Reakcja: Strzeżmy się crowdfundingowej defraudacji

Reakcja: Strzeżmy się crowdfundingowej defraudacji

Mateusz Gołąb | 02.02.2016, 16:21

Przeciwnicy crowdfundingu dostali właśnie kolejny argument na poparcie swoich teorii. Ta metoda finansowania projektów nie jest idealnai niesie ze sobą wiele niebezpieczeństw. 

Symulator życia mrówek jest drugą poważną crowdfundingową wpadką w ciągu tygodnia. Co prawda, Keiji Inafune dowiezie nam grę prędzej czy później, ale jestem przekonany, że osobom popierającym taką metodę finansowania projektów także zaczynają powoli puszczać nerwy. Też jestem jednym ze zwolenników takiej praktyki, ale ważne żeby robić to z głową. Nie zawsze jednak jesteśmy w stanie przewidzieć wszystkie możliwe scenariusze jakie mogą wywiązać się z danej akcji. Nawet sami twórcy są w stanie wywróżyć przyszłości z fusów. Eric Tereshinski nie spodziewał się, że jego koledzy z firmy i bliscy przyjaciele przepuszczą zebrane pieniądze na „gorzałę i prostytutki”. Tak samo Inafune nie miał zielonego pojęcia, że stworzenie takiej gry, w tym konkretnym zespole przysporzy mu tak ogromnych kłopotów.

Dalsza część tekstu pod wideo

Nie ma recepty na to, aby ustrzec się przed projektami, które nie zostaną doprowadzone do końca, albo po prostu okażą się ostatecznie klapą. Jedyną karą dla ich twórców będzie wieczna zła sława i zapisanie się w historii jako ojciec/matka wielkiego rozczarowania. W tym drugim przypadku, można przynajmniej poniekąd myśleć o problemie w kategorii niezbyt przemyślanego zamówienia przedpremierowego. W końcu gra lub produkt ujrzały światło dzienne, choć ostatecznie okazały się nie spełniającą obietnic porażką. To samo dzieje się od dawna w świecie gier. Nic nowego.

Znacznie gorzej, gdy mamy ten nieszczęsny Ant Simulator. Gracze, którzy wyłożyli na niego pieniądze będą mieli ogromne szczęście jeżeli kiedykolwiek jeszcze zobaczą swoją kasę. Utopionych projektów zaczyna nam się mnożyć w ostatnich miesiącach i najgorsze jest to, że jeżeli crowdfunding zakończony zostanie sukcesem, to nic tak naprawdę nie chroni biednych darczyńców przed katastrofą. Nic też nie powstrzymuje autora mającego nadejść dzieła przed spakowaniem walizek i wyjazdem do ciepłych krajów w trybie natychmiastowym. Istnieje wyraźna potrzeba, aby ten mechanizm został znacznie bardziej przemyślany na korzyść inwestorów. To już jednak temat, leżący po stronie samych firm zajmujących się crowdfundingiem.

Serce się kraja, gdy się tego słucha...

Niestety ten mechanizm działa trochę na zasadzie akcji charytatywnej i poza umową „na gębę” twórcy nie są nam wcale zobowiązani do dostarczenia czegokolwiek po zakończeniu zbiórki. To działa trochę tak jakbyśmy wpłacali komuś pieniądze na PayPala. Jedynym realnym zabezpieczeniem jest to, że twórcy dostają kasę tylko wtedy, gdy uzbiera się ta określona przez nich kwota. Rolą Kickstartera, Indie GoGo, czy też naszych rodzimych serwisów tego typu jest udostępnienie platformy do przygotowania relatywnie profesjonalnej i skutecznej kampanii. Tak, jak nie kłócimy się z serwisem ogłoszeniowym, że Przemek z Warszawy nie wysłał nam obiecanej gry, tak i w tym przypadku niespecjalnie mamy jakiekolwiek pole do manewru. Trochę się nie dziwię. Gdyby ekipa Kickstartera miała zbierać baty za cwaniaczków, to ich biznes raczej nie przetrwałby dłużej, niż kilka miesięcy.

Jestem świadomy, że brzmię dosyć pesymistycznie, ale trochę trudno w ten sposób nie brzmieć w obliczu sytuacji, gdy deweloperzy wydali pieniądze na alkohol i prostytutki. Wszystko co napisałem wyżej, to skrajnie realistyczne scenariusze i właściwie sprawy oczywiste, z których wiele osób niestety nie zdaje sobie sprawy. Trochę jak taki starszy pan, który wierzy w każde słowo napisane przez najtańszy brukowiec. 

Wbrew pozorom bardzo mocno popieram ten model biznesowy. Nadszedł jednak moment, kiedy potrzebne są w nim pewne daleko idące zmiany, które pozwolą chronić tych lud sięgający do kieszeni. Sam kredyt zaufania i obietnica dostarczenia w przyszłości produktu przestaje być wystarczająca. Zwłaszcza, że taki rodzaj finansowania staje się coraz powszechniejszy i wydaje się rzeczą oczywistą dla twórców pragnących zrobić coś więcej niż film do popcornu, kolejną bezmózgą strzelankę albo płytę dla rozkrzyczanych nastolatek. Apeluję jedynie o odrobinę rozwagi i zachowanie pewnego zdrowego rozsądku. Z obu stron właściwie. Zanim wpiszemy numer karty kredytowej warto zastanowić się czy dany projekt ma jakiekolwiek szanse na powodzenie i czy istnieje choćby drobna możliwość, że jego skala przerośnie autorów.

Jakie są wasze przemyślenia dotyczące crowdfundingu?

Mateusz Gołąb Strona autora
cropper