Recenzja filmu „Na granicy” – tam gdzie nie słychać krzyku

Recenzja filmu „Na granicy” – tam gdzie nie słychać krzyku

Dawid Muszyński | 18.02.2016, 13:09

Pierwszy od wielu lat, niezły rodzimy dreszczowiec, którego nie trzeba się będzie wstydzić.

„Na granicy” to fabularny debiut Wojciecha Kasperskiego, który wcześniej tworzył jedynie dokumenty. Reżyser zdecydował się na dość ciężki gatunek – thriller, który w polskim kinie nie ma łatwo. Wystarczy wspomnieć groteskową „Porę mroku” z 2008 roku czy wręcz tandetną „Ostrą randkę” z 2012. Jednak Kasperskiemu udaje się stworzyć klaustrofobiczny dreszczowiec. Akcja została osadzona w zimowej, mrocznej scenerii, a napięcie rośnie tak jak należy – wraz z rozwojem historii i nie wiadomo kiedy wszystko eksploduje. Były strażnik graniczny Mateusz (Andrzej Chyra) i jego dwóch synów przyjeżdżają w Bieszczady do odciętej od cywilizacji górskiej bazy, aby ułożyć swoje relacje po niedawnej rodzinnej tragedii. Ich pobyt zostaje przerwany przez pojawienie się tajemniczego nieznajomego (Marcin Dorociński), który skrywa pewien mroczny sekret. Aby przetrwać, bracia będą zmuszeni do odrobienia trudnej lekcji dojrzałości.

Dalsza część tekstu pod wideo

Jak sam tytuł sugeruje jest to film o granicy. Granicy ludzkich możliwości i wytrzymałości. Zwłaszcza odnosi się to do dwóch młodych bohaterów – Janka i Tomka, którzy w dość szybkim tempie muszą przejść przemianę z chłopców w mężczyzn. Ojciec bowiem zostawia ich samych z dość nieprzyjemnym gościem, którym jest nagle pojawiający się znikąd Konrad. Ale to nie jedyny problem, jaki ten film dotyka. Znajdziemy w nim również aktualny temat uchodźców, którzy starają się każdego dnia sforsować granicę w poszukiwaniu schronienia i lepszego jutra. Tytułowa granica dla wielu z nich może okazać się śmiertelną pułapką.

Reżyserowi udało się zebrać także bardzo ciekawą obsadę, której skompletowanie, ze względu na dość napięty grafik niektórych z aktorów, zajęło aż 4 lata. Najciekawiej wypada Marcin Dorociński, którego kreację spokojnie można porównać do Jacka Nicholsona w „Lśnieniu”. Jego Konrad jest mroczny, ale chwilami też bardzo ludzki, wzbudzając u widza ambiwalentne uczucia. Nie wiemy czy to zwykły zbłąkany turysta czy może ktoś więcej. Jego zachowanie znakomicie podbija atmosferę grozy i nie raz spowoduje, że podskoczymy w kinowym fotelu. Wtóruje mu Andrzej Grabowski grający otyłego, nie wylewającego za kołnierz szefa straży granicznej, który lubi pogadać o starych czasach, ale jak sytuacja tego wymaga to i potrafi solidnie przywalić. Kasperski, który jest również autorem scenariusza, napisał świetne dialogi rozładowujące atmosferę ciągłego zagrożenia, szkoda że zabrakło mu przy tym pomysłu na ciekawe zakończenie.

Na wyróżnienie zasługuje także dwóch aktorów młodego pokolenia grających synów Mateusza – Bartosz Bielenia i Kuba Henriksen. W ich grze brak fałszu i sztuczności, który mógłby zakłócić odbiór filmu i zmarnotrawić wypracowaną przez starszych aktorów atmosferę grozy.

Niestety, co udaje się w przypadku wymienionej czwórki, zawodzi u Andrzeja Chyry. Jego postać jest jakby zagubiona i najlepiej sprawdza się w scenach, w których spożywa wódkę. Reszta jest niezbyt przekonującą. Widać, że Chyra nie odnajduje się w tym klimacie dreszczowca i stara się nadrabiać dialogami o podłożu egzystencjalnym, wygłaszając takie kwestie jak choćby: „Co by się działo na świecie, tu nas nikt nie znajdzie” czy „ Czas odseparować chłopców od mężczyzn”.

„Na granicy” to pod wieloma względami wyjątkowa produkcja filmowa. Wszystkie zdjęcia powstały w Bieszczadach, w jednym obiekcie – górskiej stanicy pograniczników. Na takie rozwiązania, filmowcy decydują się niezwykle rzadko z kilku względów. Zazwyczaj wolą kręcić w ciepłych i obfitujących we wszystkie udogodnienia cywilizacyjne halach filmowych. Jest to także dużo tańsze rozwiązanie niż ciągnięcie całego sprzętu zimą na jakieś pustkowie, gdzie nie dochodzi nawet sygnał telefoniczny, a tiry ze sprzętem często grzęzną w błocie. Autorem wybornych zdjęć jest nominowany w zeszłym roku do Oscara za zdjęcia do „Idy” operator Łukasz Żala. Co ciekawe jest to kolejny po „Nienawistnej ósemce”, „Zjawie” i „Czasie próby” film osadzony w zimowej scenerii. Widać jest to obecnie w modzie.

Dystrybutor by przyciągnąć większą liczbę widzów do kina dopuścił się, całkiem niepotrzebnie, oszustwa, zaznaczając w materiałach reklamowych, że film „to inspirowana prawdziwymi wydarzeniami historia”. Reżyser zdementował jednak tę informację na konferencji prasowej podczas jednego z festiwali, przyznając, że jest to w całości fikcja.

Mamy już przyzwoite kino historyczne, dramatyczne, a ostatnio nawet widać jakieś przebłyski, jeśli chodzi o komedie. Dobrze, że w końcu doczekaliśmy się też fajnego thrillera. Mam nadzieję, że nie ostatniego.

 

Ocena: 7/10

+ świetna kreacja Marcina Dorocińskiego
+ dialogi
+ ujęcia Bieszczad
 

- słaby finał
- niezrozumiałe decyzje bohaterów
- manipulacje opisem filmu przez dystrybutora

Dawid Muszyński Strona autora
cropper