Wirtualny turysta szuka piękna - dlaczego nie doceniamy symulatorów chodzenia?

Wirtualny turysta szuka piękna - dlaczego nie doceniamy symulatorów chodzenia?

Mateusz Gołąb | 12.08.2015, 20:18

Jeżeli pójść, to tylko tam, gdzie jest pięknie. A co jeżeli zobaczyliśmy na świecie już wiele, albo po prostu nie mamy innych możliwości? Pozostaje nam wędrowanie ścieżkami wytworów ludzkiego umysłu, na co pozwala nam współczesna interaktywna rozrywka.

Przed wyruszeniem w drogę należy zebrać drużynę – mawiał do nas z ekranu znany polski aktor. Jednak coraz częściej wyruszamy w podróż samotnie. W ciszy własnego umysłu, przy ewentualnym akompaniamencie muzyki podkreślającej mistyczną atmosferę, jaka rozciąga się wokół, gdy stawiamy kolejne kroki zatapiając się w wirtualnym świecie. Węszymy po kątach, zaglądamy przez okna, wertujemy znalezione zapiski. Często, na podstawie własnych obserwacji, sami składamy pełny obraz opowieści. To esencja popularnych ostatnio „symulatorów chodzenia”.

Dalsza część tekstu pod wideo

Uroczymi uliczkami

Jestem dosyć specyficznym turystą. Przede wszystkim, nigdy nie obchodziły mnie zabytki. Fajnie jest je obejrzeć, w końcu wiele z nich to dzieła sztuki. Jednak osobiście, gdy gdzieś pojadę, preferuję spacery ulicami miast, kręcenie się między budynkami i zagadywanie lokalnych sklepikarzy. Potrzebuję nasiąknąć tym miejscem, utrzymującym się w nim klimatem i zaznać chociażby odrobinkę tamtejszej codzienności. I choć zwykle nie jestem w stanie rozstać się ze słuchawkami, to często podczas podróży rezygnuję z muzyki aby słyszeć to, co słyszą mieszkający tam każdego dnia ludzie. Staję się częścią tego miejsca. Nowym elementem wieloletniej i pokrytej kurzem układanki.

Symulatory chodzenia, są dla mnie niczym wirtualne podróże do miejsc zrodzonych z niezwykłej kreatywności twórców. To bardzo ważny fragment mojego życia przesadzony na grunt elektronicznej rozrywki i czuję się z tym absolutnie komfortowo. Gry nie muszą być wcale ucieczką od rzeczywistości, tak jak nie każde dzieło kinematografii oderwane jest od otaczającego nas świata. Dla wielu, sporym problemem jest tutaj jednak nazewnictwo takiego tytułu. W końcu pojęcie gra sugeruje nam jakąś wygraną czekającą na samym końcu, a także sygnalizuje możliwość przegranej. Ta czasem występuje w produkcjach tego typu. Za przykład niech posłuży nam chociażby recenzowany przeze mnie jakiś czas temu Kholat. Wiele symulatorów chodzenia pomija jednak ten aspekt mechaniki.

Świat w Proteusie jest proceduralnie generowany, dlatego każdy nasz "spacer" będzie zupełnie innym doświadczeniem

Z dobrym nastawieniem

Jeżeli będziemy patrzeć na symulatory chodzenia w bardzo tradycyjny sposób, to naturalnie dojdziemy do jedynej słusznej konkluzji. To nie są dobre gry. Nawet te najbardziej powolne z klasycznych gatunków, jak chociażby przygodówki point & click, oferowały o niebo większą dynamikę zabawy. Nie wspominając już o całej reszcie oczywistych produkcji skupiających się na wartkiej akcji i bezustannym dostarczaniu graczom kolejnych bodźców.

Po drodze odkryliśmy jednak, że gry mogą być inne. Że gry, mogą nieść za sobą coś więcej, nie ograniczając się jedynie do roli regularnych zastrzyków z wybuchowej mieszanki adrenaliny z serotoniną. Nie muszą nas jedynie bawić, ale mają również potencjał do snucia opowieści i wywoływania emocji.  Dzięki temu potrafią smucić, doprowadzać do łez, a także skłaniać do refleksji. Wynaleźliśmy gry wideo na nowo, a one same w sobie stały się pewnym interaktywnym medium. Spróbujmy zatem pomyśleć o symulatorach chodzenia, jako o swojego rodzaju doświadczeniu. Od razu lepiej, prawda?

Bez planu i bez celu

Stąd też z dziecięcą ciekawością przemierzam piękne krajobrazy generowane na moich oczach przez Proteusa i z pewną nutką niepewności odkrywam groteskowe konstrukcje w Kairo. Dlatego tak bardzo pokochałem Everybody’s Gone To The Rapture, gdzie świetliste wizje przeszłości przedstawiały mi historię mieszkających tu niegdyś ludzi, a ja dopowiadałem sobie resztę scenariusza nurkując do opustoszałych po Końcu Świata domów.

Kraina form, cylindrów i kształtów Kairo to przepis na niezwykłą wyprawę dla wirtualnego turysty

W swojej recenzji tego tytułu napisałem, że „jedyne co nam pozostało, to niespieszna wędrówka ulicami wioski Shropshire. W końcu nic więcej nas już nie czeka”. Jest to prawda w przypadku dzieła The Chinese Room. Ja jednak doświadczam w ten sposób każdego „symulatora chodzenia”, by niemal oddychać powietrzem tych niesamowitych lokacji, które odwiedzam poprzez telewizyjne okno.  W życiu, gdy trafiam do nowych miejsc,  równie niespiesznie błąkam się pomiędzy uliczkami. Mam przecież poczuć się jak ci ludzie i stać się na parę chwil częścią tego nowego, niezwykle magicznego dla osoby z zewnątrz miejsca. Przebiegnięcie przez naszą przygodę brutalnie wyrywa nam spory fragment doświadczenia płynącego z podróży.

W tych niezwykłych produkcjach ważny jest każdy element zbudowanego przez twórców świata. I faktycznie, idąc jak po sznurku za pewnymi bardziej lub mniej subtelnymi podpowiedziami, prawdopodobnie zamkniemy większość tych opowieści w bardzo krótkim czasie. Lecz wszystko ma swoje konsekwencje. Jedynym owocem jaki wyrośnie na śladach naszego pospiesznego zdążania ku końcowi będzie niezrozumienie i bardzo powierzchowne poznanie cudownej magii naszego tymczasowego, wirtualnego domu. To tak, jakby pić wykwintne wino duszkiem, aby tylko poczuć w głowie upojenie. Tego po prostu się nie robi.

Komu w drogę, temu joypad

Zachęcam zatem do takiego niecodziennego podejścia, nawet nie tyle co do swojego hobby, ale do pewnych jego nowych podgatunków. Zwolnijcie sobie popołudnie, wyciszcie swoją głowę i zaparzcie ulubioną herbatę, po czym włącznie jeden z przepięknych symulatorów chodzenia próbując wynieść z tego doświadczenia jak najwięcej. Zaręczam, że z takim nastawieniem, te spacery po nierzeczywistych krainach pochłoną was na długie godziny.

Mateusz Gołąb Strona autora
cropper