Sprawa Chrystusa - recenzja filmu

Sprawa Chrystusa - recenzja filmu

3man | 02.12.2017, 18:39

Od czasu genialnego Spotlight nie było chyba tak frapującego obrazu biorącego się za bary z dziennikarstwem śledczym, co ciekawe, ponownie obracającego się w dość podobnej tematyce, mianowicie chrześcijaństwa, tym razem jednak nie w osnowie skandalu, a światowego bestsellera, czy też raczej przyczyn powstania tegoż.

Zastanawialiście się kiedyś, skąd w ogóle wiadomo, że Jezus umarł i zmartwychwstał? Bo tak jest napisane w „Biblii”? Co w takim razie ze świętymi księgami innych religii, które fakt ten podważają? A poza tym, czy tego typu religijne teksty można w ogóle brać na serio, zwłaszcza w kontekście wymagań nauki i historii? Jeśli spędza wam to sen z powiek, albo przeciwnie – dopiero teraz nad tym pomyśleliście, to dobra wiadomość jest taka, że już nie trzeba się nad tym zastanawiać… A przynajmniej takie było założenie twórców, skądinąd śmiałe czy nawet kontrowersyjne, ale naprawdę potrafiące rozwiać pewne wątpliwości. Jednak nie wszystkie.

Dalsza część tekstu pod wideo

Tak samo jak w przypadku oscarowego Spotlight, mamy tu do czynienia z filmem opartym na faktach. Lata 80., Chicago. Lee Patrick Strobel jest błyskotliwym dziennikarzem śledczym gazety „Chicago Tribune”. Jego świetne reportaże, charyzma, upór i zawziętość zapewniły mu kolejne awanse i nagrody oraz sympatię i szacunek współpracowników (no może z tym „szacunkiem” to bym tak bardzo nie szalał – dość przyzwoicie nakreślone relacje pomiędzy Lee a jego kolegami wskazują spory ich dystans do „gwiazdy”, jednak nie jest to poziom interakcji bohaterów Spotlight, niestety). Pewnego wieczoru, podczas wizyty w restauracji, córka Stroblów o mały włos unika śmierci wskutek udławienia się - dzięki pomocy, jak się okazuje, pielęgniarki, która powinna była być w innym lokalu, jednak za sprawą, jak sama twierdzi, Boga, udała się z mężem do tego samego, co Stroblowie. To wydarzenie całkowicie zmienia żonę Lee, ateistkę, która przy pomocy wspomnianej wierzącej pielęgniarki konwertuje się na chrześcijaństwo. Zrozpaczony Lee, zajadły racjonalista, widząc przemianę żony i to, jak to ich od siebie „oddala”, postanawia metodami śledczymi typowymi dla reportera udowodnić, że zmartwychwstanie Chrystusa nigdy nie miało miejsca, a więc de facto pozbawić chrześcijaństwo sensu istnienia i w ten sposób „odzyskać” żonę.

Co tu dużo mówić – film jest dla mnie sporym zaskoczeniem. W najgorszym wypadku spodziewałem się taniej propagandy (zwłaszcza po zglebowaniu obrazu przez lewackich dziennikarzy), w najlepszym sporej nudy. Tymczasem „akcja” płynie dość wartko i to kolejny pozytyw zbliżający ten film raczej do Spotlight (który oglądało się przecież jak dobry thriller) niż crapa. Samo „śledztwo” jak najbardziej potrafi wciągnąć, a przedstawione argumenty – zaskoczyć. Ot, dwa drobne przykłady – dowiecie się, z jakiej racji „Nowy Testament” jest bardziej wiarygodny z historycznego punktu widzenia niż „Iliada” Homera oraz, na tej samej zasadzie, dlaczego „Koran” nie powinien być w ogóle brany pod uwagę przy krytykowaniu biblijnych fragmentów dotyczących Jezusa. Do tego dojdzie masa argumentów natury np. medycznej czy nawet psychologicznej. Na plus jest również to, że nie samym reportażem tu żyjemy – w międzyczasie obserwujemy pogarszające się relacje Lee nie tylko z jego żoną, ale i rodzicami, zwłaszcza ojcem, oraz wspomnianą wcześniej pielęgniarką. Twórcy nie starali się pokazać Strobla jako krystalicznie czystego męża, ojca i pracownika, czy ogólnie człowieka. Znalazło się nawet miejsce na jego wielką wpadkę – otóż bohater prowadzi śledztwo w sprawie postrzelenia policjanta (przydzielone mu przez szefa, to w sprawie Jezusa jest jego prywatną inicjatywą). Dość powiedzieć, że sprawa nie okazuje się tak oczywista, jak to na początku wygląda, i przetestuje zarówno inteligencję Lee, jak i jego moralność.

Niestety nie ustrzeżono się wielu błędów. Jeżeli sądzicie, że lewactwo zrównało z ziemią ten obraz tylko ze względów ideowych, to tym razem jesteście w błędzie. Albo inaczej – twórcy sami wepchnęli swoim przeciwnikom narzędzia w ręce. Od czego by tu zacząć? Bo lista przewinień jest spora. Z jednej strony dobrze, że nie pokazano Strobla jako człowieka bez skazy, ale z drugiej gdzieś w tyle głowy zaczyna nam kołatać myśl, iż kierowany jest do nas przekaz na zasadzie „no popatrzcie, jak się zachowuje ten człowiek niebędący chrześcijaninem, nadużywa alkoholu, czepia się żony chrześcijanki i jeszcze doniczkę zrzucił na dodatek”. Odniosłem wrażenie, że nie chciano pokazać większego weryzmu w zachowaniu Lee, jego piciu, wątpliwościach, gniewie, relacjach z bliskimi, jakby bardziej próbowano zbudować obraz nie człowieka, a grzesznika, który później będzie nawrócony, więc wypada pokazać, jacy są ludzie przed owym nawróceniem. Na tej samej zasadzie postać żony wydaje mi się zbyt ugrzeczniona – że jak chrześcijanka, to już słabo się kłóci i nie potrafi zaleźć za skórę. Więcej jest tego typu nieścisłości, aczkolwiek może po prostu nie chciano nadszarpnąć legendy Strobla, albo on rzeczywiście był wtedy na tyle inteligentnym i kulturalnym człowiekiem, że pewnych granic nie przekraczał. Pomimo tego typu mankamentów postać Lee jest jak najbardziej dobrze zbudowana i wiarygodna.

Pewnym swoistym strzałem w stopę wydaje się być śledztwo prowadzone przez Strobla w sprawie postrzelonego, nomen omen, policjanta. Nie żeby było kiepsko rozegrane (z filmowego punktu widzenia) czy nudne, jest wprost przeciwnie. Ale jest to wątek poboczny, a w pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że wciągnął mnie bardziej niż religijne dysputy czy rodzinne relacje. Tak jak w erpegach, gdzie sidequest może być ciekawszy od wątku głównego. Trochę głupio mi pisać, że wyszedłby z tego lepszy film, gdyby skupiono się właśnie na wątkach kryminalnych, a religię dodano w tle, ale taka prawda. Nie żeby religijne śledztwo było nudne i sztuczne, bo jest inaczej, jest dobrze, ale po prostu wątek kryminalny wydał mi się ciekawszy z punktu widzenia czysto filmowego. Możliwe jednak, że osoba o innym światopoglądzie niż mój, wierząca, będzie mieć dokładnie odwrotne zdanie.

W filmie jest kilka scen, gdy żona Lee jest w kościele, do którego zabrała ją dobrze nam już znana pielęgniarka. Widząc tamtejsze nabożeństwa oraz język, jakim posługują się zarówno duchowni, jak i ludzie, kilka razy odniosłem wrażenie, że oto jestem nie w kinie, a właśnie w jakimś przybytku użyteczności duchowej i Sprawa Chrystusa jest filmem idealnie pasującym właśnie do takiego miejsca. Postawmy sprawę jasno – jakaś tam delikatna propaganda z tego obrazu wyziera. Aczkolwiek w porównaniu z agresywnym praniem mózgów serwowanym przez dzisiejsze lewactwo trzeba przyznać, że przekaz ukryty w Sprawie Chrystusa to bardziej nieśmiałe zaproszenie na mszę niż krzyk przez tubę mający doprowadzić do przyjęcia przez nas jedynie słusznej opcji. Tym niemniej w tym kontekście rozczarowuje zakończenie – nie chodzi o to, że nie zmieniłem swoich prywatnych zapatrywań, bo to by nawet było dziwne, żeby film mógł mnie do czegoś takiego skłonić. Jednak ciężko mi było uwierzyć, że na podstawie argumentów przedstawionych w filmie, jak najbardziej racjonalnych i naukowych, co do tego nie może być wątpliwości, tak inteligentny człowiek jak Lee Patrick Strobel, laureat Pulitzera i autor bestsellerów, z zajadłego ateisty stał się głęboko wierzącym chrześcijaninem. Tym niemniej tak się stało w rzeczywistości, trudno tu zwalać winę na scenariusz, ot, życie.

Twórcy Sprawy Chrystusa mają na swoim koncie obrazy takie jak Czy naprawdę wierzysz? oraz Bóg nie umarł, czyli filmy, które również wzbudziły kontrowersje ze względu na tematykę i próbę przekonania widzów do poglądów i tez autorów przedstawionych w ich dziełach. Omawiana dziś Sprawa Chrystusa co prawda nie potrafi się uwolnić do końca od propagandowych ciągotek, jednak nie czarujmy się – przeciwna strona barykady też nie jest, nomen omen, święta, toteż pozwólmy chrześcijanom się czasem odegrać, niech też coś mają od życia, tym bardziej, że nie ma mowy, wbrew niektórym ocenom, że ten obraz jest jakimś crapem. Lewacy hejtują, chrześcijanie świętują, a tekst napisał dla was i ocenę wystawił zdystansowany agnostyk, co pozwala mi dojść do wniosku, że najlepszym nastawieniem do oglądania tego filmu jest właśnie dystans, bo sam obraz jest niczego sobie, a zarówno sam film, jak i śledztwo, pełne ciekawych argumentów, najzwyczajniej w świecie potrafi wciągnąć. Mam wrażenie, że z filmem Sprawa Chrystusa będzie dokładnie tak, jak było z niedoszłym artykułem pod tym samym tytułem, który został odrzucony przez wydawcę Strobla, co skłoniło Lee do napisania książki, która okazała się bestsellerem. W skrócie: pismaki pohejtują, ludzie pokochają.

Atuty

  • Dobrze zbudowana postać głównego bohatera
  • Argumenty naukowe
  • Poboczny wątek kryminalny
  • Śledztwo wciąga

Wady

  • Postać żony bohatera troszkę mało wiarygodna
  • Momentami czuć zapach propagandy
  • Lektor zamiast napisów w Polsce

Sprawa Chrystusa to kolejny po Spotlight ciekawy obraz na temat dziennikarstwa śledczego, również na faktach i również dotyczący chrześcijaństwa, jednak kaliber ważkości reportażu i samego filmu jest sporo mniejszy niż w przypadku oscarowego hitu.

6,5
cropper