Historia konsol: Game.com

Historia konsol: Game.com

Roger Żochowski | 08.05.2016, 09:00

Jeśli komuś wydawało się, że w momencie wprowadzenia DS-a, Nintendo zrewolucjonizowało rynek handheldów, dzięki wykorzystaniu stylusa, to niestety jest w błędzie. Dużo wcześniej zrobiła to, dziś zapomniana już, firma Tiger Electronics.

Amerykanie swoją działalność rozpoczęli w 1978 roku i od samego początku ich celem był świat elektronicznej rozgrywki. To właśnie oni wprowadzili na rynek takie kultowe marki, jak Talkboy (przenośny dyktafon kasetowy) czy Furbie (futrzasty chomik znany na całym świecie). Firma zasłynęła też z produkcji prostych gier elektronicznych podobnych do „ruskich jajek”, opartych na licencjach Robocopa, Terminatora czy Spider-Mana. Następnie włodarze Tiger Electronics postanowili wejść z butami na rynek konsol wideo. Pierwsza próba w postaci R-Zone, konsolo-pada, do którego podłączało się gry w formie kartridży wyposażonych w ekran LCD, okazała się fiaskiem i sprzęt szybko wycofano ze sprzedaży. Kolejny ruch był już bardziej przemyślany – firma postanowiła zawalczyć na rynku handheldów, stając do starcia z pierwszym Game Boyem. Mowa o konsoli zwanej Game.com, która technologicznie wyprzedzała swojego konkurenta i miała spore szanse na sukces. Przynajmniej na papierze. 

Dalsza część tekstu pod wideo

Specyfikacja

Procesor: 8-bitowy Sharp SM8521 (16 MHz)
Rozdzielczość: 200x160
Kolory: czarny i biały, 4 odcienie szarości
Dźwięk: mono
Modem: 14.4 kbit/s
Nośnik: kartridże
Cena na aukcjach: około 200-300 złotych

Choć procesor konsoli był jedynie 8-bitowy, a ekran w dalszym ciągu monochromatyczny, atutem Tiger Electronics miała być technologia touchscreen, pozwalająca mazać po ekranie zarówno stylusem, jak i paluchem. Mało tego, system można było podłączyć do dedykowanego modemu i cieszyć się funkcjami sieciowymi – stąd też końcówka „com” w nazwie. Sprawdzenie maila czy przeglądanie stron internetowych (do tego potrzebny był zakup specjalnego kartridża) stanęły otworem przed maniakami kieszonsolek. Dość nowatorskim rozwiązaniem było wbudowanie w urządzenie dwóch slotów na kartridże. Gracze mogli dzięki temu włożyć do konsolki dwie gry naraz i zmieniać je w menu głównym. Nie można też zapomnieć o notatniku, kalkulatorze i książce telefonicznej, czyli funkcjach rodem z PDA, co pokazuje, jak wszechstronne było to urządzenie. 

Tiger Electronics chciało też wyjść naprzeciw stereotypowi, że gry na przenośne urządzenia są dla dzieci. Stąd też na premierę w 1997 roku dostępne były takie tytuły, jak Indy 500, Duke Nukem 3D czy Mortal Kombat Trilogy, a nieco później na rynek zawitały także Resident Evil 2, Sonic Jam i Fighters Megamix. Ba, w fazie produkcji znajdowały się nawet Metal Gear Solid (wierny port z PSX-a, z kamerą jak w klasycznych odsłonach serii z MSX-a), Castlevania: Symphony of the Night i Command & Conquer: Red Alert, nie wspominając o szykowanych przez EA wersjach swoich sportowych hitów. Niestety prace nad wszystkimi anulowano, bo konsola mimo ogromnego potencjału po prostu się nie sprzedawała. Jaki był tego powód?

Nikt nie odbierze Game.com tego, że jako pierwszy wykorzystał technologię touchscreen

Po pierwsze – tragiczna dystrybucja i kulawy marketing. Ówczesna prasa całkowicie olała konsolę Tiger Electronics, więc hardkorowi gracze, do których kierowany był sprzęt, niewiele o nim wiedzieli. System był też energożerny (korzystał z czterech baterii AA), kosztował 70 dolców, a sama technologia touchscreen była jeszcze w powijakach. W większości gier stylusem można było wybrać co najwyżej zawodnika lub pobawić się w menu, a jedyne gry, które pozwalały na większą interakcję, stanowiły popierdółki pokroju Koła Fortuny czy kasyna. Widząc, co się dzieje, amerykańska firma wypuściła w 1999 roku nową wersję swojego systemu o nazwie Game.com Pocket Pro, pozbawioną jednego slotu na kartridże, działającą na dwóch paluszkach, dostępną w kilku wersjach kolorystycznych i w niższej cenie. Na podbicie rynku było jednak za późno – Nintendo wypuściło kolorowego Game Boya, który po prostu zmiótł ze sceny wszelką konkurencję.

Game.com z taśm produkcyjnych zniknął w 2000 roku. Szacuje się, że w ciągu trzech lat system sprzedał się w ilości około 250 tysięcy egzemplarzy. Przez ten czas pojawiło się na niego zaledwie 20 gier, choć nikt nie odbierze mu tego, że jako pierwszy wykorzystał technologię touchscreen, przygotowując grunt pod sukces DS-a. A to dało Game.com stałe miejsce na kartach historii.

Top 5 gier

Resident Evil 2
Choć gra z survival-horroru zmieniła się w shootera, dość wiernie odwzorowała scenariusz Leona z pierwowzoru.
Mortal Kombat Trilogy
Dość wierna konwersja klasyka, w którym znaleźli się niemal wszyscy wojownicy znani fanom.
Fighters Megamix
Bijatyka Segi, w której spotkały się postacie z Virtua Fighter, Virtua Cop, a nawet... samochód z Daytony.
Sonic Jam
Sega jako jedna z niewielu wspierała Game.com, m.in. dostarczając kolekcję 3 części przygód Sonica z Mega Drive’a.
Duke Nukem 3D
Książę na małym ekranie doczekał się mocnych cięć, ale widok FPP i wyrzynanie świń pozostały na swoim miejscu.


PS Tekst pojawił się pierwotnie w 198. numerze PSX Extreme.

Źródło: własne
Roger Żochowski Strona autora
Przygodę z grami zaczynał w osiedlowym salonie, bijąc rekordy w Moon Patrol, ale miłością do konsol zaraziły go Rambo, Ruskie jajka, Pegasus, MegaDrive i PlayStation. O grach pisze od 2003 roku, o filmach i serialach od 2010. Redaktor naczelny PPE.pl i PSX Extreme. Prywatnie tata dwójki szkrabów, miłośnik górskich wspinaczek, powieści Murakamiego, filmów Denisa Villeneuve'a, piłki nożnej, azjatyckiej kinematografii, jRPG, wyścigów i horrorów. Final Fantasy VII to jego gra życia, a Blade Runner - film wszechczasów. 
cropper