Recenzja „Batman v Superman: Świt sprawiedliwości” – O co tyle hałasu?

Recenzja „Batman v Superman: Świt sprawiedliwości” – O co tyle hałasu?

Dawid Muszyński | 29.03.2016, 15:08

Ten rok będzie obfitować w epickie walki super bohaterów, które mają odpowiedzieć fanom na pytanie, kto jest silniejszy. W maju czek nas starcie Iron Mana z Kapitanem Ameryką, ale najpierw Metropolis zostanie świadkiem potyczki Mrocznego Rycerza z synem Kryptonu.

Nowy film Zacka Snydera to przede wszystkim bezpośrednia kontynuacja „Człowieka ze stali”. Zobaczymy jakie reperkusje mieszkańcom Metropolis przyniosła walka Supermana (Henry Cavill) z Generałem Zodem, podczas której pół miasta zostało zrównane z ziemią a setki niewinnych ludzi straciło życie. Wśród nich znaleźli się pracownicy Wayne Enterprises, co jak można się domyślić nie podoba się Bruce’owi Wayne’owi (Ben Affleck). By pomścić ich śmierć i nie dopuścić do podobnych zdarzeń w przyszłości postanawia on powstrzymać potężnego „kosmitę”. Na podobny plan wpada Lex Luthor (Jesse Eisenberg), który również jest daleki od budowania pomników nowemu bohaterowi uznanemu za zbawcę.

Dalsza część tekstu pod wideo

Nie wiem skąd taka wielka krytyka „Batman v Superman: Świt sprawiedliwości”, który w porównaniu z „Człowiekiem ze stali” jest bardzo fajnym filmem. Snyder zdał sobie chyba sprawę, że Superman do najciekawszych postaci, jeśli chodzi o kino, nie należy, a na wyreżyserowanie nowego Batmana nie ma szans, więc postanowił doprowadzić do spotkania tych bohaterów w jednym filmie. Starcie obu kultowych figur jest brutalne, krwawe i w każdym stopniu mnie zaspokoiło. Tak właśnie powinno wyglądać pranie się dwóch facetów. Sceny walki są mistrzowsko zrealizowane i widać, że Snyder posłuchał niezadowolonych z „Człowieka ze stali” fanów, bo postanowił zrezygnować z trzęsącego obrazem operatora, dzięki czemu widzowie mogą skupić się na akcji. Może jest trochę za dużo ujęć slow-motion, ale z drugiej strony to znak charakterystyczny wszystkich produkcji Zacka. Przejścia pomiędzy ujęciami zostały również świetnie zmontowane. Nie wiem czy starcie Kapitana Ameryki i Iron Mana będzie w stanie to przebić.

Na nowego Batmana reżyser wybrał, ku wielkiemu sprzeciwowi fanów, Bena Afflecka i muszę przyznać, że był to strzał w dziesiątkę. Udało mu się stworzyć postać, do której widzowie momentalnie nabierają szacunku, a który ma tak niezbędną głębię psychologiczną. Jego wersja Bruce’a Wayne’a jest, niczym u Franka Millera, zmęczona toczoną od lat walką z niesprawiedliwością, której końca nie widać, przez co coraz częściej ma pokusę by przekroczyć wyznaczone kiedyś przez siebie granice. Przy zdrowych zmysłach trzyma go chyba tylko opiekuńczy Alfred (genialny Jeremy Irons) stojący niezmiennie u boku swojego panicza.

Fani komiksów DC będą też wdzięczni Snyderowi za powierzenie roli Diany Prince – Gal Gadot. Aktorka w stroju Wonder Woman prezentuje się zniewalająco, a każda scena z jej udziałem zapada w pamięć. Dobrze, że na jej własny film będziemy musieli czekać tylko rok. Zapowiada się ciekawa produkcja, a przynajmniej miła dla oka. Fani wdzięków Amy Adams też nie będą rozczarowani, a to dzięki pięknej scenie prezentującej Lois Lane w wannie.

Słabo za to wypada Henry Cavill jako Superman, choć to nie dziwi, bo już w poprzedniej części jakoś nie zachwycał. Jego wersja najsilniejszego człowieka na świecie jest bardzo irytująca i antypatyczna. Nietrafionym pomysłem jest także powierzenie roli Lexa – Jessemu Eisenbergowi, który po prostu sklonował swoją kreację Marka Zuckerberga z „The Social Network”. Nie pasuje ona do złowieszczego geniusza, który rzuci kiedyś cały świat na kolana.

Co więc tak bardzo nie spodobało się części widowni, która nie zna komiksowych pierwowzorów owej opowieści? Właśnie zbyt dużo bezpośrednich odniesień do graficznych zeszytów. Autorzy scenariusza chcieli, biorąc przykład z Marvela, upchnąć zbyt wiele wątków mających być wprowadzeniem do innych kinowych projektów DC Comics. Jakby chcieli nadrobić stracony czas i dwoma filmami stworzyć wszechświat, który Marvel budował od ponad 8 lat. Tak więc dostajemy mnóstwo wątków nawiązujących do przeszłości nowowprowadzonych postaci oraz podwaliny pod nowe odsłony ich przygód. Wszystko fajnie, ale okazało się to niestety zbyt wiele dla reżysera, który nie radzi sobie z tak rozbudowanym scenariuszem. Cierpi na tym zarówno film jak i widzowie, którzy mogą się kilka razy podczas seansu zgubić. Może dlatego, gdy na ekranie dzieje się coś naprawdę ważnego, dany bohater tłumaczy nam wydarzenia kilka razy, tak byśmy na pewno zrozumieli co się właśnie wydarzyło.

Film miał oryginalnie trwać odrobinę ponad 3 godziny, jednak dystrybutor postanowił wymusić na reżyserze skrócenie go o 30 minut. Przez to możemy odczuć, że finałowy produkt jest w pewnych miejscach nierówny, a kilka wydarzeń jest nawet niezrozumiałych. Snyder zapewnia jednak, że pełna – reżyserska wersja zostanie wydana na DVD i wtedy poznamy całkowity obraz.

„Batman v Superman: Świt sprawiedliwości” to film bardzo poważny, więc jeśli oczekujecie lekkiego klimatu jak choćby w „Avengers”, to możecie się zawieść. Miejscami wydaje mi się, że ten film jest zbyt poważny. Słychać to przede wszystkim w sztywnych i patetycznych dialogach pomiędzy bohaterami. Nawet w komiksach Batman czy Superman rzucają czasem żartem, by rozładować napiętą atmosferę. Tu takich momentów jest jak na lekarstwo. Do tego kwestie humorystyczne zostały powierzone jedynie Alfredowi i Perry’emu White’owi. Jeśli więc nastawialiście się na wymianę uszczypliwości pomiędzy Brucem i Clarkiem, to się rozczarujecie.

Fajne ujęcia stworzone przez Zacka wprowadzające dobry klimat potęguje genialna muzyka stworzona przez Hansa Zimmera i Junkie XL. Kompozytor przemycił do nowej ścieżki dźwiękowej trochę ze swojego „Człowieka ze stali”. By jednak było słychać znaczącą różnicę pomiędzy muzyką stworzoną dla Supermena i Batmana, to do współpracy zaprosił Junki XL, odpowiedzialnego za fragmenty dotyczące Rycerza z Gotham. Efekt końcowy jest naprawdę rewelacyjny i warty zakupu CD.

„Batman v Superman: Świt sprawiedliwości” nie jest może filmem idealnym, ale na pewno to świetne wprowadzenie do nowego multiversum tworzonego przez DC. Krytyka jaka spadła na niego w dniu premiery, była moim zdaniem, znacznie przesadzona.

Ocena: 7

+ Ben Affleck jako Batman
+ Gal Gadot jako Wonder Woman
+ muzyka Hansa Zimmera


- Jesse Eisneberg jako Lex Luthor
- czuć wymuszone skrócenie filmu
- chaotycznie skonstruowany scenariusz

Dawid Muszyński Strona autora
cropper