Z telewizora na kartridż, czyli o immersji na Pegasusie

Z telewizora na kartridż, czyli o immersji na Pegasusie

Roger Żochowski | 28.12.2014, 00:01

O latach 90. ubiegłego wieku mógłbym pisać poematy, bo był to jeden z najpiękniejszych okresów mojego życia. Szczególnie wyjątkowo zapisał się w nim Pegasus, który zaszczepił we mnie miłość do konsol wideo. Tym razem nie będzie jednak o historii tej zacnej platformy. Pragnę bowiem skupić się na bardziej ludzkim aspekcie tamtych niezapomnianych lat.

W obecnych czasach przenikanie się gier, filmów, seriali, komiksów i książek nie jest niczym nadzwyczajnym, ale warto pamiętać, że już w czasach 8-bitowych platform był to bardzo widoczny trend. Jako obywatel naszego pięknego kraju mogłem tego doświadczyć na własnej skórze, choć nie byłem jeszcze wówczas świadomy jaki jest to biznes. Na kilku kolejnych przykładach chciałbym Wam zobrazować jak dorastający w czasach gum Donald, kolorowych karteczek w segregatorach i bazarów wypełnionych żółtymi kartridżami małolat, dawał się wciągnąć samonakręcającej się machinie. Zanim jednak przejdę do sedna chciałbym zaznaczyć, że poniższy tekst nie bedzie miał negatywnego wydźwięku. Wręcz przeciwnie - to trochę wyidealizowany obraz okresu dorastania, który ukształtował mnie jako gracza. I niczego nie chciałbym w nim zmieniać...

Dalsza część tekstu pod wideo
 

Wojownicze Żółwie Ninja

Nie miałem jeszcze skończonych 10 lat, kiedy po raz pierwszy zobaczyłem w akcji Wojownicze Żółwie Ninja. Przez wiele lat była to jedna z moich ulubionych bajek. W końcu to nie Conan, nie He-Man, nie Batman, a Raphael wzbudzał mój największy szacunek jako pozytywny bohater. Nigdy nie zapomnę pojedynków ze Shredderem, czy ukrytej i owianej tajemnicą bazy niejakiego Kranga. Serialem byłem zafascynowany do tego stopnia, że na jednej z prywatek organizowanych przez mamę kolegi przyszedłem umalowany na zielono dzierżąc na głowie czerwoną opaskę (zrobioną z kuchennej szmaty) i dwa śrubokręty wykradzione ze schowka ojca. Żadne zdjęcie z tego okresu się wprawdzie nie zachowało (dzięki ci mamo), ale mimo 32 lat na karku nigdy nie miałem sumienia wyrzucić pluszaka, albumu i plastikowej figurki, które dostałem od świętej pamięci dziadka. 
 

 
Zostawmy jednak żenującą historię z farbkami i skupmy się na meritum. Poza serialem animowanym i wspomnianym pluszakiem, w mojej kolekcji zmalały się także album Panini z naklejkami oraz kasety wideo z trzema fabularnymi filmami. Cenię je o wiele bardziej niż najnowsze popłuczyny, które wylądowały w kinie. Sikałem ze strachu pod kołdrą, gdy Shredder wyciągał na wysypisku swoją zakrwawioną rękę. Zresztą obejrzyjcie ten kawałek filmu i powiedzcie mi, że starsze części nie miały klimatu. 
 
 
Oczywiście kasety VHS nie były oryginalne tylko przegrywane. Oglądałem je tak często, że dziś taśma nadaje się co najwyżej do zawieszenia na niej słoniny dla wygłodniałych zimą wróbli. Naturalnie gdy tylko dowiedziałem, się, że na Pegasusie można zagrywać się w przygody moich zielonych przyjaciół, zdobycie stosownego kartridża stało się dla mnie priorytetem. Gdy sztuka ta się udała, okazało się, że jest to znakomita produkcja do grania w co-opie. Nie jestem w stanie zliczyć ile razy ją ukończyłem i z iloma kumplami, ale jak dziś przemykają mi obrazy planszy na plaży, odbijanie włazów od kanałów, uzupełnianie energii kawałkami pizzy, bitwy z bossem podczas serfowania na morzu, pojedynki z szarżującym Bepopem czy słynne "śruby" Raphaela. Serial, film, figurki, album z naklejkami, gra - combo, które w dzisiejszych czasach towarzyszy wielu, dochodowym produkcjom. W tatach 90 smakowało jednak zupełnie inaczej. Inne realia, inne gry, inna mentalność gracza.  

Filmowi twardziele przez duże T

Lata 90 to również filmy z takimi gwiazdorami jak Sylvester Stallone, Michael Dudikoff, Arnold Schwarzenegger czy Mel Gibson. Jako dzieciaka zawsze kręciły mnie filmy oglądane przez dorosłych. Było tam dużo strzelania, przemocy, wybuchów i kultowych dziś dialogów. Któż nie chciał być wtedy Johnem Rambo? Choć w grę, która traktowałaby bezpośrednio o wydarzeniach z filmu nigdy nie grałem, doskonałym substytutem była tu Contra na Pegasusa dostępna na kartridżu 168 in 1. To był mój Rambo. Grało się w to godzinami, znało na pamięć każdą planszę, dopałkę, miejsce pojawienia się przeciwników, a mimo to i tak uciekałem ze szkoły na dużej przerwie, by 10 minut popykać z kumplem w co-opa. A przy najbliższej okazji - obejrzeć jeszcze raz Rambo. 
 
Podobnie było zresztą w przypadku serii Double Dragon, którą wprost ubóstwiałem. Pamiętam jak dziś rozmowę z kumplem, że fajnie byłoby obejrzeć serial na jej podstawie. Albo chociaż film. I nagle jak grom z jasnego nieba uderza informacja, że taki obraz powstaje z niejakim Markiem Dacascoses. Mając naście lat człowiek nie myślał, czy będzie to dobre czy nie. A patrząc z perspektywy czasu - to tani film dla nastolatków o kopaniu się po pyskach. W Polsce na kasecie VHS wydawała go bodajże firma Imperial pod tytułem Znak Smoka i dla mnie osobiście jest to klasyk. Nie dlatego, że porażał jakością (bo nie porażał), ale ze względu na ogromny sentyment do gry i kina z tamtego okresu.
 
Będąc przy kultowych bohaterach nie można też zapomnieć Robocopa. Czy ktoś w ogóle jeszcze pamięta, że w polskich kinach nazwę filmu zmieniono na Superglina? Jako dzieciak marzyłem, że kiedyś pojadę do Detroit zwiedzić wszystkie miejscówki, które przemierza w filmie Robocop. Na ironię - dziś mój amerykański sen  to jedna z najbardziej wyludnionych metropolii w USA, która od lat zmaga się z ogromnym kryzysem. Losy żelaznego człowieka śledziło się także z zapartym tchem w serialu, a słynne "Murphy it is you" z intra, wryło mi się w pamieć na lata. Nie muszę chyba dodawać, że możliwość wcielenia się w Superglinę w grze wideo była po każdym kolejnym odcinku serialu ogromna?
 

 
Ostatnim z przykładów "moich twardzieli" jest Mel Gibson w roli Mad Maksa. Dziś doskonale rozumiem termin postapokaliopsa, ale gdy po raz pierwszy miałem okazję obejrzeć film rozgrywający się na pustkowiach, nie miałem o nim zielonego pojęcia. Dla mnie był to film o pościgach. Co nie oznacza, że klimat zrujnowanego świata mnie nie zachwycił. Zwłaszcza, że zawsze uwielbiałem bawić się w walkę gliniarzy z przestępcami, których tutaj grały gangi motocyklowe. Gra na Pegasusa, oparta luźno na filmie, przy pierwszym podejściu mnie nie zachwyciła. Z tego względu, że była trudna. Sterowanie samochodem na plamach oleju to katorga, w dodatku przeciwnicy bardzo szybko mogli nas puścić z dymem. Im wiecej jednak grałem, tym bardziej przemawiała do mnie stylistyka. Muszę się jednak przyznać, że nigdy gry nie ukończyłem, ale inicjację z wirtualną postapokalipsą miałem za sobą.



Złoty duet na betonie

W ten oto sposób doszliśmy do ostatniego akapitu, w którym zajmę się kreskówkami. Nie będzie  o dobranockach wyświetlanych zawsze przed Dziennikiem Telewizyjnym, ani popołudniowym paśmie bajek z serii Hanna-Barbera. Serial Chip i Dale Brygada RR jest idealnym przykładem tego, jak telewizyjne przygody wiewiórek przełożyły się na zainteresowanie dwoma częściami gry na Pegasusa. Realia serialu odwzorowane zostały tu idealnie, a sama gra zabijała grywalnoscią pozwalając na zabawę - A JAKŻE - w co-opie. Był nawet przebrzydły i zepsuty do szpiku kości Spaślak, przez którego nabawiłem się w dzieciństwie awersji do kotów. Osoby, które mają podobne doświadczenia mogą teraz razem ze mną zanucić poniższy kawałek...


 
Swoja rolę, choć nieco mniejszą, odegrał także Batman. Dopiero po latach w pełni świadomy swoich upodobań doceniłem jak znakomity, mroczny i klimatyczny był serial animowany wyświetlany na TVP 2. Większe wrażenie w tamtych czasach zrobił na mnie jednak komiks. Nigdy nie przepadałem za Spider-manem, czy latającym w niebieskich rajtuzach Supermanem. Tymczasem zeszyciki z komiksami Batmana kupowane w kiosku Ruchu stały się dla mnie comiesięcznym rytuałem. Dziękuję sam sobie, że pozbywajac się większości rzeczy z tamtych lat (trafiła się chwila słabości), komiksy postanowiłem zachować. Dzięki temu dziś na półce z komiksami dumnie spoglądam na serie Shadow of the Bat oraz Legends of the Dark Knight. 


 
Pamiętam też doskonale, że w tamtych czasach nie za bardzo rozumiałem jak coś może być kanoniczne albo niekanoniczne. Przecież Batman to Batman. Komiks, film, serial - wszystko powinno być ze sobą logicznie połączone. Skoro w komksie czytam, że Bruce Wayne nie jest już Batmanem, dlaczego w nowym filmie widzimy coś zupełnie innego? Kwas! Na Pegasusie miałem dwie gry z Gackiem w roli głównej. Pierwsza to klasyczny Batman od SunSoftu, druga to Batman Flash, gdzie Nietoperza wspomagał jego szybki przyjaciel. Zwłaszcza z tej drugiej gry byłem bardzo dumny, bo to moja pierwsza produkcja z białej kategorii kartridży, które w ówczesnych wymienianiach gier stanowiły nie lada kąsek. 


 
Dzisiejszy felieton zakończę moim ulubionym anime (wówczas tego terminu również nie znałem) - Kapitanem Tusbasą, lub jak kto woli, Jastrzębiem. W podstawówce mój harmonogram zajęć wyglądał tak, że po powrocie ze szkoły rzucałem plecak na łóżko, jadłem obiad i wychodziłem na plac grać w piłkę. Grało się mecze podwórkowe, lokalne, ze starszakami, a czasami nawet z pijaczkami z pigalaka. Wracało się do domu, gdy było już tak ciemno, że piłkę dostrzegałeś dwa metry przed sobą. Naturalnie gdy w telewizji pojawił się serial o Tsubasie - rozpoczęło się szaleństwo. W czasie emisji serialu okoliczne place pustoszały, a zaraz po jej ukończeniu zapełniały na nowo. Sam zresztą wraz z moim kumplem z bloku nazwaliśmy się złotym duetem. Ja byłem rzecz jasna Tsubasą, on Misakim. Gdy pewnego pięknego dnia kumpel przyniósł z bazaru kartridż z Tusabasą, cała osiedlowa ekipa wpadła w ekstazę. Spotykaliśmy się w kilka osób i godzinami zagrywaliśmy w przygody kapitana Jastrzębia. Po japońsku, bo w takiej wersji gra trafiła na nasz rynek. Wtedy też po raz pierwszy nauczyłem się kilku znaczków Kanji, wpisując krzaczaste kody.




 
I tym akcentem zakończę kolejną sentymentalną opowieść. Ale w końcu są Święta, więc w przerwach od zajadania się warzywną sałatką i odpakowywaniem prezentów miło jest wrócić wspomnieniami do dawnych lat. Z niecierpliwością czekam na Wasze historie z lat 90, wiążące media z graniem na Pegasusie. Mogę na Was liczyć? 
 
Roger Żochowski Strona autora
Przygodę z grami zaczynał w osiedlowym salonie, bijąc rekordy w Moon Patrol, ale miłością do konsol zaraziły go Rambo, Ruskie jajka, Pegasus, MegaDrive i PlayStation. O grach pisze od 2003 roku, o filmach i serialach od 2010. Redaktor naczelny PPE.pl i PSX Extreme. Prywatnie tata dwójki szkrabów, miłośnik górskich wspinaczek, powieści Murakamiego, filmów Denisa Villeneuve'a, piłki nożnej, azjatyckiej kinematografii, jRPG, wyścigów i horrorów. Final Fantasy VII to jego gra życia, a Blade Runner - film wszechczasów. 
cropper