Retro - Duke Nukem 3D

Retro - Duke Nukem 3D

3man | 03.12.2017, 20:36

W świetle afer o molestowanie seksualne, jakie uderzają z każdej prawie strony – czy to w branży filmowej, czy ostatnio nawet w naszej własnej, growej – stosowanie niektórych żartów czy przejawianie pewnych zachowań staje się coraz bardziej ryzykowne. Dlatego by nie zwariować przyjrzyjmy się pewnemu Księciu, który już ponad dwie dekady temu dobitnie pokazał, co myśli o poprawności politycznej.

Lata 90. były ciekawym i radosnym okresem, kiedy świat funkcjonował w sposób znacznie prostszy niż dziś, ryzyko finansowe przy wydawaniu nowych gier nie było tak ogromne jak teraz, a deweloperzy bez strachu o bycie posądzonym o propagowanie pewnych zachowań czy treści mogli tworzyć gry dokładnie takie, jakie chcieli. Wykwitem tej cudownej dekady był tytuł, który sprzedał branży kopa w jajca niemal tak silnego, jak jego bohater obślizgłym kosmitom, którzy mieli czelność najechać Ziemię i porywać nasze kobiety.

Dalsza część tekstu pod wideo

Duke Nukem 3D był wstrząsem z kilku powodów, m.in. dlatego, że wyznaczając nowe standardy pokazał pewnemu, nomen omen, Wstrząsowi, gdzie jego miejsce, nie tylko „jedynce”, ale i debiutującemu niemal dwa lata po DN3D Quake’owi II (który to jednak rządził w trybie multiplayer). Było to o tyle, hmm, wstrząsające (hehe), że studio 3D Realms pierwsze dwie odsłony Duke’a wykoncypowało jako platformówki, tak więc 3D było w kolejnej odsłonie przygód Księcia zarówno numerem porządkowym kolejnej gry z serii, jak i wskazaniem tego, że ta przeniosła się w mocno rozwinięte już środowisko gier trójwymiarowych.

Na pewno pierwszą rzeczą rzucającą się w oczy była konwencja. Książę pomyślany został z jednej strony jako kalka typowego hollywoodzkiego bohatera pokroju protagonistów granych przez Arnolda Schwarzeneggera czy Sylvestra Stallone’a, a z drugiej był satyrą na właśnie tego typu wizję totalnie zmaskulinizowanych mięśniaków. Jakby tego było mało, Duke prezentował stosunek do kobiet dość, delikatnie mówiąc, przedmiotowy, sypiąc jak z rękawa aluzjami seksualnymi („Hail to the King, baby!” lub „Shake it, baby!”, albo widząc trzy kobiety w pokoju: „Hmm, my kind of party! I wish I had time!”), w tym także do… wrogów (dwuznaczne „Come, get some”). W ogóle powiedzonka Księcia to kopalnia popkulturowych nawiązań czy cytatów. Najsłynniejszymi są na pewno “It’s time to kick ass and chew bubble gum, and I’m all outta gum” z kultowego filmu „They Live” Johna Carpentera, „Go ahead, make my day” (to z filmu „Sudden Impact”), „I’m gonna get medieval on your asses” (cytat z „Pulp Fiction), czy mega kultowe “I’ll be back” z “Terminatora”. Nie zabrakło powiedzonek autoironicznych (obczajając automat arcade do gry Duke Nukem II Książę mówi: „Hmm, don’t have time to play with myself” – i znów aluzja seksualna), szpileczek w kierunku konkurencji (widząc rozerwane zwłoki kosmicznego komandosa, Duke komentuje „Hmm, that’s one Doomed Space Marine”), czy nawet uwag w stronę… gracza (po okresie bezruchu: „What’re you waiting for? Christmas?”). Tego jest po prostu cała masa, a podane przykłady to zaledwie czubek góry lodowej.

Na pewno warto powrócić jeszcze na chwilkę do tematu przedmiotowego traktowania kobiet i zrobienia z nich obiektów seksualnych tudzież sierotek nadających się jedynie do bycia ratowanymi z opresji i wzdychających do swego wybawcy. Duke to zakochany w sobie macho, który nie stroni od podkreślania swej wspaniałości (przy patrzeniu w lustro „Damn, I’m looking good!”). Nic tedy dziwnego, że najlepiej wychodzi mu machanie striptizerkom banknotami przed nosem, jednak Książę tak naprawdę kocha kobiety i jest wściekły, że kosmiczne ścierwa usiłują je porwać z naszej pięknej planety („Nobody steals our chicks… and lives!”). Oczywiście Książę uwielbia niewiasty z wzajemnością, co objawiało się zwłaszcza w materiałach promocyjnych gry, gdzie wlepiały maślane oczy w swego wybawcę i swe smukłe dłonie kierowały ku muskalarnym ramionom oraz takiejż klacie naszego herosa. Książę podczas swych przygód odwiedzał też ciekawe, jednoznacznie kojarzące się co do przekazu miejsca: sklepy dla dorosłych czy kino, gdzie można było zobaczyć fragmenty wiadomych filmów oczywiście skupionych na doznaniach płci pięknej. Na pewno nie byłby to idol dzisiejszych feministek.

Nie tylko kontrowersjami jednak Książę stał. Nie czarujmy się – samymi cytatami, cyckami, sprośnością oraz innymi tematami w tym guście ta gra nie odniosłaby takiego sukcesu i nie stała się kultowa. Otóż cała ta skandalizująca otoczka była jedynie „truskawką na torcie” niesamowicie dopracowanego, mega miodnego gameplayu, świetnego designu poziomów, wrogów i giwer oraz mogącej służyć nawet dziś za wzór interakcji z otoczeniem. Jakżeż w to się grało! I nadal gra. Świetnie zaprojektowanych, pomysłowych poziomów konkurencja zazdrościła i w żaden sposób nie była w stanie skopiować – ponownie warto wspomnieć o Quake II, który wychodząc praktycznie 2 lata po Duke’u nawet nie zbliżył się pod tym względem do niego, chociaż z drugiej strony oczywiście wiadomo, jakie podejście do trybu single player miał zawsze Carmack, co owocowało bardzo miodnym i wyznaczającym nowe standardy (do pewnego momentu) multi, ale co za tym idzie singlem nie do końca urywającym kule, a jak sam Duke mówił: „I’ve got balls of steel”, i takich jaj zabrakło w singlu konkurencji spod szyldu id (zresztą Książę stwierdził: „I ain’t afraid of no quake”). Czy mówimy o centrum Los Angeles, czy też bazie księżycowej albo China Town, miejscówki były swym designem dopięte na ostatni guzik, kiedy trzeba klaustrofobiczne i wzbudzające niepokój (wspomniana baza księżycowa), kiedy indziej zaś oferujące pierwotną radochę (klub ze striptizem). Rzecz jasna, levele były w zgodzie z duchem swoich czasów bardzo obszerne i nierzadko do poczynienia progresu wymagane było odnalezienie odpowiedniej karty dostępu czy nawet kilku, te jednak nigdy nie były ukryte tak, by gracza frustrować. W przemieszczaniu się po mapach pomagały gadżety pokroju plecaka odrzutowego czy zestawu do nurkowania albo butów do chodzenia po odpadach radioaktywnych, co zresztą pozwalało na dotarcie do ukrytych miejsc czy po prostu dawało wolność wyboru ścieżki. Inne przedmioty chwilowo zwiększały możliwości Księcia, np. sterydy przyspieszające jego ruch albo hologram zmylający przeciwników. Pukawki jak na tamte lata były bardzo pomysłowe, by wymienić chociażby zamrażacz (można było po zamrożeniu kosmity podejść i kopniakiem dokończył dzieła) czy pomniejszacz (rozdeptywało się oponenta). Nie zabrakło oczywiście bardziej standardowych a dających radochę ze strzelania gnatów. Świetnie się pruło z rakietnicy czy choćby i zwykłego obrzyna do alienów z tekstami na ustach Księcia pokroju „You’re an inspiration for birth control”, „Yippee ki-yay, motherfucker” albo „Your face, your ass… what’s the difference?”. Jednak prawdziwym szałem była w DN3D interakcja z otoczeniem. Zniszczyć bądź użyć (albo i jedno i drugie – po odlaniu się i spuszczeniu wody w kibelku można było go rozwalić i podziwiać tryskającą wodę) dało się praktycznie wszystko lub prawie wszystko. Bilard, flippery, wazony, drzwi, czego dusza zapragnie.

Temat Duke Nukem 3D warto zakończyć wypowiedzią aktora, który swoim charyzmatycznym głosem w znacznej mierze wykreował tę postać i nadał jej charakter swym charakterystycznym niskim wokalem i stylem akcentowania. Otóż Jon St. John (tak, facet naprawdę tak się nazywa), aktor głosowy, DJ, piosenkarz i producent, zapytany pewnego razu, czy wcielenie się w Duke’a było dla niego po prostu jedną z wielu dorywczych prac, odpowiedział dobitnie: „Po prostu kolejna fuszka? Jaja se robisz? Duke jest KRÓLEM. Możesz pomyśleć o jakimkolwiek innym bohaterze gier wideo z jego podejściem, destruktywną siłą albo dobrym wyglądem? Nie sądzę. Kocham wcielanie się w Duke’a i jestem zaszczycony byciem kojarzonym z taką ikoną popkultury”. Nic dodać, nic ująć. Tylko grać – zwłaszcza, że na aktualną generację konsol wyszła wersja 20th Anniversary World Tour.

Źródło: własne
cropper