Recenzja książki Metro 2035

Recenzja książki Metro 2035

SoQ | 31.12.2015, 14:00

Po sześciu latach od wydania "Metra 2034", Dmitrij Głuchowski wraca do stworzonego przez siebie uniwersum. I wszystko wskazuje na to, że ostatecznie zamyka losy Artema. Czy "Metro 2035" jest godnym zwieńczeniem trylogii? 

Na wstępie warto zaznaczyć, że za nową książkę teoretycznie spokojnie mogą zabrać się również ci, którzy nie czytali dwóch poprzednich części. Gdzieniegdzie przypomniano poprzednie perypetie bohatera i dzieje podziemnego świata, choć naturalnie lepszą orientację w zastanej rzeczywistości będą mieć mający za sobą lekturę poprzednich dzieł Głuchowskiego.

Dalsza część tekstu pod wideo

"Metro 2035" opowiada o dalszych losach Artema - bohatera "Metra 2033" i obu gier - choć teraz nie jest to już ten sam chłopak. Teraz Artem opętany jest nie dającą nadziei na powodzenie misją odnalezienia pozostałych ocalałych. Czy w ogóle są tacy? Jego codzienność to wyjścia na powierzchnię i próby nawiązania radiowej łączności z resztą postapokaliptycznego świata. Bo może jedynie Moskwa dogorewa pogrzebana pod ziemią, a gdzieś tam, za horyzontem, można swobodnie oddychać na powierzchni i cieszyć się gwieździstym niebem nad głową, a nie czuć się przytłoczonym przez betonowe sklepienie klaustrofobicznych tuneli? Wszyscy wokół mają Artema za ześwirowanego dziwaka, włącznie z czytelnikiem. Bohater jawi się jako wierzący w coś całkowicie nierealnego, niedorzecznego i momentami trudno się z nim identyfikować tak, jak miało to miejsce w poprzednich powieściach. Jednak gdy na WOGN-ie - rodzinnej stacji Artema - pojawia się starzec twierdzący, że zna człowieka, któremu udało się w eterze złapać sygnał spoza Moskwy, napędzany iluzją bohater bez zastanowienia rzuca wszystko i rusza w drogę. A my wraz z nim.

Głuchowski zapowiadał, że znany nam świat postawi na głowie i w pewnym sensie to zrobił. Zamknięcie trylogii ma cięższy wydźwięk niż poprzednie odsłony cyklu. Podziemny świat jest jeszcze bardziej dystopijny, a nam niemal nieustannie wydaje się, że cel stojący przed bohaterem i tak pozbawiony jest jakiegokolwiek sensu. Przez to lektura potrafi momentami odrzucić. Ów cel gdzie się rozmywa, a całość według mnie rozkręca nazbyt wolno, nabierając realnego tempa dopiero na półmetku. Choć szczytowy moment powieści potrafi wiele wynagrodzić. Autor odchodzi też od typowej literatury fantastyczno-naukowej, której raczej trzymały się poprzednie książki. Poprzednio bohater walczył z mutantami, epidemią czy problemami codziennego życia w metrze. Z jasno określonymi zagrożeniami. Tu karmionych radiacją mieszkańców powierzchni nie ma wcale. To nie "Mrówańcza" czy polska "Otchłań" - książki z Uniwersum Metro 2033 wykorzystujące postapokaliptyczną rzeczywistość do przedstawienia historii nastawionych przede wszystkim na akcję i rozrywkę. Lekkich. Głuchowski postanowił pod płaszczykiem postapokaliptycznych realiów snuć opowieść przede wszystkim o ludziach. Moskiewskie metro jawi się tu jako państwo o totalitarnym ustroju. Nie brakuje rozważań na gruncie politycznym choć naturalnie z zachowaniem panujących wokół realiów.

To próba pokazania, że w obliczu bycia postawionym pod ścianą, w obliczu prowadzącej do zezwierzęcenia ostateczności i tak znajdą się ci chcący budować ułudę wolności na bólu i pracy innych. Ci rzekomo świadomi, "chroniący" słabszych i dający im poczucie bezpieczeństwa. I o tym, że to może właśnie nieograniczona wolność zniszczyła wydawałoby się tak dobrze pokładany, znany nam z codzienności świat. To kierunek, który niekoniecznie każdemu się spodoba. Sam nie do końca tego oczekiwałem i przyznaję, że "Metro 2035" nie pochłonęło mnie tak bez reszty jak jego poprzednicy oraz niektóre pozycje z Uniwersum. Przeszkadzały mi momentami chaotycznie poprowadzone dialogi, gdzie łatwo pogubić się kto mówi co, a razić może też zbytnie nagromadzenie szczęśliwych zbiegów okoliczności pozwalających bohaterom względnie cało wyjść z opresji. Ogólnie to jednak ciekawa pozycja i nikt, kto czytał poprzednie powieści, nie powinien jej przegapić.

cropper