Kącik filmowy: Recenzje

Kącik filmowy: Recenzje

Łukasz Kucharski | 08.03.2015, 19:12

W ten piękny marcowy dzień Kącik filmowy postanowili odwiedzić dwaj Panowie, Jeden z nich to Birdman, a drugi Sędzia. Zapraszam!

Birdman (2014)

Dalsza część tekstu pod wideo

 

 

 

Superbohaterska fala dotarła nawet do tak zwanego kina poważnego. Alejandro González Iñárritu połączył trzy rzeczy w swoim filmie. Trudy bycia przebrzmiałą gwiazdą, która kiedyś zagrała słynnego trykociarza, współczesny pęd, by wszystko było na wczoraj oraz coraz częstszy brak samoakceptacji. Dzięki temu naszym oczom oddano komediodramat, będący bardzo dobrym dziełem. Akademia ma swój gust, a ja zawsze wolę wyrobić swoje zdanie niż na przykład powtarzać czyjeś sądy. To film, w którym obok fikcyjnego Birdmana pojawiają się inni superbohaterowie – choć część tylko „z nazwy”. Tu też pojawia się mały problem, bo wielu ludzi nie dostrzeże tych smaczków. Pełne doświadczenie wymaga orientacji w tej gałęzi kultury. Z jednej strony jest to piękne, bo komiksy wreszcie wybiły się z półki z plakietką „dla dzieci”, z drugiej seans wymaga trochę zbyt wiele. W końcu jednak na tym polega sztuka. Czas teraz, aby i gry dołączyły do tego grona, a wraz z nimi godne ekranizacje cyfrowych przygód. Zwiastun również może wprowadzać małe zamieszanie, ponieważ bynajmniej nie jest to film akcji. Narzucone tempo jest przez większość czasu spokojne, by kilka razy zwiększyć swoją intensywność.
 
Na początku film miał mieć formę jednego ujęcia jak miało to miejsce w „Rosyjskiej arce” Aleksandra Sokurova. Z czasem jednak twórcy doszli do wniosku, że ducha można wyzionąć w bardziej przyjemny sposób. Bynajmniej nie oznacza to niskiego stopnia trudności podczas pracy nad filmem. Według serwisu IMDB, który jest pełny świetnych, ale i błędnych informacji, widocznych cięć montażowych uświadczymy tylko szesnaście. Szczerze? Wolałem nie psuć sobie seansu liczeniem. Nawet bez przygotowania filmowego dostrzeżecie jak długie są sceny oraz pracę kamery. A skoro o tym mowa. To magiczne pudełko, które zapisuje obraz porusza się jakby było w kosmosie i nic w tym dziwnego. Iñárritu trzeci raz zaprosił do współpracy Emmanuela Lubezkiego, który czarował nas w „Grawitacji”. To jak jesteśmy prowadzeni za oczy jest cudowne. Ta „lewitująca” kamera we mnie budzi skojarzenia z duchem teatru, który przygląda się komicznym i dramatycznym wydarzeniom. Nawet tylko z tego powodu warto zobaczyć to dzieło. Jest jednak jeszcze jeden ważny aspekt. Mianowicie, gra aktorska. Na ekranie spotykają się osoby, które miały już do czynienia z komiksowymi bohaterami. Zobaczycie więc Edwarda Nortona – eks Hulk, Naomi Watts – eks Jet Girl z „Tank Girl”, Emma Stone, czyli eks Gwen Stacy oraz legendarny Michael Keaton, czyli eks Batman. Keaton stopniowo powraca na wielki ekran jest to jego pierwsza główna rola od sześciu lat, gdy reżyserował sam siebie w „The Merry Gentleman”. Zaliczył już udane występy w „Robocopie” czy „Need for Speed", ale to ta rola otworzy mu znów karierowe drzwi.
 
Jak wskazuje plakat jest to spektakl właśnie Keatona, ale reszta obsady również nie próżnuje. Szczerze pisząc nie mam uwag do żadnej kreacji. Wszystkie są stworzone w wiarygodny sposób i nie widzi się aktorów, a postacie jakie odtwarzają. Sam Michael Keaton to jeden z moich ekranowych ulubieńców. I nie dlatego, że jest Batmanem z czasów Tima Burtona – choć za tę rolę również go uwielbiam. Cenię go za wszechstronność i niesamowicie hipnotyzującą grę. Poza oczywistymi przykładami, jak na przykład „Sok z żuka”, szczególnie polecam Wam dramat pt. „Gra o życie”, gdzie wystąpił u boku Nicole Kidman oraz komedię „Mężowie i żona”, w której pokazuje, że klonowanie mu nie straszne. Nie mogę się więc doczekać jego kolejnych projektów. Mam też przeczucie, że zobaczymy go jeszcze w siwowłosej wersji Bruce'a Wayne'a w filmie opartym na serialu „Batman: Beyond”.
 
Wiele osób pieje z zachwytu wspominając o „Birdmana” i jestem w stanie to zrozumieć. Dla mnie to bardzo dobry film, w dodatku nieźle pokręcony. Genialny technicznie i aktorsko, ale ciutkę zabrakło bym mógł umieścić go w panteonie swoich ulubionych. Może to kwestia długości. Wydaje mi się, że kwadrans spokojnie można by usunąć. Poza tym, co dziwne po seansie nie mogę sobie przypomnieć jakiejś ulubionej sceny. Jedynie zakończenie zapadło mi w pamięć i skłoniło do rozmyślań z cyklu "co działo się naprawdę przez te prawie dwie godziny".

 

 
Autor: Łukasz Kucharski
 
 
Ocena: 8.0
 
 
###
 
 
Sędzia (2014)
 
 
 
 
 
Robert Downey Jr. w ostatnich latach znany jest przede wszystkim z roli Iron Mana, w wielkim pochodzie Marvela po pieniądze i dusze fanów. Przez obejrzeniem „Sędziego” miałem spore wątpliwości czy poradzi on sobie zagrać kogoś tak odmiennego niż Tony Stark. Moje obawy okazały się zbędne. Twórcy postanowili postawić na zrobienie z adwokata odnoszącego sukcesy Iron Mana. Jego garnitur, to jego zbroja a Jarvis to kodeks prawny wyuczony na pamięć i możliwy do przywołania w każdej sekundzie. Można powiedzieć że Downey Jr. w roli Hanka Palmera to właściwie ten sam egocentryczny, błyskotliwy i charyzmatyczny gość, który nadal został w roli i nie musiał się specjalnie wysilać przy kręceniu „Sędziego”.
 
Nie jest to absolutnie zarzut, bo mimo iż „Sędzia” jest dramatem, to maniera głównego aktora wpasowuje się tutaj znakomicie. Hank Palmer to odnoszący spore sukcesy zawodowe adwokat, który bryluje na sali sądowej ale dołuje w życiu prywatnym. Ma na głowie rozwód z żoną, która zarzuca mu niedostateczny poziom zainteresowania ich córką. Wydaje się że Hank nie ma lepszego przyjaciela niż jego sportowe auto, a kontakt ze swoją rodziną już dawno został niemal zerwany. Jakby tego było mało, matka Hanka umiera. Wybierając się na jej pogrzeb, w dawno nieodwiedzane rodzinne strony, będzie musiał stawić czoła swojemu ojcu, przez którego od zawsze czuł się niedoceniony. W roli ojca, tytułowego sędziego, wystąpił rewelacyjny w swojej roli Robert Duvall. 
 
Kolejne sceny wydają się wycięte z różnych topowych dramatów i o dziwo to czym spaja je w naprawdę dobrze strawną całość, jest charyzma Roberta Downeya Jr. Zdawkowy, jednak obecny, humor jest najwyższych lotów i również za to twórcom należy się duży plus. Przez większość seansu da się wyczuć odpowiednio wyważony ciężar gatunkowy, który potrafi zmiękczyć największych twardzieli. Skomplikowanie relacje Hanka z ojcem i na dokładkę z wcale nie łatwiejsze z dwójką braci, sprawiają wrażenie węzła gordyjskiego, w środku którego znajduje się oskarżenie Josepha Palmera o zabójstwo miejscowego recydywisty. Hank podejmuje się reprezentowania ojca w sądzie, mimo iż sam zwraca się do niego per „sędzia”. Cóż jednak robić gdy ojciec jest w tarapatach? Hank zaczyna drogę wewnątrz siebie, która przedefiniuje jego wartości i zmieni sposób w jaki widzi świat. Jest w tym filmie naprawdę kilka mocnych scen, które sprawiły że sam chwilami zacząłem zastanawiać się nad pewnymi aspektami życia. A to uważam, duży sukces twórców i sposobu w jaki wykreowali rodzinne strony Hanka i jego relacje z ludźmi stamtąd.
 
Na dokładkę dostajemy Verę Farmigę w roli Samanthy, dawnej dziewczyny Hanka, która prowadzi zupełnie innego życie niż jej dawny chłopak. Ich związek też znajdzie się na tapecie, całe szczęście nie będzie to jakiś wielki przerysowany romans, tylko historia którą będziesz śledzić z zaciekawieniem i która nie raz cię zaskoczy. Billy Bob Thorton, w roli „tego złego” czyli oskarżyciela sędziego Palmera wypada świetnie. Jest rzeczowy, zacięty i twardy. Jest godnym przeciwnikiem dla pyszałkowatego nieco Hanka i ich starcia na sali sądowej ogląda się z przyjemnością, zresztą jak cały film. 
 
 
Autor: Szymon Szeliski
 
 
Ocena: 8.0
 
 
###
 
 
Do przeczytania w przyszłym tygodniu!
 
 
 
 
Łukasz Kucharski Strona autora
cropper