Crytek zaprosił nas na wirtualną rzeczywistość - pierwsze chwile potrafią przerazić

Crytek zaprosił nas na wirtualną rzeczywistość - pierwsze chwile potrafią przerazić

Wojciech Gruszczyk | 19.09.2016, 07:11

Od czasu do czasu otrzymujemy na skrzynkę redakcyjną zaproszenia, którym nie możemy odmówić. Tym razem Crytek zaprosił nas do swojej głównej siedziby, gdzie doświadczyłem wirtualnej rzeczywistości. Bez zastanowienia i większych oczekiwań ruszyłem na spotkanie z The Climb i Robinson: The Journey.

7 września odbyło się oczekiwane przez wielu PlayStation Meeting, więc jeszcze grubo po północy aktualizowałem wiadomość, wrzucałem zwiastuny, a nawet doklejałem zdjęcia. Bez głębszego marudzenia, z chorym podnieceniem położyłem się spać po drugiej, a już o czwartej zadzwonił budzik.

Dalsza część tekstu pod wideo

To nie mógł być łatwy dzień, bo nawet podróż na lotnisko mogę porównać do małego horroru – jeszcze nigdy nie jechałem podczas tak mocnej mgły,  kiedy wszyscy kierowcy zamiast pędzić 120km/h, toczyli się typową sześćdziesiątką. Nie tak to sobie wymarzyłem i obliczyłem. Sytuacja na tyle wydłużyła dojazd na miejsce, że w zasadzie wpadłem na odprawę, a później wbiegłem w samolot. „Frankfurcie nadciągam” pomyślałem w myślach – na szczęście tym razem nie powiedziałem tego głośno – a po chwili udałem się na zasłużoną drzemkę. Szybki i bezproblemowy lot? Nie tym razem. Przez problemy ze startem w Katowicach podróż wydłużyła się o dobre 40 minut. Na szczęście nie miałem za bardzo siły na jakiekolwiek zmartwienia, a podczas kolejnych cennych minut ładowałem akumulatory. Po wylądowaniu typowa sytuacja – to gdzie jest ten kierowca z napisem „Crytek”? Po 20 minutach krążenia z miejsca w miejsce w końcu natrafiłem na miłego Niemca, który zaprosił mnie do swojego odpicowanego Mercedesa. Na bogato. 

Po kolejnych 30 minutach stanąłem przed wielkim budynkiem… Pierwsza myśl mogła być tylko jedna – to właśnie tutaj powstał Crysis! I do teraz pluję sobie w nieokrzesaną brodę, że nie zrobiłem zdjęcia przy wielkiej figurce głównego bohatera tej wielkiej serii. Zmarnowana okazja, ale nie przynudzam dalej. W końcu wszedłem do wielkiej sali, która została podzielona na kilka sektorów – w każdym znalazły się duże telewizory, PlayStation 4 z podłączonym PlayStation VR i z zainstalowanym Robinson: The Journey. Zanim jednak mogłem spróbować tego wyczekiwanego mięska z wielkimi dinozaurami, zostałem zaproszony na sesję z The Climb.

Gra zadebiutowała w kwietniu na Oculus Rift i w zasadzie od premiery miałem ochotę sprawdzić ten „symulator wspinaczki”. Twórcy przygotowali prostą z założenia produkcję, w której naszym zadaniem jest wspinanie się po ścianach. Lądujemy w zjawiskowej okolicy i musimy przekładać ręce w poszukiwaniu miejsc, gdzie możemy się złapać. Deweloperzy wykorzystali do zabawy Oculus Touch, czyli specjalne kontrolery, które trzymamy w dłoniach i był to strzał w dziesiątkę. Na początku czułem skromne zdezorientowanie, ale po dwóch minutach z łatwością rozglądałem się za kolejnymi czułymi punktami i starałem się jak najszybciej dostać do wyznaczonego miejsca… Pokonanie określonych ścieżek nie jest łatwe, bo autorzy często ukrywają miejsca do chwycenia dłoni, a dodatkowo musimy wciąż dbać o siłę postaci – wiecie zwisanie kilka sekund na jednej łapie nad wielką przepaścią nie jest przyjemną zabawą, więc trzeba je szybko przekładać, korzystając przy tym niejednokrotnie ze specjalnej umiejętności. Klikając jeden z klawiszy i potrząsając ręką możemy nałożyć na nie trochę magnezji i tym samym pokusić się o dłuższe zwisanie.

Po kilku minutach z goglami na głowie czułem się niczym wyczynowy sportowiec, ale autorzy przewidzieli taką sytuację. Po chwili dotarłem do miejsca, w którym musiałem skoczyć i następnie chwycić się wydrążonej dziury w kamieniu. Ile ja razy spadłem, ile ja razy w tym miejscu zginąłem, ile ja razy w tym miejscu przekląłem stojącego obok dewelopera… A wiecie dlaczego? Bo jak na typowego kanapowca przystało myślałem, że wystarczy ruch ręką, by dostać się do oczekiwanego miejsca. A tutaj trzeba zrobić coś więcej, ruszyć się, w zasadzie skoczyć, a nie jest to proste. Może w tym miejscu warto zaznaczyć, że od dzieciństwa mam skromny lęk wysokości – z upływem lat jakoś zapomniałem o tym nieprzyjemnym uczuciu, ale podczas rozgrywki w The Climb wszystkie demony powróciły. No i właśnie przez to spędziłem w tym miejscu trochę czasu… Ale po męczarniach chwyciłem prawą łapą kamień, a na moich ustach zawitał ogromny uśmiech. Szybko złapałem się drugą ręką i mogłem odsapnąć. Takie udręki przeżywałem jeszcze kilkukrotnie, ale z czasem nabierałem coraz to większego doświadczenia, więc rozgrywka była przyjemniejsza. Muszę jednak zaznaczyć, że nie jest to łatwa sprawa – The Climb potrafi naprawdę wymęczyć, bo choć w rzeczywistości machamy tylko rękoma, odginamy ciało i robimy małe podskoki, to adrenalina robi swoje.

Produkcja Cryteku wygląda naprawdę świetnie. Żaden materiał wideo nie oddaje wrażeń po założeniu gogli VR na głowę, bo w ten świat nie trudno wsiąknąć. Ja w pewnym momencie złapałem się na tym, że bałem się zrobić krok do przodu na kładce – wiedziałem doskonale, że jestem w grze, jednak wykonanie tego kroku zapamiętam na długo. Choć nie jestem osamotniony, bo podobno większość dziennikarzy ma z tym problem – etap pojawia się po kilkunastu minutach rozgrywki, więc człowiek ma czas wsiąknąć w bagno.

Gra zrobiła na mnie ogromne wrażenie i po ściągnięciu z głowy Oculusa zapytałem z miejsca o wersję na PlayStation VR. Niestety, tytuł był aktualnie przygotowywany wyłącznie na jedną platformę, wykorzystuje specjalne kontrolery, więc w tej sytuacji nie możemy liczyć na szybki port. Jeśli zaś chodzi o same gogle, to są bardzo wygodne – nawet grając w okularach nie odczuwałem żadnych niedogodności. Podobnie zresztą jak problemów z żołądkiem – gameplay trwał około 30 minut, a ja mógłbym spędzić na skałce zdecydowanie więcej. W to się po prostu gra bardzo przyjemnie i nietrudno się zapomnieć.

Po tych przyjemnościach nadszedł czas na drugą rundę. Robinson: The Journey na PlayStation VR – nigdy wcześniej nieprezentowany fragment ukazujący… Sporo, ale na takie szczegóły musicie zaczekać. Moje wrażenia z tytułu o dinozaurach przeczytacie w kolejnym numerze PSX Extreme. Aktualnie mogę tylko wspomnieć, że Crytek tworzy wyśmienity tytuł, który może skłonić graczy do kupienia japońskich gogli VR. 

Źródło: własne
Wojciech Gruszczyk Strona autora
Miał przyjść do redakcji zrobić kilka turniejów, ale cytując klasyka „został na dłużej”. Szybko wykazał się pracowitością, dzięki której wyrobił sobie pozycję w redakcji i zajmuje się różnymi tematami. Najchętniej przedstawia wiadomości ze świat gier, rozrywki i technologii oraz przygotowuje recenzje gier i sprzętu. Jeśli jest zadanie – Wojtek na pewno się z nim zmierzy. 
cropper