Graliśmy w Star Ocean: Integrity and Faithlessness - zagubieni w kosmosie

Graliśmy w Star Ocean: Integrity and Faithlessness - zagubieni w kosmosie

Mateusz Gołąb | 24.09.2015, 22:33

Kosmiczna saga RPG powraca, jednak wcale nie zwycięsko. Nie jest ani ładna, ani fajna, a całokształt produkcji sprawia wrażenie kodowanej w pośpiechu.

Miałem ogromne oczekiwania wobec najnowszej odsłony kosmicznej sagi. Pierwsza część cyklu zmierzająca na nową generację konsol prezentowała się na pierwszych screenach niebywale ładnie. Rzeczywistość okazała się jednak bardzo brutalna. Jakość prezentowanych wcześniej obrazków to dzieło wujka Photoshopa, a technicznie Star Ocean zatrzymało się dwie generacje temu. Coś poszło nie tak.

Dalsza część tekstu pod wideo

Kosmiczny ocean miernoty

Zacznijmy od tego, że gra nie jest ładna. Wygląda co najwyżej średnio i gdyby nie w miarę dobrze prezentujące się postaci, to nie uwierzyłbym, że gram na PS4. Otoczenie razi kiepską geometrią i irytuje mocno korytarzowym układem. Gry J-RPG zwykle nie silą się na zybtnią otwartość, jednak tutaj świat wydaje się wyjątkowo ciasny. Ostatni raz miałem takie poczucie przechodząc Gradię II, i nie mówię tu o ostatnim remasterze, ale o oryginale. To było dawno temu.

Zacofanie widoczne jest tu na każdym kroku. Bohaterom brakuje gestykulacji podczas rozmów. Ogłaszają, że naciskają przycisk w ścianie i czynią to w ogóle go nie dotykając. To drobiazgi, ale gdyby trafiały się sporadycznie, to można by je wybaczyć. Tymczasem utkana jest nimi cała rozgrywka, co ostatecznie tworzy nam przed oczami obraz amatorsko skleconej produkcji.

Samo demo zresztą również nie należało do najbardziej porywających. Trochę jakby Square Enix w ostatnim momencie zdecydowało się pokazać grę na targach. Wolałbym, żeby tak było, bo przynajmniej jest to jakieś upsrawiedliwienie dla tego zaskakująco niemiłego doświadczenia.

Dwie generacje wstecz

Gra rozpoczęła się na moście, gdy bohaterowie ścigali jakiegoś złoczyńcę. Pobiegłem przez parę korytarzy pomiędzy górskimi zboczami. Po drodze trafiłem na pojedyńczą, krótką odnogę z przedmiotem na jej końcu. Walczyłem z przeciwnikiami tak generycznymi, że ich wygląd w ogóle nie zapadł mi w pamięć. Same pojedynki niewiele mówiły o systemie, bo niespecjalnie miałem dostęp do ataków specjalnych. Dało się za to odczuć, że postacie wyraźnie różnią się klasami. Dosyć stereotypowo, ale jednak. Mamy młodego wojownika, rycerzykowatego ponuraka, panienkę władającą magią - wiecie, o co chodzi.

Następnie trafiłem do opuszczonej kryjówki bandytów, z której musiałem znaleźć sekretne wyjście. Tej, w której to kamień odwinął się bezdotykowo, jakby jakiś mechanizm skanował bohatera, mimo tego, że odnalazł przycisk. Parę korytarzy dalej czekała mnie walka z bossem.

Pojedynek ze złodziejem i jego pomagierami miał miejsce przed płaskim, zbudowanym z przesuwającej się tekstury wodospadem. Scenka prowadząca do walki bardzo mnie rozbawiła. Wróg posługiwał się pistoletem, więc na wstępie wystrzelił w stronę bohaterów - tak dla zasady - a protagonista skutecznie odskoczył. Nagle zobaczyłem, jak jego towarzysz, stojąc obok linii strzału, na głos wypalającej broni przeturlał się prosto w trajektorię kuli. Oczywiście nic mu się nie nie stało, bo scenka była skryptowana, ale... dlaczego?

Tak się nie robi

Nowa odsłona Star Ocean o bardzo długim i bezsensownm podtytule nie zapowiada się dobrze. Mam wrażenie, że niektóre gry niezależne są lepiej wyprodukowane, a ich twórcy bardziej dbają o ich najdrobniejsze aspekty. Ten tytuł natomiast wygląda w tej chwili niczym resztki rzucone wygłodniałym fanom serii. I tak to przecież kupią.

Mateusz Gołąb Strona autora
cropper