Historia konsol: Casio PV-1000 & Loopy

Historia konsol: Casio PV-1000 & Loopy

Roger Żochowski | 27.03.2016, 09:00

W naszym cyklu nieraz już opisywaliśmy konsole wideo stworzone przez firmy, których nigdy byście o to nie podejrzewali. Obok takich tuzów, jak Atari, Sega, Nintendo, Sony czy Microsoft, swoich sił w temacie próbowali również inni, nie mniej znani giganci elektronicznego rynku. Casio, kojarzone przez przeciętnego Mietka przede wszystkim z zegarkami i kalkulatorami, jest tutaj doskonałym przykładem.

W dzisiejszych czasach Casio wyrobiło sobie już mocną markę w branży, jednak taki prestiż nigdy nie przychodzi łatwo i wymaga wielu lat pracy, w ślad za czym idzie budowanie zaufania wśród klientów. Kashio, bo tak początkowo brzmiała nazwa firmy, zostało powołane do życia w 1946 roku, a jednym z pierwszych wynalazków firmy, cieszącym się sporym zainteresowaniem, była... fajka yubiwa. Co to za ustrojstwo? Urządzenie pozwalało palaczom dopalić papierosa do samego końca bez zajmowania nim rąk. Spore wpływy do firmowego skarbca pozwoliły Japończykom na dalszy rozwój, ale już w kierunku szeroko rozumianej elektroniki. W 1957 roku czterej bracia stojący za sterami firmy zmienili jej nazwę na Casio Computer Co., Ltd., wprowadzając na rynek kalkulator biurowy, a już trzy lata później korporacja mogła się cieszyć z fabryki w Tokio. Warto w tym momencie dodać, że pierwsze kalkulatory z pamięcią podręczną rozmiarami nie ustępowały maszynom do pisania, podczas gdy dziś ma go każdy telefon komórkowy mieszczący się w kieszeni. Biznes się kręcił, miliony nowych urządzeń opuszczały fabrykę, a pod koniec lat 60. ubiegłego wieku zaczęto eksportować je na Zachód. W ten oto sposób dochodzimy do roku 1974, kiedy to na rynek trafia Casiotron – pierwszy zegarek firmy Casio wyposażony w wyświetlacz LCD oraz mechanizm kwarcowy. Japończycy nie marnowali czasu, atakując branżę kolejnymi urządzeniami. W sklepach pojawił się notatnik elektroniczny, kalkulator zasilany bateriami słonecznymi czy keyboard. Niewątpliwe sukcesy i zdobywanie pola na nieznanych wcześniej terenach zachęciły włodarzy firmy do dalszych eksperymentów – tym razem na poletku konsol. 

Dalsza część tekstu pod wideo
Casio PV-1000 / Procesor: 8-bitowy Z80A (3.579 MHz) Rozdzielczość: 256x192 Kolory: 8 Sprity: 32 Dźwięk: 8-bitowy (3 kanały) Pamięć: 4KB RAM, 16KB VRAM Nośnik: kartridże Porty na pady: 2.
Casio Loopy / Procesor: 32-bitowy RISC SH-1 Rozdzielczość: brak danych  Dźwięk: brak danych Pamięć: brak danych Nośnik: kartridże Porty na pady: 1.

Pierwszy system do gier wideo spod dłuta „zegarmistrzów” nazywał się PV-1000 (nazwa godna odkurzacza) i trafił na rynek w październiku 1983 roku w cenie 14800 jenów (czyli 139 amerykańskich dolarów). Konsola szła jak burza, znikając z półek sklepowych w zastraszającym tempie. Niestety, nie ze względu na popyt, a tragicznie słabą sprzedaż. To jeden z najszybciej uśmierconych systemów w historii naszej branży. Już po kilku tygodniach firma zdecydowała się go olać, nie widząc w nim żadnych perspektyw na przyszłość. Nie ma się jednak czemu dziwić – na Zachodzie branża przeżywała kryzys, a w Japonii gracze skierowali swój wzrok na debiutujące mniej więcej w tym samym okresie konsole konkurencji: Segę SG-1000 i Nintendo Famicom. Trzeba jednak przyznać, że PV-1000 na tle innych platform z tamtego okresu prezentował się elegancko. Ciemna, prostokątna obudowa, zgrabne logo w prawym dolnym rogu i dyskretne, nierzucające się w oczy wejście na kartridże – to wszystko mogło się podobać. Producenci systemu zrezygnowali z padów i w zamian dali możliwość podłączenia dwóch dedykowanych joysticków. Solidne wykonanie, jeden czerwony przycisk akcji na samym szczycie oraz Select i Start na obudowie sprawiały wrażenie prostych, ale i funkcjonalnych. O dziwo, konsola również w kwestiach technologicznych przewyższała systemy Segi oraz Nintendo i mogła stawać w szranki z ColecoVision. Platformę napędzał mikroprocesor Z80A taktowany zegarem 3.579 MHz, co w porównaniu z 1.79 MHz w przypadku Famicoma robiło różnicę. Mimo krótkiego żywota, PV-1000 doczekał się wydania kilku znanych w tamtych czasach hitów arcade, jak Dig-Dug czy Pooyan (łącznie na konsole Casio wydano 15 produkcji, głównie od Konami). Kartridże swoją wielkością przypominały te z NES-a, podobnie zresztą jak ich pudełka. Zarówno sam system, jak i gry ze względu na niewielką ilość wyprodukowanych sztuk i braku eksportu na Zachód są dziś nie lada gratką dla kolekcjonerów, a ich ceny na aukcjach często przekraczają zdrowy rozsądek.  

W grudniu 1983 roku, zaledwie 2 miesiące po premierze swojej konsoli-zombie, Casio postanowiło wyciągnąć trupa z szafy, tworząc na bazie PV-1000 komputer domowy o równie oryginalnej nazwie PV-2000. Jak się domyślacie, cieszył się on równie oszałamiającą popularnością, co jego poprzednik, a fakt, że kartridże na oba systemy nie były ze sobą kompatybilne, tylko przyspieszył jego agonię. Taki zimny prysznic teoretycznie powinien zniechęcić Casio do gier wideo. Japończycy doszli jednak do wniosku, że jest to zbyt łakomy kąsek, by tak łatwo z niego zrezygnować. Firma nie chciała już jednak tworzyć wszystkiego od zera. Skupiono się więc na zewnętrznej technologii, która miała podbić świat – standardzie MSX. Jak może wiecie, systemy z rodziny MSX były próbą stworzenia światowego standardu odnoszącego się do rynku komputerów domowych. Były produkowane przez takie firmy, jak Sony, Panasonic, Daewoo czy Goldstar i mimo różnic w wyglądzie samych urządzeń opatrzone zostały tym samym logo, miały zbliżoną specyfikację oraz mogły korzystać z tego samego oprogramowania i hardware’u (coś jak magnetowidy różnych firm korzystające z tych samych kaset wideo). Na rynku zadebiutowały kolejno dwa urządzenia z serii Casio MSX nazwane PV-7 i PV-16 (różniły się głównie pamięcią). W opinii wielu za przyczyną ich szybkiej porażki stały słaby design oraz kiepska funkcjonalność. Klawiatura wysepkowa (tzw. chicklet) była bardzo słaba i mała, więc ciężko było coś sensownego na niej zrobić. Duże klawisze strzałek z prawej strony ułożone w koło i imitujące joypad oraz dwa duże niebieskie guziki „TR1” i „TR2”, pełniące rolę przycisków akcji i znajdujące się po drugiej stronie obudowy, dopełniały obrazu nędzy i rozpaczy. Tym samym Casio wyleczyło się na długie lata z gier wideo, oddając pole firmom, które robiły to znacznie lepiej. 

Minęło sporo czasu, zanim Japończycy zdecydowali się jeszcze raz sięgnąć do portfeli graczy. A raczej... graczek. Dopiero w październiku 1995 roku, po 12 latach „banicji”, włodarze firmy postanowili dać sobie kolejną szansę. Nauczeni jednak doświadczeniem uderzyli z zupełnie innej strony, zachęcając do kupna swojego urządzenia dziewczyny. W przeszłości firmy produkujące konsole robiły już takie ruchy, tworząc choćby słodko-różowe wersje swoich systemów z myślą o równie słodkich dziewczynkach z kucykami Pony, jednak tym razem płeć piękna potraktowana została priorytetowo (nie bez kozery logo systemu składało się z dwóch serduszek). Casio Loopy (zwane też My Seal Computer SV-100) reklamowały modnie ubrane nastolatki, rzecz jasna o skośnych oczach, które pokazywały, jak świetnie bawią się przed konsolą, flirtując z wirtualnymi bohaterami i zmieniając swoim postaciom fatałaszki. Musicie bowiem wiedzieć, że cała biblioteka gier lewitowała na orbicie dwóch gatunków – otome game i dress-up. W pierwszej opcji głównym celem gry było nawiązanie romantycznego związku z jednym z kilku czarujących chłopaków. W drugiej – nabywanie nowych ciuszków i przebieranie swoich bohaterek. To jednak nie wszystko, bowiem konsola oferowała kilka naprawdę ciekawych i innowacyjnych rozwiązań. Casio Loopy mogło poszczycić się wbudowaną kolorową drukarką pozwalającą na drukowanie różnego rodzaju nalepek z ogrywanych produkcji (na zdjęciu). Dzięki temu można było np. tworzyć własne komiksy. Co więcej, za pośrednictwem opcjonalnego modułu o nazwie „Magical Shop”, dziewczyny ściągały obrazy ze źródeł zewnętrznych (jak np. magnetowidy czy odtwarzacze DVD) i przyozdabiały je napisami w kanji z pomocą całkiem rozbudowanego jak na tamte czasy edytora graficznego. Oczywiście tak przygotowane materiały można było potem wydrukować. Casio miało jednak pecha – purikura (bo tak nazywa się japońska moda robienia niewielkich rozmiarów zdjęć w formie nalepek przyozdobionych różnymi grafikami) zdobyła ogromną popularność w momencie, gdy system był już trupem. 

Konsola nie oferowała opcji multiplayer, ponieważ wyposażono ją w zaledwie jedno wejście na pada. Kontroler charakteryzował się prostą budową i składał z d-pada, czterech przycisków funkcyjnych i guzika odpowiedzialnego za pauzę. Alternatywą była myszka pakowana do zestawów z niektórymi grami. Tych niestety było jak na lekarstwo – mimo iż sprzęt utrzymał się na japońskim rynku przez prawie dwa lata, doczekał się zaledwie 11 gier, co można uznać za niesmaczny żart. Żadna z nich nie wykorzystała potencjału, jaki dawała 32-bitowa konstrukcja. Inna sprawa, że Casio potraktowało grające dziewczyny dość stereotypowo i jestem wręcz pewien, że płeć piękna wolała w tamtych czasach zbierać jabłka wraz z Crashem Bandicootem i kopać tyłki chłopakom w Tekkena, niż podrywać słodko-pierdzących bishonenów. Przypadek Casio pokazuje wręcz, że nawet największy gigant rynku elektronicznego bez odpowiedniego zaplecza, badań rynku i strategii marketingowej nie jest w stanie wiele zdziałać w segmencie gier wideo. Swego czasu boleśnie przekonał się o tym także Philips, którego CD-i zniknęło z rynku szybciej, niż się na nim pojawiło. Łatwo się teraz mówi, że firmy, takie jak Valve czy Apple mogłyby bez problemu wprowadzić swoje systemy na rynek – pytanie tylko, czy nie podzieliłyby one losu wynalazków Casio? W końcu żadna, nawet największa firma, nie lubi wyrzucać swoich pieniędzy w błoto.

TOP 5 gier (PV-1000)

1. Dig-Dug 
Tej gry nie trzeba nikomu przedstawiać. Klasyka gatunku, w której gracze kopią podziemne tunele i uciekają przed wrogami, starając się ich wykończyć za pomocą kamieni i specjalnej pompki. A wszystko to na ponad 200 poziomach. 

 

2. Amidar
Produkcja Konami przypominająca Pac-Mana. Na nieparzystych poziomach gracz steruje małpą, mając za zadanie zebrać wszystkie kokosy na planszy i uniknąć kontaktu z przeciwnikami (policjantami i złodziejami). Z kolei na parzystych planszach postać małpy zastępuje malarski wałek, którym trzeba zamalować wszystkie linie na poziomie, unikając tym razem świń. Czy gra, w której bohaterem jest wałek, może być wciągająca? Amidar pokazuje, że tak.  
 

3. Turpin
Kolejny klasyk rodem z automatów spod dłuta Konami. Sterujemy żółwiem, który musi doprowadzić swoje dzieci do domu. Te skrywają się w polach ze znakami zapytania, rozsianymi po całej planszy. Gracz ma zadanie dostarczać kolejne żółwiki do losowo generowanego domku, unikając po drodze grasujących po mapie chrząszczy. 
 

4. Super Cobra
Jeszcze jeden tytuł od Konami, tym razem przedstawiciel klasycznych scrollowanych strzelanin. Śmiałkowie mogli stanąć za sterami helikoptera, unikając pocisków wroga oraz walcząc na kolejnych planszach z czołgami, rakietami i statkami UFO, co jakiś czas uzupełniając niezbędne do dalszej gry paliwo.  
 

5. Pooyan
Tytuł pozwalał nam wcielić się w rolę mamy świnki, której potomstwo jest atakowane przez wilki. Korzystając z windy, należało strzelać z łuku w balony unoszące napierających przeciwników. Tytuł powinni kojarzyć doskonale użytkownicy osławionego Pegasusa.  

 

TOP 5 gier (Loopy)

1. Wanwan Aijou Monogatari
Jedyna przygodówka na Casio Loopy. Żeby jednak nie robić Wam złudnych nadziei – akcję gry obserwujemy z perspektywy pieska młodej dziewczynki, który wabi się... Peach. Dla fanów Mario był to zapewne niezły wstrząs. 



2. Lupiton no Wonder Palette
Bohaterką tej fascynującej produkcji jest dziewczynka, która przyjaźni się z dzieckiem anioła (sic!) – tytułowym Lupitonem. Cała gra to nic innego, jak interaktywna rysowanka, w której przedstawicielki płci pięknej musiały pokolorować świat. Tytuł współpracował z aplikacją Magical Shop, myszką oraz drukarką.  
 

3. Little Romance
Czy po zerknięciu na tytuł trzeba dodawać coś więcej? Jeden z symulatorów randkowych, gdzie gracz musi budować relacje z bohaterami płci przeciwnej, szukając swojego wirtualnego wybrańca i kultywując rozwiązły styl życia. 

 

4. Anime Land
Ten tytuł nawet ciężko nazwać grą. Wszystko sprowadza się do tworzenia fotek z postaciami i zwierzątkami rodem z anime. Można zmienić facjatę, wyraz twarzy, fryzurę, tło zdjęcia i dodać zabawne dla Japończyków ikonki, a następnie wydrukować swoje arcydzieło. 

 

5. Little Princess
Mała księżniczka nie ma nic wspólnego z popularną na całym świecie powieścią „Mały Książę” i skupia się na tym, co kobiety lubią najbardziej – kompletowaniu pokaźnej garderoby, strojeniu się i malowaniu przed lustrem. Bez litra czystej lepiej nie podchodzić.  

 

PS Tekst pojawił się pierwotnie w 190. numerze PSX Extreme.

Źródło: własne
Roger Żochowski Strona autora
Przygodę z grami zaczynał w osiedlowym salonie, bijąc rekordy w Moon Patrol, ale miłością do konsol zaraziły go Rambo, Ruskie jajka, Pegasus, MegaDrive i PlayStation. O grach pisze od 2003 roku, o filmach i serialach od 2010. Redaktor naczelny PPE.pl i PSX Extreme. Prywatnie tata dwójki szkrabów, miłośnik górskich wspinaczek, powieści Murakamiego, filmów Denisa Villeneuve'a, piłki nożnej, azjatyckiej kinematografii, jRPG, wyścigów i horrorów. Final Fantasy VII to jego gra życia, a Blade Runner - film wszechczasów. 
cropper