Graliśmy w Need for Speed: Payback - na razie bez emocji

Graliśmy w Need for Speed: Payback - na razie bez emocji

Roger Żochowski | 28.08.2017, 11:22

Jedną z największych atrakcji konferencji EA na gamescomie była światowa premiera BMW M5, która na żywo wyglądała naprawdę fenomenalnie. Chwilę potem dziennikarze mogli zasiąść za kierownicą tego cacka w Need for Speed: Payback. 

Podniecony prezentacją i rykiem silnika nowej "beemki", czym prędzej chwyciłem za pada mogąc zagrać w jeden z dwóch trybów. Na pierwszy rzut odpaliłem próbkę kampanii singleplayerowej. Już na samym początku przywitała mnie scenka filmowa z całkiem nieźle animowanymi postaciami, które przygotowywały się do misji pościgu za ciężarówką i próby kradzieży supersamochodu, który był w niej przewożony. Brakowało tylko… Vina Diesla.

Dalsza część tekstu pod wideo

Model jazdy jest do bólu arcade'owy, ale tego można było się spodziewać. W poślizgi na pustynnej autostradzie wchodzi się Mustangiem bardzo przyjemnie, ale gra nie stanowi większego wyzwania. Zepchnięcie osłaniających ciężarówkę aut na elementy otoczenia czy inne auta jest dość proste i skutkuje efektownymi kraksami w sosie burnoutowym (obowiązkowe slow-motion). Niestety, demolka aut nie wygląda tak efektownie jak w słynnej serii Criterion Games, a dodatkowo nasza bryka jest niezniszczalna. W trakcie misji Taylor, Jess i Mac, główni bohaterowie gry, coś tam gadają emocjonując się jak nastolatka na pierwszej dyskotece. Jest nawet scena, w której dziewczyna przeskakuje z osobówki na ciężarówkę, ale szczerze powiedziawszy niespecjalnie mnie to wszystko interesowało. Chyba potrzeba czasu, aby zżyć się z bohaterami, a tego w demie za wiele nie było.

Póki co kampania przypomina mi produkcję skierowaną przede wszystkim do fanów filmowej serii "Szybcy i wściekli". Jest efektownie, żeby nie napisać, efekciarsko, ale wszystko sprawia wrażenie wyreżyserowanego spektaklu, w którym brak miejsca na większą swobodę. Auto nie ma żadnych specjalnych gadżetów poza turbo, a jedynym urozmaiceniem pościgu i eliminowania kolejnych Januszy w ciemnych brykach, był moment, w którym przez chwilę trzeba było utrzymać się za pędzącą ciężarówką unikając ulicznego ruchu. Na sam koniec mogłem przejechać się skradzionym autem, którym był Koenigsegg Regera. Dynamika za kółkiem tego cacka zrywa kaski z głów, ale nie sposób oprzeć się wrażeniu, że Need for Speed: Payback to taki samochodowy samograj na szynach, który mnie póki co nie przekonał. Jest to jednak tylko jedna misja, więc wszystko może się jeszcze zmienić. Całkiem możliwe, że autorzy gry udostępnili po prostu fragment, który idealnie trafi do mainstreamu odwiedzającego masowo targi i w pełnej wersji gry swoboda, choćby w temacie kolekcjonowania aut, tunningu, czy podejmowania się misji, będzie znacznie większa. A sama historia - ciekawsza.

Następnie wybrałem pojedynczy, klasyczny wyścig, mogąc w końcu sprawdzić nowe BMW na wirtualnej trasie. I wiecie co? Jeździło mi się naprawdę przyjemnie. Bez tej całej hollywoodzkiej otoczki, wybuchów i dialogów rzucanych przez postacie, które latają mi koło... nosa. Walka o pozycje na trasie, przepychanie się, ładowanie nitro i wchodzenie w ostrzejsze zakręty na radosnym ręcznym, to stary dobry Need for Speed. Nie ma tu żadnej rewolucji, ale w takiej formule, i najlepiej z pościgami Policji, gra po prostu bardziej mi leży.

Roger Żochowski Strona autora
Przygodę z grami zaczynał w osiedlowym salonie, bijąc rekordy w Moon Patrol, ale miłością do konsol zaraziły go Rambo, Ruskie jajka, Pegasus, MegaDrive i PlayStation. O grach pisze od 2003 roku, o filmach i serialach od 2010. Redaktor naczelny PPE.pl i PSX Extreme. Prywatnie tata dwójki szkrabów, miłośnik górskich wspinaczek, powieści Murakamiego, filmów Denisa Villeneuve'a, piłki nożnej, azjatyckiej kinematografii, jRPG, wyścigów i horrorów. Final Fantasy VII to jego gra życia, a Blade Runner - film wszechczasów. 
cropper