Rings - recenzja filmu. To niby miał być horror?

Rings - recenzja filmu. To niby miał być horror?

Jędrzej Dudkiewicz | 05.02.2017, 12:22

Mainstreamowy amerykański horror od dawna ma się bardzo źle. Zdecydowana większość filmów bardziej śmieszy niż straszy i to nie tylko z powodu głupoty (która zresztą jest raczej wpisana w ten gatunek), ale powracających, ciągle tych samych zabiegów, jak stukoty, chichoty, rwana muzyka i, oczywiście, jump scare’y. 

W zasadzie jedynym twórcą, który umie czerpać ze schematów i konwencji, a zarazem stworzyć emocjonującą produkcję jest James Wan. Może gdyby on stanął za kamerą Rings, film ten miałby szansę stać na zadowalającym poziomie. Tak się jednak nie stało.

Dalsza część tekstu pod wideo

Na pewno kojarzycie Ring, czy to z japońskiego oryginału, czy amerykańskiego remake’u. Hollywood postanowiło wrócić do tej historii. W pierwszej scenie zjawa o imieniu Samara powoduje katastrofę lotniczą, teoretycznie zgodnie z zasadą, że trzeba zacząć od trzęsienia ziemi, a potem napięcie ma stopniowo rosnąć. Kaseta z nagraniem, po obejrzeniu którego dzwoni telefon, a złowieszczy głos oznajmia, że pechowiec umrze za siedem dni, trafia w ręce wykładowcy akademickiego, Gabriela. Postanawia on wykorzystać znalezisko do badań nad możliwością pośmiertnej egzystencji duszy. Jedną z osób zaangażowanych w projekt jest Holt, za którym tęskni ukochana Julia. By ratować chłopaka, obejrzy filmik i sama stanie przed zagrożeniem.

W Rings Samara wychodzi z telewizora po raz trzeci

Julia (Matilda Anna Ingrid Lutz) prowadzi własne śledztwo w sprawie Samary

Zacznijmy od tego, że Rings de facto trudno nazwać horrorem. Bardziej przypomina on film detektywistyczny, bo zdecydowana większość akcji poświęcona jest na śledztwo Julii, która pragnie dowiedzieć się czegoś więcej o Samarze. Żeby było łatwiej – inaczej nie miałaby szans na znalezienie odpowiedzi – doświadcza kolejnych wizji, które prowadzą ją od punktu a, do punktu b, i tak dalej. Napisać zatem, że scenariusz jest schematyczny, to nic nie napisać. Wszystko da się też przewidzieć z co najmniej 15-minutowym wyprzedzeniem. Gdyby śledztwo było ciekawe, można by jeszcze na to przymknąć oko. Nie po to jednak idzie się do kina na (teoretycznie) horror. Sceny, w których widz mógłby podskoczyć na fotelu trwają mniej więcej ledwie dziesięć minut, a do tego wykonane są w najbardziej prostacki sposób. Reżyser, F. Javier Gutierrez, nie ma za grosz talentu do tworzenia napięcia.

W Rings gra między innymi Johnny Galecki, który jest doskonale znany z Teorii wielkiego podrywu

Julia (Matilda Anna Ingrid Lutz) i Holt (Alex Roe) są w sobie szaleńczo zakochani

Nudę potęguje fakt, że nie istnieje też żaden powód, dla którego odbiorca miałby przejmować się tym, co dzieje się na ekranie. Prawdę mówiąc pisząc tę recenzję musiałem sprawdzić, jak mieli na imię główni bohaterowie (film widziałem kilkanaście godzin temu). Żadna z postaci nie ma choćby strzępków charakteru, według twórców powinniśmy nabrać sympatii do Julii i Holta dzięki jednej, krótkiej scenie, z której wynika, że są w sobie szaleńczo zakochani. Niestety, tak to nie działa. Nad głupotą nie tylko zdarzeń, ale i bohaterów nie będę załamywać rąk, bo po pierwsze, jak zostało wspomniane, generalnie jest to wpisane w gatunek, po drugie, idąc na film typu Rings nie oczekuję głębi, wielkich przemyśleń i nie wiadomo czego jeszcze. Chcę dostać postacie, którym mogę kibicować oraz ekscytujące momenty, które sprawią, że mimo zmęczenia nie będą kleić się oczy. Produkcja Gutierreza nie daje ani jednego, ani drugiego. Jedyne co mogę docenić, to fakt, że Julia jest odrobinę mądrzejsza i bystrzejsza (co nie znaczy, że nie zachowuje się głupio) od swojego ukochanego, który na dodatek nie ma okazji jej ratować. Zawsze coś.

Smutne jest również to, że gdzieś wyparował klimat oryginału. Nie byłem specjalnym fanem Ring, ale nie zaprzeczę, że historia i tajemnica były tam intrygujące. Twórcy Rings ograniczyli się do wrzucenia kilku ikonicznych dla pierwowzoru scen, a na całą resztę machnęli ręką. Mam w ogóle wrażenie, że dość szybko zapominają o kasecie wideo, o wyroku siedmiu dni i innych, zdawałoby się, istotnych kwestiach. Wszystko to razem sprawia, że chociaż Rings da się dość bezboleśnie obejrzeć, nie przyprawi raczej nikogo o ból głowy (chyba, że jest wielkim fanem oryginału), to jednak nie dostarczy również spodziewanej rozrywki. Radzę więc zrobić to, co zrobić powinni wszyscy bohaterowie w związku z nagraniem wideo: nie oglądać.

PS. Zapraszamy do odwiedzenia serwisu Mediakrytyk, gdzie znajdziecie między innymi linki do wszystkich recenzji filmów z PPE. 

Źródło: własne

Atuty

  • Ogląda się bezboleśnie

Wady

  • Nudni bohaterowie
  • Mało horroru w horrorze
  • Brak szacunku do materiału wyjściowego

Rings ani ziębi, ani grzeje, a na pewno nie jest w stanie nikogo przestraszyć.

3,0
Jędrzej Dudkiewicz Strona autora
Miłość do filmów zaczęła się, gdy tata powiedział mi i bratu, że "hej, są takie filmy, które musimy obejrzeć". Była to stara trylogia Star Wars. Od tego czasu przybyło mnóstwo filmów, seriali, ale też książek i oczywiście – od czasu do czasu – fajnych gier.
cropper