Recenzja filmu Ghostbusters: Pogromcy duchów – mogło być gorzej

Recenzja filmu Ghostbusters: Pogromcy duchów – mogło być gorzej

Dawid Muszyński | 16.07.2016, 09:00

Zwiastun zapowiadał katastrofę, bijąc rekordy hejtu na Youtubie. Na szczęście film nie jest aż tak tragiczny, choć daleko mu do oryginału sprzed 30 lat.

Nowy Jork znów jest obiektem paranormalnych ataków. W najdziwniejszych miejscach pojawiają się duchy zmarłych morderców i obłąkańców terroryzujący mieszkańców. Opinia publiczna stara się problem zbagatelizować i udaje, że nic dziwnego się nie dzieje. Jedynie trzy przedstawicielki środowiska naukowego: Abby (Melissa McCarthy), Erin (Kristen Wiig) i Jillian (Kate McKinnon), zajmujące się sprawami nadnaturalnymi, postanawiają zbadać to co jest przyczyną powrotu zmarłych do metropolii. Wyśmiewane przez środowiska uniwersyteckie zakładają firmę mająca na celu walkę z duchami. Szybko dochodzą do wniosku, że walka jaką chcą podjąć może okazać się dużo trudniejsza i niebezpieczniejsza, niż zakładały.

Dalsza część tekstu pod wideo

Reżyser Paul Feig, specjalista od komedii z kobietami w roli głównej jak chociażby „Druhny” czy „Gorący towar”, postanowił zrestartować jeden z hitów lat 80. jakim niewątpliwie byli „Pogromy duchów”. Pierwsze 15 minut dają nadzieje na to, że będzie to faktycznie coś nowego, lekko mrocznego ale z dozą dowcipu. To za sprawą występu Zacha Wooda, znanego wam pewnie z roli Jareda w „Dolinie krzemowej”, który genialnie zagrał kustosza jednego z „nawiedzonych” domów w Nowym Jorku. Scena z nim jest genialnie napisana i fajnie zagrana. Szkoda, że później nie jest już tak fajnie. Zastąpienie głównych bohaterów ich żeńskimi odpowiednikami jest słabe. Nie chodzi tu wcale o płeć, ale o chemię między aktorkami, której po prostu brakuje.

Murray i Aykroyd mieli w sobie ten luz i naturalność w wygłaszaniu dowcipnych dialogów. Melissie McCarthy, Kate McKinnon i Kristen Wiig, niestety tego brakuje. Panie nieźle radzą sobie w znakomitym show jakim jest „Saturday Night Live” ale nie tu. Gagi które sprawdzają się w 5 minutowych skeczach słabo wypadają, gdy próbujemy wpisać je w fabułę pełnometrażowego filmu. Przez co żarty są wymuszone i w dużej mierze nieśmieszne. Weźmy na przykład scenę, w której pogromczynie strzelają w krocze ducha by go powstrzymać. Wydaje mi się ona zupełnie niepotrzebna. Oczywiście trafia się tam kilka perełek, trafiających w odpowiednie nuty i wywołujących śmiech, ale jest ich stanowczo za mało.

Boli też brak fajnej historii. Całość to zlepek pewnych wypadków prowadzących do wielkiego finału. Tak naprawdę nie dowiadujemy się czemu ma dokładnie służyć przywołanie duchów do Nowego Jorku. To taka słaba kalka oryginału tyle, że bez mocnego kręgosłupa. Schemat jest dokładnie ten sam. Pojawiają się duchy, ktoś zostaje opętany i chce otworzyć portal między wymiarowy. Ale dlaczego? Skąd ten pomysł? Skąd wiedza jak tego uczynić? Te informacje twórcy postanowili zbagatelizować. Jestem bardzo ciekaw jak wyglądał niewykorzystany scenariusz autorstwa Dany’ego Aykroyda, który zalega gdzieś w jego szufladziem, bo nie zdobył wystarczającego poklasku od decydentów ze studia Sony.

W filmie w nieoczekiwanych momentach pojawiają się też prawie wszyscy żyjący jeszcze aktorzy znani z oryginalnych „Pogromców duchów”. Szkoda jednak, że ich potencjał został totalnie zmarnowany. Ani scena z Billem Murrayem, ani z Annie Potts czy Sigourey Weaver nie wpada zabawnie. Cieszy jedynie to, że się pojawiają na ekranie. Tyle. Wyjątkiem jest scena z Danem Aykroydem, która wywołuje szczery śmiech. Genialnym posunięciem ze strony Feiga było obsadzenie Chrisa Hemswortha w roli bezmózgiej męskiej sekretarki - Kevina, przyjętego do pracy wyłącznie ze względu na wygląd. Jest to skrzyżowanie dwóch postaci z oryginału, Janine (Potts) i Louisa (Moranis). Prawie każda scena z jego udziałem to strzał w dziesiątkę np. sceny w których odbieranie telefonów i przeprowadzanie rozmów z potencjalnymi klientami są świetnie napisane. Mistrzostwo. Wygłupy wychodzą, Marvelowskiemu „Thorowi”, niezwykle naturalnie. Choćby dla niego warto się wybrać na ten film.

Fajnie wypada również przerobiony i odświeżony przez Fall Out Boy utwór Raya Parkera Jr, czyli „Ghostbusters”. Za każdym razem kiedy słyszymy znajome rytmy uśmiech pojawia się na twarzy, a noga zaczyna chodzić w takt muzyki. Twórcy zadbali też o widzów starszych, którzy dorastali oglądając oryginał. W nowej wersji znajdziemy mnóstwo ester eggów i odnośnika do wersji z 1984 takich jak: piankowy potwór, Slimer czy powracający znowu jeden z braci Scoleri.

Te kilka plusów to jednak za mało by film wpisał się na stałe do kanonu kultury, z którego czerpie garściami. Można go raz obejrzeć, przez chwile się nawet pobawić i szybko zapomnieć. Choć może być to trudne, ponieważ scena po napisach zapowiada następną część z Zuulem, czyli psem piekielnym, w którego zmienił się w pierwszej części oryginału Rick Moranis. Świadczy to o tym, że nowe pogromczynie duchów zostaną z nami na dłużej. Niestety.

Atuty

  • Muzyka
  • Wygląd duchów
  • Scena z Aykroydem
  • Hemsworth jako sekretarka

Wady

  • Nowa ekipa Pogromczyń Duchów
  • Humor
  • Fabuła
  • Wykorzystanie starej ekipy

To nie jest film, do którego będę chciał wracać. Wolę obie części oryginału z Murray’em i Aykroydem.

5,0
Dawid Muszyński Strona autora
cropper