Dlaczego tłumaczenie Dooma jest fatalne? Kilka słów o dubbingu i lokalizacji

Dlaczego tłumaczenie Dooma jest fatalne? Kilka słów o dubbingu i lokalizacji

Mateusz Gołąb | 10.03.2016, 21:42

Wraz z pojawieniem się multiplayerowego zwiastuna gry Doom, w sieci zadebiutował również trailer przygotowany w naszym ojczystym języku. Okazało się, że gra będzie miała dubbing, a komentarze zalane zostały falą nienawiści. Co się stało, że dubbing Dooma jest tak tragiczny?

No właśnie. Problem w tym, że nie jest. Zwroty przetłumaczono poprawnie, a głosy komentatorów wyraźnie przystosowano tak, by wiernie oddawały ton mówienia oryginalnych lektorów. Nie rozumiem trochę oburzenia na dubbing Dooma. Komuś może faktycznie nie podobać się brzmienie osoby ogłaszającej w oryginale nasze zasługi. Niektórzy piszą, że jest on zbyt dziecinny, a inni, że zbyt nijaki. Nasz polski odpowiednik wydaje się natomiast dobrym odpowiednikiem tego angielskiego. Mam wrażenie, że gracze hejtują po to, aby hejtować.

Dalsza część tekstu pod wideo

Faktem jest, że frazy „potrójny mord”, czy też „przybyła runa demona” brzmią kompletnie idiotycznie. Zapewniam was, że równie żenujące dla uszu są ich angielskie oryginały. Po prostu znacznie mniej bolą nas te zwroty w egzotycznym języku, bo wydają się bardzo odległe kulturowo. Mało kto z nas używa angielskiego naturalnie. Wielu jest zapewne biegłych, ale to nadal nie to samo. „Domination” owszem, brzmi bardziej „cool” nawet, gdy bez problemu ogarniamy język, jego zasady i pozbyliśmy się kompletnie wszelkich barier komunikacyjnych. Tak po prostu jest, że obce wydaje się atrakcyjniejsze niezależnie od tego, jak bardzo śmierdzi kiczem.

Kolejnym zarzutem, jaki można zaobserwować w komentarzach pod opublikowanym filmikiem jest tradycyjne kwestionowanie zasadności lokalizacji. Poniekąd rozumiem. Ja sam wychowałem się na grach po angielsku, bo kiedy zaczynałem stawiać pierwsze kroki w wirtualnych światach, to tłumaczenie gier nie było jeszcze powszechną praktyką. To właśnie dzięki temu medium potrafię teraz sprawnie posługiwać się językiem, bo przyswoiłem sobie mnóstwo potocznej angielszczyzny. Uważam, że wrzucanie dzieci na głęboką wodę jest, w tym wypadku, całkiem skuteczne i pewnie sam będę męczył przyszłe dzieciaki, żeby grały po angielsku.

Trzeba sobie jednak uświadomić jedną, bardzo ważną rzecz. Do mnie to dotarło na studiach. Mój kierunek wymagał płynnej znajomości angielskiego w związku z czym, ludzie którymi się otaczałem również biegle władali tym językiem. W takim wypadku bardzo łatwo jest zapomnieć, że ,wbrew pozorom, jest się w mniejszości. Kilka razy, kompletnie przypadkowo, sprawiłem komuś przykrość z tego powodu i od tamtego czasu jestem bardzo ostrożny. Prawda jest taka, że znajomość angielskiego, nawet wśród ludzi młodych, nie jest taka oczywista.

Ot, bardzo poprawny dubbing, który oddaje ducha oryginału

Wchodzą tu zatem w grę kwestie marketingowe. Zapytałem kiedyś jednego z polskich wydawców o tę sprawę i faktycznie - gry spolonizowane sprzedają się o niebo lepiej. I fakt, wiąże się to z dużymi kosztami, co jest powodem, dla którego nie wszystkie gry otrzymują dubbing. Jednak w przypadku najpopularniejszych tytułów jest to temat obowiązkowy, bowiem podbija sprzedaż. Może nam się to kompletnie nie podobać, ale cyferek nie przebijemy. Dlatego ważne, aby najgłośniejsze produkcje dostawały również głosy, a nie tylko kinowe napisy. Nie każdemu chce się czytać. Ponadto są też ludzie, którzy odmawiają oglądania filmu w wersji „kinowej”, bo ich to rozprasza. Brakuje im podzielności uwagi, która pozwalałaby skupić się zarówno na czytaniu, jak i na oglądaniu. Natury nie oszukamy.

Słyszy się, że polscy aktorzy dubbingowi, poza pojedynczymi przypadkami, są fatalni. Myślę, że to bzdura. Kto nigdy nie miał styczności z ruskimi kopiami z bazaru, ten nie wie co to zły dubbing (he! he!),  Mówiąc jednak poważnie – polskie głosy są wykonane starannie i profesjonalnie. Minęliśmy już epokę eksperymentowania i jesteśmy w tym naprawdę nieźli. Problem, który dręczy wielu graczy, w tym mnie, wynika jednak stąd, że w naszym kraju aktorstwa uczy się nadal w bardzo teatralny sposób. To aktorstwo jest doskonałe, nie zrozumcie mnie źle, ale pasuje bardziej do spektakli i seriali dla dzieci, gdzie wiele aspektów granych postaci warto przejaskrawiać za pomocą mowy. Zdarza się, że osobom odgrywającym rolę brakuje naturalności. Jeszcze raz powtórzę – nie kunsztu, nie profesjonalizmu, ale pewnej spontaniczności. 

Naprawdę, na dobrą sprawę, nie mamy się czego wstydzić. To bardziej kwestia stylu, niż jakości.

Pamiętamy [ * ]

Oczywiście, osobiście polecam korzystanie z danych dzieł popkultury w oryginale. Zwłaszcza w przypadku, gdy mamy do czynienia z historią opartą na dialogach i fabule. Uprzedzając oskarżenia o „niepolskość” chciałbym tylko zauważyć, że jest to opinia oparta wyłącznie z troski o dokładne zrozumienie danej opowieści. Lokalizacje są jedynym wyjściem dla osób, które nie są w stanie poradzić sobie z językiem danego dzieła, czy produktu, jednak faktem jest też, że nigdy nie da się w 100% wiernie oddać wszystkiego, „co autor chciał przekazać”. Dorzućmy do tego kwestie kulturowe, które odbijają się również w języku. W większości przypadków nie da się ich dokładnie oddać. Według podstawowych zasad translatorskich, należy je bardzo ostrożnie przesadzić na nasz grunt i szukać zamienników. Tłumaczenie to trudna sztuka, a nie jedynie przepisywanie zdań słowo w słowo.

Zamiast marudzić – cieszmy się, że mamy w Polsce świetnych lokalizatorów, tłumaczy i aktorów podkładających głowy. Nawet jeśli nie nam, to możliwość grania w języku ojczystym nadal potrzebna jest wielu graczom, a przy okazji ma także znaczenie biznesowe. Pamiętajmy również, że  w większości przypadków jest to jedynie opcja, którą w prosty sposób możecie wyłączyć. Nie pasuje wam komentator w Doomie? Wyłączcie go jednym przyciskiem. Inni będą się lepiej bawić w jego towarzystwie.

Interesuje Cię ten tytuł? Sprawdź nasz poradnik do DOOM (2016).

Mateusz Gołąb Strona autora
cropper