Wonder Woman – recenzja filmu

Wonder Woman – recenzja filmu

Jędrzej Dudkiewicz | 02.06.2017, 20:51

Idąc do kina na Wonder Woman nie miałem zbyt wielkich oczekiwań. Biorąc pod uwagę ostatnie ekranizacje komiksów DC spodziewałem się wręcz podobnego poziomu, czyli kolejnego gniota (ostatnim filmem związanym z DC, który mi się podobał był Dark Knight, którego po dziś dzień uważam zresztą za najlepszy blokcusterowy film rozrywkowy XXI wieku). Tym większą niespodzianką było to, że dzieło w reżyserii Patty Jenkins, choć niepozbawione wad, pozwala na miłe spędzenie czasu w kinie.

Obecną Wonder Woman znamy już z Batman v. Superman: Świt sprawiedliwości. Tam była jednak całkowitą enigmą, twórcy postanowili zatem opowiedzieć historię, która ją ukształtowała. Pretekstem do wspomnień bohaterki jest stare zdjęcie zrobione podczas I wojny światowej. To na nią ruszyła Diana Prince, chcąc walczyć o pokój i miłość na świecie. Pretekstem do tego było pojawienie się na odseparowanej od świata wyspie Amazonek angielskiego pilota, Steve’a Trevora.

Dalsza część tekstu pod wideo

Sam punkt wyjścia jest interesujący i bardzo sprawnie zrealizowany. Rajska wyspa, Themyscira jest wizualną ucztą, miejscem, w którym każdy z nas na pewno chciałby się chociaż na chwilę znaleźć. Poznajemy tam Amazonki, ich zwyczaje, legendy i rolę w świecie, a tym samym czerpiemy podstawowe informacje o Wonder Woman i jej charakterze. I chociaż wstęp do filmu jest odrobinę za długi, zaś Diana jest tak naprawdę pozbawiona sensownej motywacji do tego, by opuścić rodzinny dom (robi to głównie dlatego, że scenariusz jej każe), to jednak wprowadzeniu nic więcej nie można zarzucić.

Całe szczęście, że na tym nie kończy się bliższe obcowanie z psychiką postaci, która jest całkiem nieźle prowadzona przez cały film. Diana zostaje wrzucona w zupełnie obce środowisko, często instynktownie reaguje na rzeczy, których nie zna, dość szybko zaczyna też rozumieć, że życie nie do końca jest aż tak czarno-białe, jak wydawało jej się na Themyscirze. Jednocześnie bohaterka nie zatraca się, nie zapomina o swojej empatii i chęci zmieniania świata na lepsze. Mimo że jest tu sporo przemów o wartościach takich, jak miłość, poświęcenie, odwaga, to w większości przypadków udaje się uniknąć zbędnego patosu. Duża w tym zasługa Gal Gadot, która bez trudu jest w stanie przekonać widza do swoich racji, jest jednocześnie niesamowicie wrażliwa i zdeterminowana, sympatyczna i władcza. No i rzeczywiście doskonale radzi sobie sama, przy okazji obnażając absurdy patriarchatu. Wątek feministyczny jest ważny w Wonder Woman, nie tylko w samym filmie, ale w ogóle w fakcie, że to jeden z niewielu filmów superbohaterskich, w których główna postać jest kobietą, a do tego samo dzieło również reżyserowała kobieta. Może też dlatego jest tu o wiele więcej emocji niż w ostatnich produkcjach DC – kilka razy można się zaśmiać z dobrego żartu, kilka razy jest okazja, by się wzruszyć.

Wszystko to zrealizowane jest całkiem sprawnie. Niektórzy przyczepiają się do tego, że znów kolorystyka zdjęć użytych w filmie jest ponura i przygnębiająca, ale jaka ma być, skoro większość akcji rozgrywa się podczas I wojny światowej? Tym bardziej kontrastuje to z pięknej i bajkowością Themysciry i opozycja ta działa całkiem nieźle. Co ważne, ciemne zdjęcia nie przeszkadzają w zrozumieniu, co dzieje się na ekranie. Zwłaszcza sceny walki nakręcone są tak, by widz nie miał kłopotu z ogarnięciem, kto z kim i kogo bije. Nie znaczy to, że wszystkie sceny akcji są udane. Od pewnego momentu nagminnie stosowane slow-motion przestaje być efektowne, a zaczyna irytować. Nie zawsze też efekty specjalne stoją na wysokim poziomie, w niektórych momentach CGI wygląda koszmarnie sztucznie.

Na powyższe mankamenty spokojnie można byłoby przymknąć oko. Są jednak większe problemy, obok których nie da się już przejść obojętnie. Największą wadą jest ostatnie 30 minut filmu. Raz, że zrealizowane wyłącznie po to, by było jak najwięcej wybuchów, do tego słabo i mało emocjonująco zrealizowanych. Dwa – i to o wiele ważniejsze – całkowicie zaprzeczające wymowie i przesłaniu filmu. Naprawdę, gdyby wyciąć całą końcówkę, ocena byłaby znacznie wyższa. Inną wadą są drugoplanowi towarzysze Wonder Woman. Nie chodzi o Trevora, bo ten w wykonaniu Chrisa Pine’a jest dokładnie taki, jaki powinien być, a jego relacja z Dianą poprowadzona jest nieźle. Mam na myśli zrealizowanych całkowicie zgodnie ze stereotypem, wręcz obraźliwie, Araba, Szkota i Indianina. Żaden z nich nie ma osobowości, definiuje ich wyłącznie jedna typowa cecha kojarzona z pochodzeniem. No i trudno też nie zauważyć, że Wonder Woman nie ma tutaj godnego siebie przeciwnika (tak, wiem, że to również problem Marvela), więc w zasadzie wszystko przychodzi jej trochę za łatwo i nie ma jakichś wielkich przeszkód do pokonania.

Każdy z omówionych elementów można oczywiście różnie rozpatrywać: przykładowo podejrzewam, że niektórzy będą znacznie bardziej zirytowani ciągłym slow-motion. Jako że jednak generalnie dobrze bawiłem się podczas seansu, uważam Wonder Woman za małe światełko nadziei, że DC może jednak nauczy się robić dobre filmy. Szkoda tylko, że kolejną produkcją jest sygnowana przez Zacka Snydera Liga Sprawiedliwości, która zapewne nadzieje te zawiedzie.

Źródło: własne

Atuty

  • Gal Gadot jako Wonder Woman
  • Większość sfery wizualno-dźwiękowej
  • Feminizm i emocje

Wady

  • Koszmarne ostatnie 30 minut
  • Drugoplanowi towarzysze Wonder Woman
  • Bardzo słaby czarny charakter

Wonder Woman, chociaż niepozbawiona mniejszych i większych wad, okazała się całkiem pozytywnym zaskoczeniem i stanowi niezłe origin story dla tej bohaterki.

6,0
Jędrzej Dudkiewicz Strona autora
Miłość do filmów zaczęła się, gdy tata powiedział mi i bratu, że "hej, są takie filmy, które musimy obejrzeć". Była to stara trylogia Star Wars. Od tego czasu przybyło mnóstwo filmów, seriali, ale też książek i oczywiście – od czasu do czasu – fajnych gier.
cropper