Pierwsze PlayStation - sentymentalna podróż do lat 90. i czarnych demek

Pierwsze PlayStation - sentymentalna podróż do lat 90. i czarnych demek

Roger Żochowski | 25.12.2015, 10:00

Święta Bożego Narodzenia to dla wielu osób okres zadumy, prezenterów, spotkań z rodziną i radosnego grania bez konieczności wstawania rano do pracy czy szkoły. Mi ten okres kojarzy się zawsze z czasami dorastania i przywołuje wiele pozytywnych wspomnień. W tym roku chciałem razem z Wami powspominać lata 90. a konkretnie - czasy pierwszego PlayStation.

Jeśli mnie pamięć nie myli pierwszy kontakt na żywo z Szarakiem miałem w supermarkecie Geant w Warszawie, gdzie na stoisku RTV podłączono zarówno pierwsze PlayStation jak i Segę Saturn. Był to czas, gdy obie konsole rywalizowały o klientów na naszym rynku i sam przez zastanawiałem się, który sprzęt wybrać. Kolejka do stanowiska z PlayStaion liczyła ze 30 osób, a na konsoli odpalone było Demo One z 1996 roku. Spędziłem w supermarkecie bite 5 godzin tylko po to, aby zagrać w większość prezentowanych tytułów. Za każdym razem na nowo ustawiając się w kolejce. Ależ te gry działały na wyobraźnię. Crasha Bandicoota nie muszę chyba przedstawiać - ta gra wyglądała obłędnie w porównaniu z tytułami z Amigi czy Pegasusa. W Monster Trucku byłem zachwycony możliwością jeżdżenia po górach. Zupełnie nie przeszkadzał mi dorysowujący się horyzont. Dopiero po latach zauważyłem, że miało to miejsce. Jakiś typ z kolejki rzucił, że widział jak ktoś dojechał do wielkiego miasta, po którym jeżdżą samochody i chodzą ludzie. Oczywiście był to mit, ale wtedy wierzyło się w takie rzeczy widząc polygonalną grafikę. Z tego co pamiętam grałem jeszcze wówczas w Toshindena, Adidas Power Soccer i Ridge Racer Revolution. Trójwymiarowa oprawa była czymś nowym, świeżym. Takiego przeskoku technologicznego nie uświadczyłem już nigdy w życiu.

Dalsza część tekstu pod wideo

Szare, magiczne pudełko

Pamiętam dzień, w którym jak szalony pobiegłem do sklepu po konsolę wydając wielomiesięczne kieszonkowe i obskubując z kasy mamę, tatę, dziadka i dwie babcie. Zakupu dokonałem w jednej z pierwszych fili sieci EURO w Warszawie. Gdy szare pudełko z konsolą wpadło w moje łapki leciałem do domu jak szalony. Gdyby jakiś cwaniak próbował mi je wówczas ukraść, to po prostu zagryzałbym go na miejscu. W autobusie spojrzałem na tył pudełka - były tam miniaturki zdjęć tytułów, w które grałem w markecie. Sama myśl o tym, że za chwilę odpalę sobie demo i nie będę musiał stać w kolejce, napawała mnie ogromną radością. W domu czekał już mały, 16 calowy kineskopowy telewizorek. Przez kolejny tydzień nie wychodziłem z domu, żywiłem się tym, co podstawi pod drzwi mama, a do łazienki latałem w skrajnie ekstremalnych momentach, gdy nie było już wyjścia. A teraz posłuchajcie tych dźwięków z Demo One. Ja nawet dziś mam ciary. 

Demo One to ogólna nazwa dla demka, które dołączane było do konsoli. Ja załapałem się na te z 1995 roku, ale w kolejnych latach jego zawartość i wygląd menu zmieniała się. Stąd też rozbieżności graczy, co do gier, jakie były dostępne na demku. Z tego co wiem na rynek trafiło sześć różnych wersji krążka z napisem Demo One. Zawartość kultowego dla wielu graczy dema z 1995 roku prezentowała się następująco:

Crash Bandicoot - znałem na pamięć każdy kamień, przepaść i położenie jabłek
Destroction Derby II – niegrywalne demo, tylko wideo z przejazdu, ale oglądałem je ze znajomymi setki razy. "Jak te samochody się zderzają, rozwalają, ile leci części". Była to zresztą jedna z pierwszych oryginalnych gier, jakie zakupiłem
Wipeout 2027 - wiadomo, klasyk. Nie napiszę jednak, że od razu zapałałem miłością do tej serii. Widać potrzebowałem na to trochę czasu
Monster Trucks - kochałem ten tytuł i grałem w niego razem z ojcem. Nie wiem czemu, ale właśnie tę produkcję lubił najbardziej z dema. Może chodziło o świetną jak na tamte czasy fizykę jazdy i pracę zawieszenia
F1 - z tego co pamiętam, była to Formuła 1 od Psygnosis - dojechałem do mety na pierwszym miejscu po 5 miesiącach treningu! Wystarczył jeden błąd i można było zapomnieć o dobrym wyniku

Tekken II - pierwszy kontakt z serią - na jakiś czas stałem się wielkim fanem bijatyk. 
Ridge Racer Revolution – palmy, plaża, słynny czerwony samochód z napisem Namco i masa radochy z driftowania. Gdy dorwałem już w końcu pełną wersję gry byłem bardzo zawiedziony, gdyż liczba dostępnych tras była niewielka.  
Power Soccer - wiele tygodni zajęło mi nauczenie się tzw. Predator Kick. Był to specjalny strzał, po którym zazwyczaj wpadała bramka w towarzystwie reklamy butów firmy Adidas. Bramki najłatwiej strzelało się robiąc zwód z lobem nad bramkarzem. Wtedy wydawało mi się, że to najlepsza piłka na rynku

Battle Arena Toshinden II - bijatyka, która dziś wygląda bardzo topornie, ale wtedy zachwycała. Seria miała ogromny potencjał i trochę szkoda, że po kilku wydanych odsłonach nie potrafiła zawalczyć z Tekkenem i przetrwać do współczesnych czasów. 
Die Hard - strzelanina na celowniczek. W pamięć zapadała przede wszystkim interakcja z otoczeniem. Pękały szyby, odpadały płyty sufitowe, sypały się ściany. Kosmos. Po dorwaniu shotguna zadyma na lotnisku była jeszcze większa. W pełnej wersji gry można było też choćby pojeździć samochodem, co pamiętam bardzo miło mnie zaskoczyło.  

Descent - cholernie ciężka strzelanina kosmiczna z perspektywy pierwszej osoby. Minęło sporo czasu zanim ukończyłem demo. Było w nim coś mrocznego, dlatego bałem się grać w nocy.
Actua Golf - jedyny tytuł, który w ogóle mnie nie wciągnął. Po prostu nie lubiłem golfa, a znajomi również nie mieli ochotę na niego patrzeć. Szczerze powiedziawszy nie wiem czy odpaliłem demo więcej niż jeden raz. 

Po wybraniu interesującej nas gry mogliśmy rozpocząć zabawę bądź wybrać opcję HELP i zapoznać się ze sterowaniem. Poza wersjami demonstracyjnymi Demo One oferowało coś więcej. W sekcji wideo było choćby intro z Soul Blade. Genialnie zmontowane ze świetną muzyką.

Bardzo żałowałem, ze gra nie znalazła się w sekcji demo. To jednak wciąż nie wszystko. W zanadrzu była bowiem jeszcze opcja TECH, gdzie kryły się dema technologiczne. Gracze mogli przejąć kontrolę na T-Rexem (Dino Interactive Tech Demo) lub płaszczką (Manta Interactive Tech Demo). Tak naprawdę można tu było tylko i wyłącznie sterować ruchami zwierząt oraz bawić się kamerą, ale robiło to piorunujące wrażenie. W tamtych czasach gotów byłem stwierdzić, że za kilka lat dostaniemy fotorealistyczną grafikę, którą trudno będzie odróżnić od rzeczywistości. Czas dość szybko jednak wyleczył mnie z tej tezy i przy premierze PS2 czułem się mocno zawiedziony oferowaną przez sprzęt oprawą. Ale wróćmy do wspomnianych demek. 

Magazyny pełne wirtualnego  dobra

Przez ładnych kilka miesięcy nie miałem kasy na zakup oryginalnej gry, a początkowo nie chciałem też przerabiać konsoli na piraty w obawie przed utratą gwarancji i zepsuciem się sprzętu. Choć znamiennie jest to, że kupując konsolę w EURO oferowano mi taką przeróbkę. Nazywało się to „przestrojenie konsoli na oryginalne gry NTSC”. To pokazuje jak w tamtych czasach funkcjonował nasz rynek. Ratunkiem dla mnie stał się Oficjalny Polski Magazyn PlayStation wydawany co miesiąc. Do każdego numeru dołączane było demko, na którym znajdowało się kilka wersji demonstracyjnych gier. W ten sposób poznałem takie tytuły jak Gex, Cool Boarders, Abe's Oddsyee, Hercules, Croc, PaRappa The Rapper, Test Drive, Pandemonium 2, czy Bushido Blade. Tytuły podzielone były na te grywalne (playable) oraz prezentujące rozgrywkę na filmiku (tzw. Rolling demo). W większość tych gier grałem potem na piratach, ale były też tytuły, których nigdy już potem nie widziałem na oczy. Jak choćby Courier Crisis, w którym to popylając na rowerze dostarczało się ludziom gazety, walcząc z takimi przeciwnościami losu jak atakujące psy.

Innym tytułem, który pamiętam głównie z dema był  Rosco McQueen wydany przez Psygnosis. W grze wcielaliśmy się w rolę strażaka, który latał z gaśnicą, używał siekierki i ratował ludzi z płonących budynków.

Wiem, że narzekanie na to, że kiedyś gry były lepsze jest nudne, ale ja mam nieodparte wrażenie, iż faktycznie tak było. Może nie tyle lepsze, co ciekawsze i bardziej grywalne, bo jednak technologia mocno poszła do przodu. Poznając kolejne serie i gry za każdym razem czekało nas inne doświadczenie.  Nowe produkcje na demówkach zawsze były pewną niewiadomą, niespodzianką, nigdy nie wiedziałeś do końca czego można się spodziewać. Jedynie informacje w spisie treści magazynu zdradzały z czym będziemy mieli do czynienia. Nawet crapy często wyróżniały się czymś na tle innych gier. Być może dlatego granie w dema przez wiele miesięcy zaspokajało moje potrzeby. Co więcej - właśnie z pomocą dema zorganizowałem pierwszy turniej. Była to gra ISS Pro 97 lub 98. Można było ciorać tylko jedną połowę meczu Francja - Brazylia. Po jej zakończeniu należało  zresetować konsolę i odpalić demo jeszcze raz. Nie przeszkadzało to jednak dziesięciu osobom w świetnej zabawie i zapisywaniu wyników i tabeli na kartkach. Musicie bowiem wiedzieć, że demka potrafiły się zawiesić, albo np. informowały nas o tym, że po skończeniu gry nie jest możliwe wrócenie do menu głównego.W magazynach oferujących dema był zresztą znamienny komunikat:

"Nie pękaj. jeśli któraś gra Ci się zawiesi - bez nerwów! Zresetuj PlayStation i wczytaj grę jeszcze raz. Nic się nie stało prawda?" 

Indyki z pierwszego PlayStation

Warto też wspomnieć o tym, że na płytach dołączanych do magazynów można było często znaleźć pełne wersje gier z tzw. programu Net Yaroze. To nic innego jak ówczesne indyki tworzone przez pasjonatów gier, nie firmy deweloperskie. Sony wypuściło bowiem na rynek specjalną wersję pierwszego PlayStation w kolorze czarnym. System nie posiadał blokady regionalnej, a w pudełku z konsolą oprócz dwóch padów i karty pamięci znalazło się też miejsce dla Software Development Kit, pakietu programistycznego z CD-ROMem. W nasze łapki wpadało niezbędne oprogramowanie do tworzenia gier. Najlepsze tytuły dołączano do pism w tym Oficjalnego Polskiego PlayStation Magazynu. Oczywiście były to proste gry, z prostą grafika i mechaniką, ale pomysły niektórych domorosłych programistów czasami miło zaskakiwały.

Zresztą rzućcie okiem na kilka gier z Net Yaroze. Gdybym był złośliwy napisałbym, że niektóre z nich są ciekawsze niż obecne produkcje niezależne sprzedawane czasami nawet za 50 złotych. 

W kioskach co jakiś czas pojawiały się też specjalne wydania magazynów z demami poświęcone jednemu gatunkowi gier. Dla przykładu na składance Total Horror znalazły się wersje demonstracyjne takich tytułów jak Silent Hill, Quake II, Soul Reaver, Dino Crisis, Nightmare Creatures, Carmageddon, Doom, Exhumed czy Deathtrap Dungeon. Tyle dobra na jednym krążku. Czarne dema dołączane były też do pełnych wersji gier. Np. w platynowym wydaniu Final Fantasy VII dostępna była wersja demonstracyjna Final Fantasy VIII, z kolei kupując Gran Turismo można było się załapać na demko Omega Boost. 

Magazyny z demami na konsole cieszyły się umiarkowanym braniem również w czasach PlayStation 2, jednak w dobie coraz większego piractwa i łatwiejszego dostępu do Internetu, graczy coraz mniej interesowały takie publikacje. W dzisiejszych czasach dołączanie dem do pism nie ma racji bytu, gdyż są one dostępne w usługach sieciowych gigantów rynku lub (o zgrozo!) - sprzedawane. Co nie zmienia faktu, że jako gracz kupiłbym bez wahania magazyn, który po targach E3 czy gamescomie udostępniłby mi na płytce demka z 9-10 najciekawszych gier. Niestety mało jest dziś deweloperów, którzy ofiarowaliby taki niedokończony produkt szerszej publiczności...

Źródło: własne
Roger Żochowski Strona autora
Przygodę z grami zaczynał w osiedlowym salonie, bijąc rekordy w Moon Patrol, ale miłością do konsol zaraziły go Rambo, Ruskie jajka, Pegasus, MegaDrive i PlayStation. O grach pisze od 2003 roku, o filmach i serialach od 2010. Redaktor naczelny PPE.pl i PSX Extreme. Prywatnie tata dwójki szkrabów, miłośnik górskich wspinaczek, powieści Murakamiego, filmów Denisa Villeneuve'a, piłki nożnej, azjatyckiej kinematografii, jRPG, wyścigów i horrorów. Final Fantasy VII to jego gra życia, a Blade Runner - film wszechczasów. 
cropper