypuszczony w 1978 obraz Halloween dał Carpenterowi kontrakt z Avco-Embassy na dwa kolejne filmy. Pierwszym było The Fog. Drugim miało być The Philadelphia Experiment, jednak problemy ze scenariuszem tegoż (autorzy zewnętrzni) sprawiły, że Carpenter odrzucił ten projekt na rzecz własnego, czyli – tak, zgadliście – Ucieczki Z Nowego Jorku. Jednak reżyser czuł, że jego scenariuszowi brakuje tego czegoś. Jak sam wspomina, miał wrażenie, iż jego idea nie zawierała specyficznego szaleńczego humoru, który widzowie chcieliby zobaczyć. Poprosił więc o pomoc kolegę z czasów uczelnianych, studiującego razem z nim ongiś na Uniwersytecie Południowej Kalifornii, Nicka Castle, który zresztą wziął już udział w projekcie Halloween, nie miała więc to być ich pierwsza współpraca. Nick wymyślił postać szajbniętego taksówkarza oraz genialne zakończenie filmu, tak dobrze oddające charakter jego protagonisty, Snake’a Plisskena.

Dalsza część tekstu pod wideo

Właśnie, bohater. Mając już wszystko gotowe, a więc zaklepany budżet (ledwie 6 milionów dolarów!), miejscówkę (głównie St. Louis – w Nowym Jorku ciężko było naówczas znaleźć odpowiednią lokalizację, o czym za chwilkę) i scenariusz (współautorstwa wspomnianego Nicka Castle) potrzeba było odpowiedniego aktora, który wyniósłby postać Snake’a na odpowiedni pułap. AVCO Embassy Pictures proponowało do roli Charlesa Bronsona albo Tommy Lee Jonesa, jednak Carpenter definitywnie odrzucił tego pierwszego jako zbyt starego, poza tym obawiał się, że zbytnio doświadczony aktor chciałby wpływać na reżyserską stronę filmu. Od drugiego zaś wolał Kurta Russella, wówczas znanego z ról w komedyjkach Disneya i pragnącego tym samym zmienić swój zbyt lajtowy wizerunek. Jak pokazała przyszłość, był to znakomity wybór, a świetna rola Kurta nie wzięła się znikąd – aktor miał totalną zajawkę na bycie Snake’iem, najpierw za sprawą rygorystycznej diety i ćwiczeń wyrobił odpowiednią muskulaturę, a już później, podczas kręcenia zdjęć, tak bardzo wczuł się w swoją postać, że nie wychodził z roli nawet w wolnych chwilach, jedynie zdejmując opaskę na oko, gdyż ta zaburzała mu percepcję głębi widzenia.

Film był zaś mroczną dystopią. Już sam tytuł był bardzo przewrotny. Ucieczka Z Nowego Jorku? Przecież wtedy pewnie ze trzy czwarte ludzkości sprzedałoby ojca i matkę, by mieszkać w Wielkim Jabłku, kto przy zdrowych zmysłach chciałby uciekać z tego symbolu wspaniałej Ameryki? O względnej wielkości zarówno USA, jak i Nowego Jorku tamtych czasów niech świadczy fakt, że filmu nie dało się kręcić na miejscu, w NY, z tak prozaicznego faktu jak… brak odpowiednio zrujnowanych budynków, które udawałyby zdewastowane miasto przyszłości, jakie wykoncypował sobie Carpenter. To nie żart: ekipa musiała nawet wysłać człowieka, którego zadaniem było jeżdżenie po Ameryce i szukanie odpowiednio zdezelowanego miasta… Wszak budżet był malutki i wcale nie tak łatwo było znaleźć odpowiednio dekadencką, na wpół zniszczoną lokację, która mogłaby udawać NY z wizji Carpentera. Wybór padł na East St. Louis w stanie Illinois znajdujące się po drugiej stronie rzeki Mississippi względem znacznie lepiej prosperującego i znanego St. Louis w stanie Missouri. To miejsce nadawało się idealnie nie tylko ze względu na podobne do nowojorskich budynki, ale i za sprawą dewastującego pożaru z 1976 roku , który doszczętnie spalił całe osiedla (obraz miał premierę w 1981, film kręcono od sierpnia do listopada 1980, więc to miejsce miało troszkę czasu, by stać się „dekadenckie”, nim rozpoczęto zdjęcia). Filmowcy kupili nawet most by mógł udawać nowojorski 69. St. Bridge. Został on później odsprzedany pierwotnemu właścicielowi za tę samą kwotę (czyli władzom, za jednego… dolara). Oczywiście wiele fragmentów filmu zostało nakręconych w innych miastach, większość w St. Louis (np. scenę gladiatorskiej walki na śmierć i życie z „pupilem” Duke’a zrealizowano w holu Union Station), niektóre w Atlancie lub Los Angeles czy też – wiadome ujęcia – w samym Nowym Jorku (Liberty Island, Statua Wolności).

 

No ale wracając do fabuły: akcja miała miejsce w niedalekiej na tamten czas przyszłości, w roku 1997, w Nowym Jorku, a właściwie to na Manhattanie, który – wg chronologii tego uniwersum – wskutek niebywałego wzrostu przestępczości w Stanach już od 1988 był zamieniony w więzienie o najwyższym rygorze (jako że „rządy” sprawowali tu sami skazańcy), gdzie dosłownie zsyłano skazanych na dożywocie, a próby ucieczki były karane śmiercią przez patrolujących obrzeża wyspy strażników w helikopterach, drogi wyjazdowe zaś zaminowano. Taka wizja musiała być szokiem dla przeciętnego Amerykanina – przecież Manhattan to jeden z centrów i symboli Ameryki (Wall Street! Broadway!); państwo nie dość, że nie potrafiło sobie poradzić z pandemią przestępczości, to w dodatku „oddało” degeneratom takie miejsce?! Do tego doszła jeszcze wspomniana przeze mnie na początku inspiracja (czy też raczej trauma) Aferą Watergate, która sprawiła, że w USA przyszłości wg Carpentera politycy to mendy jakich mało, takoż ich podwładni w postaci wojskowych, naczelnika więzienia, strażników i ogólnie całego aparatu państwowego. I przy takim konfundującym punkcie wyjścia dla fabuły dzieje się rzecz niesłychana: lokalni, amerykańscy terroryści przejmują kontrolę nad Air Force One z prezydentem na pokładzie, doprowadzając do jego katastrofy. Ważniakowi Numer Jeden udaje się mimo wszystko wydostać w specjalnej kapsule, jednak ląduje ona… zgadliście, w samym środku rządzonego przez mętów i psycholi Manhattanu. Na początku może dziwić trasa przelotu prezydenckiego samolotu – nad Nowym Jorkiem – ale wybrano ją ze względu na dogodne połączenie z miejscem szczytu, który gdzieś tam za oceanem zwołały światowe mocarstwa. Tyle że sztywniak staje się zakładnikiem Duke’a – przestępcy trzymającego w garści całe więzienie, który zamierza wykorzystać go do własnych celów. Samozwańczy Książę Nowego Jorku grozi dekapitacją głowy państwa, jeśli dojdzie do próby jego odbicia. Jako że administracji bardzo zależy na czasie (zostaje to później wyjaśnione, dlaczego), zamiast negocjacji wybiera się sekretną misję ratunkową, a do odbicia prezydenta z łap psychopatów zostaje wbrew swej woli zaangażowany Snake Plissken, dopiero co skazany na dożywocie, za próbę zrabowania Rezerwy Federalnej w Denver, były komandos i bohater wojenny. Ażeby wymóc jego posłuszeństwo i współpracę, obiecuje mu się nie tylko prezydenckie ułaskawienie, ale i wszczepia mikroładunki wybuchowe, które mają eksplodować w ciągu 24 godzin, jeśli Snake nie powróci z prezydentem…

Świetna jest ta postać Snake’a. Wydaje się z jednej strony żywcem przeniesiona z kryminałów noir, gdzie będący protagonistami detektywi są pozornie cynicznymi draniami, pozbawionymi złudzeń życiowymi wrakami, w rzeczywistości jednak podążają za swym mamucim kodeksem honorowym, raz za razem biorąc w łeb za decyzje moralnie właściwe, ale życiowo niepraktyczne. To samo spotyka w Ucieczce… Plisskena, gdy próbując pomóc kompanom naraża się na straty przede wszystkim emocjonalne, w konsekwencji robiąc w samej końcówce filmu twista będącego wynikiem rozczarowania bezdusznością, hipokryzją i prawdziwym, nie jak we własnym przypadku udawanym, cynizmem prezydenta. Nic dziwnego, że tego typu heros – pozytywny, ale nie sztuczny, ludzki, ale z wieloma wadami, posiłkujący się kiedy trzeba wisielczym humorem i niezabijający dla zabawy, choć potrafiący to robić skutecznie – stał się bożyszczem tłumów i to praktycznie od razu po premierze, bo film zarobił 25.2 miliona dolarów – biorąc pod uwagę tylko lato po ukazaniu się na rynku (trzy miesiące) i tylko amerykańskie kina. Od tego czasu trudno zliczyć, jak wiele wpływów wygenerował jednooki Snake, tym bardziej, że obraz doczekał się adaptacji, np. książkowych i komiksowych, i był puszczony w chyba każdej telewizji cywilizowanego świata.

Film zainspirował wielu. Prekursor cyberpunka, William Gibson, zdradził, że dzieło Carpentera miało wpływ na jego powieść „Neuromancer”. Plakat reklamowy Ucieczki… natchnął J. J. Abramsa, by w wyprodukowanym przez siebie Cloverfield zamieścił oderwaną głowę Statui Wolności. Najbardziej nakręcił się chyba wspomniany we wstępie Hideo Kojima. Zresztą w Metal Gear Solid 2, Snake będąc incognito przyjmuje nazwisko „Pliskin” – bardziej rzucającego się w oczy hołdu oddać nie można.

Obraz doczekał się sequela pt. Ucieczka Z Los Angeles, jednak zdaniem wielu nie była to już produkcja tak udana (tym niemniej dajcie znać, czy chcielibyście o niej poczytać). Teraz zaś zanosi się na reboot – Carpenter już nie weźmie udziału w zrestartowanej przygodzie Snake’a, ale przeczytał i zatwierdził scenariusz. Wyreżyseruje Robert Rodriguez, zaś odtwórca głównej roli nie jest jeszcze znany. Oby to był obraz choć zbliżony jakością do kultowego pierwowzoru, wtedy widząc na ekranie reinkarnację słynnego bohatera wszyscy zakrzykniemy dobrze znane „Snake? Myślałem, że nie żyjesz”.

cropper