Recenzja filmu „Wojownicze żółwie ninja: Wyjście z cienia” – Ponowny niewypał

Recenzja filmu „Wojownicze żółwie ninja: Wyjście z cienia” – Ponowny niewypał

Dawid Muszyński | 03.06.2016, 20:11

Myślałem, że po fatalnej pierwszej części twórcy wyciągną wnioski. Pierwsze sygnały dawały taką nadzieję. Doszło do zmiany reżysera. Niestety, produkt końcowy ponownie rozczarowuje, choć trochę mniej niż poprzednik.

Druga część opowieści o gadach z Nowego Jorku zaczyna się niedługo po wydarzeniach z poprzedniej odsłony. Leonardo, Donatello, Raphael i Michelangelo dalej zajadają się pizzą, kopią tyłki przestępcom w ciemnych zaułkach oraz sprawiają kłopoty swojemu opiekunowi – wielkiemu mistrzowi Splinterowi, który jest oczywiście wielkim szczurem. Okazuje się, że pokonany niedawno doktor Shredder nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Za pomocą kosmity Kranga (tak to ta gadająca galareta z serialu) i zmutowanych zwierząt – Bebopa i Rockstedy’ego chce opanować Nowy Jork, a potem oczywiście cały świat. Nasi bohaterowie postanawiają go powstrzymać. W walce pomoże im nowy członek drużyny – samozwańczy obrońca uciśnionych Casey Jones. No i oczywiście dziennikarka April O’Neil.

Dalsza część tekstu pod wideo

Michael Bay, główny producent, wyciągnął wnioski z porażki, jaką okazała się pierwsza część „Wojowniczych żółwi ninja” w reżyserii Jonathana Liebesmana i postanowił zastąpić go Davem Greenem. Niestety, to tylko odrobinę polepszyło produkt końcowy. Nowemu reżyserowi udało się wyeliminować głupkowate żarty gastryczne i zastąpić je zabawnymi dialogami i sarkazmem. Jest ich sporo, ale niestety tylko niektóre są trafione. I w sumie na tym jego zmiany się kończą, bo reszta pozostaje jakby nienaruszona. Operator przy scenach akcji znów zachowuje się jakby miał Parkinsona i nie potrafił utrzymać prosto kamery. Wtóruje mu w tym duet montażystów, którym ta konwencja chyba odpowiada. W wyniku ich działań każda scena, w której coś się dzieje, jest niemożliwa do oglądania.

Na ten film tłumnie ruszą na pewno dzieciaki oraz trochę starsza widownia kierowana pewną nostalgią. Młodzi raczej nie wyjdą mocno rozczarowani, bo dla nich liczą się sceny akcji, w których żółwie robią rozróbę w widowiskowy sposób. A że jest to poniekąd film Michaela Baya, to jest ich niemało. Dorośli będą raczej znużeni. „Wojownicze żółwie ninja: Wyjście z cienia” to taka kolorowa wydmuszka. Niby ma wszystko to co trzeba, a jednak po seansie zostajemy z niczym. Jedyny sposób by przetrać bezboleśnie do napisów końcowych, to po prostu wyłączyć myślenie i poddać się obrazom na ekranie. Nie analizować scen, które widzimy, bo nie mają one sensu. I chyba nie mają go mieć, mają być po prostu widowiskowe, jak choćby scena ześlizgiwania się głównych bohaterów z dachu Empire State Building.

Plusem tego filmu jest piękna Megan Fox. Co prawda reżyser kompletnie nie miał na nią pomysłu i ograniczył jej rolę do przyjmowania seksownych póz w obcisłym topie, czy innym niebanalnym stroju, w który przebierał ją Dave Green, np.: ponętnej laborantki czy kuszącej uczennicy, ale miło się na nią patrzy. Szkoda, że reżyser nie wykorzystał jej potencjału. Drugim atutem jest duet Bebop i Rockstedy. Tych dwóch tępaków znakomicie wzbogaca fabułę i dostarcza kilku powodów do uśmiechu.

Blado natomiast wypada główny przestępca – Shredder. Pomimo tego, że to z nim walczą główni bohaterzy, to on sam pojawia się na ekranie sporadycznie. Strzałem w kolano okazało się również wprowadzenie Caseya Jonesa, którego gra Stephen Amell (serialowy Arrowe). Z racji tego, że film jest skierowany do 13 latków, postać Jonesa została zmieniona na przykładnego nudnego harcerzyka walczącego bez jakiejś wielkiej motywacji. W komiksach był to fajny psychopata sprawiający przestępcom ból dla własnej przyjemności. Moim zdaniem kompletnie zmarnowany został potencjał tej postaci.

Według dystrybutora „Wojownicze żółwie ninja: Wyjście z cienia” jest filmem skierowanym do najmłodszych widzów. Dlatego wprowadza go do dystrybucji kinowej wyłącznie w wersji dubbingowej. I tu pojawia się problem, ponieważ to jeszcze mocniej zaburza wątki komediowe w filmie. Okrzyk „cowabunga” bez brooklyńskiego akcentu i luzu nie brzmi już tak fajnie. Poza tym dobranie głosów do danych postaci jest kompletnie nietrafione.

Atuty

  • Żarty
  • Muzyka
  • Megan Fox

Wady

  • Zdjęcia
  • Montaż
  • Scenariusz
  • Efekty specjalne

Jeśli chodzi o Żółwie Ninja to chyba zostanę przy animacji z lat 90. i filmie fabularnym z tego samego okresu. Były o niebo lepsze.

4,0
Dawid Muszyński Strona autora
cropper