Wielki Mur - recenzja filmu. Tępy odmóżdżacz

Wielki Mur - recenzja filmu. Tępy odmóżdżacz

Jędrzej Dudkiewicz | 15.01.2017, 20:24

Jeżeli jest ktoś, kto po zwiastunie Wielkiego Muru uznał, że oto zapowiada się rewelacyjne film przygodowy, to muszę – niestety – ostatecznie rozwiać jego nadzieje. Yimou Zhang, który nakręcił kiedyś między innymi znakomite Hero, tym razem się nie popisał. Nie mam tylko do końca pewności, czy to aby na pewno jego wina.

Dla tych, którzy jeszcze nie wiedzą – Wielki Mur przedstawia „legendę” związaną z tytułową, stojącą po dziś dzień budowlą w Chinach. Dwóch awanturników, William i Tovar, przybywają tam w celu znalezienia czarnego prochu: ta potężna broń mogłaby zmienić układ sił w Europie. Na miejscu okazuje się jednak, że akurat trafili na moment (dzieje się tak raz na 60 lat), kiedy Chiny atakowane są przez legiony zielonych potworów. William postanawia dołączyć się do walki o wolność nie tylko Chin, ale i całego świata.

Dalsza część tekstu pod wideo

Czemu decyduje się to zrobić, nie do końca wiadomo. Niby wygląda na to, że między nim i jedną z dowódców – Lin Mei – zaczyna rodzić się uczucie, może też chodzić o to, że postanawia się niejako „nawrócić” i zacząć bić się o coś, za co warto umrzeć. Zostaje to jednak pokazane bardzo szybko i widz musi raczej zaakceptować, że jest jak jest. Fabuła jest zresztą czysto pretekstowa i niesamowicie wprost schematyczna. Mamy zatem właśnie Williama, najemnika, który postanawia poszukać sensu w tym, co robi (bene there), Tovara, który jest jego cynicznym kolegą i któremu bardziej zależy na czarnym prochu (done that), wysoko postawioną panią oficer, która nie ufa przybyszom, chociaż już od pierwszego spojrzenia (z wzajemnością) jest zafascynowana Williamem (ziew). I tak dalej, i tak dalej – nie spodziewajcie się tu żadnej niespodzianki.

W związku z tym nie ma się co dziwić, że i aktorzy nie za bardzo mają tu cokolwiek do roboty, poza wymyślnymi kombinacjami walk. Owszem, Matt Damon to bardzo sympatyczny koleś, zawsze miło go zobaczyć na wielkim ekranie, jednak nawet on nie potrafi tchnąć ducha w chodzącą kliszę, jaką jest William. Podobnie rzecz ma się z Pedro Pascalem, którego widok powinien ucieszyć wszystkich fanów Gry o Tron oraz Narcos. To, że pojawiają się oni w Wielkim Murze wynika oczywiście z tego, że film współfinansowali Amerykanie, trzeba było więc wrzucić doń jakichś aktorów, z którymi mógłby się utożsamić widz na Zachodzie. Zagadką za to pozostaje dla mnie udział Willema Dafoe, który na dobrą sprawę nie pełni tutaj żadnej funkcji i jakby go wyciąć ze scenariusza, niewiele by się zmieniło.

No, ale dobrze. I tak wszyscy wiemy, że nie po to idzie się do kina na taką produkcję, żeby zachwycać się aktorstwem bądź fabularnymi twistami. Jak zatem wypadają sceny batalistyczne i armia zielonych potworów? Okazuje się, że tak sobie. Trailer pod kątem wizualnym wyglądał całkiem nieźle i zapowiadał porządne widowisko. To kolejny przypadek, kiedy zwiastun kłamie. To znaczy owszem, zdarzają się tu sceny efektowne (więcej jest jednak efekciarskich), niektóre walki ogląda się z przyjemnością. Po pewnym jednak czasie zaczyna to wszystko nużyć. Odbiorca nie ma żadnej możliwości, by zaangażować się emocjonalnie w to, co dzieje się na ekranie, zatem nawet najbardziej wymyślne piruety oraz ataki z zaskoczenia nie będą w stanie go w pełni usatysfakcjonować. Do tego wielokrotnie efekty komputerowe aż biją po oczach, zwłaszcza widać to w panoramach, gdy aktorzy pojawiają się na tle czegoś, co naprawdę wygląda jak pomalowane tło z kartonu.

W ogóle zaskakująco często miałem wrażenie, że przeniosłem się w czasie o kilkanaście, kilkadziesiąt lat, do jakiegoś starego filmu fantasy. Takimi zbrojami, mieczami, włóczniami jak w Wielkim Murze ekscytowałem się jakoś w gimnazjum, gdy zaczynałem swoją przygodę z grami RPG. Wtedy też wydawało mi się, że im bardziej wymyślny ekwipunek, im więcej ma kolców, zdobień, dodatkowych ostrzy, tym musi być lepszy. Tak samo jest w filmie Yimou Zhanga, co niejednokrotnie wywoływało u mnie cichy chichot. Tak samo zresztą, jak fakt, że poszczególni dowódcy oddziałów chińskich mają zbroje w różnych kolorach i hełmy przypominające zwierzęta, co od razu skojarzyło mi się z Power Rangers. I może w sumie coś w tym jest, w końcu walczą oni przeciwko takim kitowcom, dla niepoznaki przerobionymi na zielone potwory.

Na samym wstępie zaznaczyłem, że porażka Wielkiego Muru niekoniecznie musi być winą reżysera. Mam bowiem wrażenie, że w filmie mocno mieszali amerykańscy producenci, którzy wszystko przykroili do jak najprostszych schematów. I przez to polegli. Podejrzewam, że gdyby dać Yimou Zhangowi wolną rękę, zrobiłby z tego coś znacznie ciekawszego. A tak pozostaje mu tylko robić lekkie, rzadkie i głównie wizualne aluzje do Hero, widzowi zaś produkcja, której główną zaletą jest to, że trwa ledwie półtorej godziny i sprawdzi się co najwyżej jako tępy odmóżdżacz po całym tygodniu pracy.

Autor recenzji: Jędrzej Dudkiewicz

Atuty

  • Da się przy nim zapomnieć o ciężkim tygodniu w pracy
  • Niektóre walki są nawet fajne

Wady

  • Schematyczny
  • Nudny
  • Chodzące klisze zamiast bohaterów
  • Słabe efekty specjalne
  • Momentami niezamierzenie zabawny

Wielki Mur miał szansę być głupią, ale wciągającą i efektowną przygodą. Niestety jest tylko głupi.

3,0
Jędrzej Dudkiewicz Strona autora
Miłość do filmów zaczęła się, gdy tata powiedział mi i bratu, że "hej, są takie filmy, które musimy obejrzeć". Była to stara trylogia Star Wars. Od tego czasu przybyło mnóstwo filmów, seriali, ale też książek i oczywiście – od czasu do czasu – fajnych gier.
cropper