GTA: The Trilogy to kpina. Takie legendy zasłużyły na lepsze traktowanie

GTA: The Trilogy to kpina. Takie legendy zasłużyły na lepsze traktowanie

kalwa | 28.11.2021, 15:00

Akceptowalne remastery to te, które z należytym szacunkiem podchodzą do oryginału. Dają graczom możliwość skorzystania z usprawnień i nie wpływają na charakter gry. Tego typu odświeżeniem niestety nie jest Grand Theft Auto: The Trilogy – The Definitive Edition. Coś takiego nie powinno mieć miejsca. Tak przełomowe produkcje zasłużyły sobie na lepsze traktowanie.

Niegdyś byłem jedną z osób, które nie do końca pocieszone były faktem, że pojawia się tak wiele remasterów. Można przypuszczać, że trend ten zaistniał przy siódmej generacji konsol. Może tak być, ale nawet jeśli wtedy odświeżone wydania gier pojawiały się częściej, podobne wydawnictwa istnieją już od dawien dawna. Już choćby w latach 90. niektórzy mogli sprawdzić pierwsze reedycje z poprzednich generacji. Można tu wymienić takie serie jak Megami Tensei, Ninja Gaiden, czy Final Fantasy.

Dalsza część tekstu pod wideo

Pojawienie się sprzętu nowej generacji zawsze było okazją do wydania znanych już gier w lepszej wersji. To samo zresztą dzieje się w innych mediach - remasteruje się albumy muzyczne, poprawia jakość obrazu i dźwięku w filmach, a czasem nawet nadaje się kolory niegdyś czarno-białym obrazom kinowym. To normalna i w zasadzie potrzebna rzecz, bo starsze sprzęty zostają zastąpione nowymi. Tyczy się to nośników danych, odtwarzaczy, czy samych odbiorników. Zamiast więc porzucać klasyki zostawiając je wśród zapomnianych technologii, ludzie wolą dostosować je do współczesności, aby nigdy nie przepadły.

Przypomnijmy sobie

GTA: The Trilogy to kpina. Takie legendy zasłużyły na lepsze traktowanie

Historia branży gier zna co najmniej kilka takich przypadków, kiedy nowa wersja klasyka nie została przygotowana należycie. Mogą to być błędy techniczne uniemożliwiające komfortowe granie, czy nawet decyzje artystyczne, które ujemnie wpływają na odbiór. Można tu wymienić choćby Silent Hill HD Collection, które po premierze borykało się z wieloma zasłużonymi zarzutami. Zmienione głosy postaci, usunięta (lub niewystarczająca) mgła odsłaniająca ukryte wcześniej "sztuczki", czy zmienione udźwiękowienie, co w odczuciu wieloletniego fana (takiego jak ja) psuje klimat.

Innym takim przykładem może być PaRappa the Rapper Remastered, które borykało się z input-lagiem, a jak wiadomo tego typu problem w grze rytmicznej w zasadzie uniemożliwia zabawę. Jest też Devil May Cry HD Collection (2018), które było krytykowane za to, że nie wprowadziło w zasadzie żadnych zmian w stosunku do kolekcji z poprzedniej generacji, a ponadto działała gorzej. No i mamy jeszcze głośne WarCraft 3 Reforged, które podobnie jak "gwiazda" dzisiejszego tekstu, nie spełniła wiele obietnic, a dodatkowo wypełniona była wieloma niedoróbkami. Nie tak winno się traktować kultowe klasyki, które dla wielu są wręcz swoistą świętością.

Panie, pieniędzy moich pan nie zobaczysz!

GTA: The Trilogy to kpina. Takie legendy zasłużyły na lepsze traktowanie

Nie będę tu wybraniać żadnego z przytoczonych remasterów, bo piszę z perspektywy konsumenta, który ocenia to jak go potraktowano - albo sposób w jaki chciano go potraktować. Nie ma w tym wszystkim ani krzty szacunku. Tyczy się to zresztą nawet samych dzieł, których nowe wersje miały umożliwić korzystanie na nowym sprzęcie. Odświeża się też nie byle co, a coś co swego czasu zaistniało na tyle, że się wciąż o tym pamięta.

Dlatego tak ważne jest, aby zrobić to na tyle dobrze, by ta klasyka na tym nie ucierpiała (i oczywiście również odbiorca). To ma być produkt, który zadowoli wieloletniego fana, ale też komuś nowemu pozwoli choćby częściowo zrozumieć fenomen. Warto więc zadbać o pewne usprawnienia szczególnie dla rozgrywki, żeby nie odstraszyć kogoś, co z przestarzałym sterowaniem nie miał nigdy do czynienia. Dobrze robi to Resident Evil HD (2015) oferujące coś współcześniejszego w temacie.

Podobne zmiany były przecież obiecane na rzecz GTA: The Trilogy - The Definitive Edition. Tymczasem okazuje się, że mechanikom strzelania daleko do współczesnych. Czy koło wyboru broni i stacji radiowych to coś wielce przydatnego? W obliczu takich rzeczy jak strzelanie i wszystkim co z tym związane (bo jest takich scen w grach sporo) to wręcz pierdoła, o której pomyślałoby się później. Cieszy natomiast zwiększenie funkcjonalności mapy (własne punkty nawigacyjne), ale to małe usprawnienie niewiele zmienia, zwłaszcza w towarzystwie tak rażących niedoróbek.

PC Wyścig Mistrza

GTA: The Trilogy to kpina. Takie legendy zasłużyły na lepsze traktowanie

Pierwszą trylogię GTA najlepiej wspominam na PC. Były to co prawda porty, bo seria pierwotnie debiutowała na konsolach, ale usprawnione na tyle, że choćby samo strzelanie było przyjemniejsze. Gry na konsole mierzyły się wtedy z przekonaniem, że prawy drążek analogowy to w zasadzie zbędny gadżet, więc nie było wiele gier, które pozwalały na celowanie z jego użyciem. Trzeba było więc pocieszać się automatycznym namierzaniem, które nie działało należycie (choćby dlatego, że protagonista namierzał przechodniów zamiast przeciwników).

Na PC ten problem znikał, bo mogliśmy celować w pełni swobodnie i bez problemu poruszać się w trakcie. Jakiś czas temu ucieszyłem się na wieść o tym, że klasyki wylądują w PS Store w wersji na PS4, ale po zakupie mój entuzjazm szybko opadł, bo okazało się, że to biedne porty biednych wersji z PS2. Oczywiście da się w to grać i ja nie mam problemu z porzuceniem na chwilę nowych nawyków, ale swobodne celowanie z wersji PC usprawnione pod dzisiejsze standardy, mocno by mnie ucieszyło. Dlatego tak bardzo liczyłem na nową kolekcję.

Cieszę się, że kupiłem wtedy trylogię przeniesioną bezpośrednio z PS2. Zdobyłem platynowe trofeum w Grand Theft Auto III i mimo iż było okazyjne zgrzytanie zębami podczas strzelanin, bawiłem się świetnie i jeszcze bardziej doceniłem charakter tej gry. Teraz gram w Grand Theft Auto: Vice City i mam przed sobą końcówkę fabuły. Nie jest idealnie, ale bawię się wyśmienicie. I za to, że Rockstar (albo Take Two?) usunęło te edycje ze sprzedaży, moich pieniędzy nie zobaczą. Blisko 300zł za biedne remastery klasyków? Śmieszni jesteście.

Tu nie ma miejsca na usprawiedliwianie

Teraz przychodzi ten moment, kiedy trochę odejdę od bycia konsumentem, który o niczym nie ma pojęcia, a jedynie oczekuje. Wiem, że Grove Street Games to malutkie studio, które już "popisało" się podczas tworzenia wersji mobilnych. Nie cieszyły się one zbyt dużym uznaniem. Wiem, że po takim studiu nie należy oczekiwać cudów. Czy jednak w takim razie nie lepiej było zabrać się za przeniesienie/poprawienie wersji na PC? Była lepsza oczywiście pod względem technicznym, ale też jeśli chodzi o sterowanie. Lekko to wszystko podciągnąć i byłoby idealnie.

Nie byłoby zmian artystycznych, które wołają przecież o pomstę do nieba - taki Tommy Vercetti nigdy nie był... tak plastikowy, spuchnięty i opalony. Wygląda po prostu strasznie. Całość zresztą wygląda bardzo sztucznie, ale co się dziwić, skoro użyto tu narzędzia, które z pomocą SI tekstury zastępuje ich "ładniejszymi" wersjami. O efektu deszczu nie chcę nawet wspominać, bo jest po prostu okropny (czy raczej był, bo został poprawiony - choć wciąż niewystarczająco).

Tragicznie było też jeśli chodzi o kwestię rysowania obiektów, które nie były widoczne dopóki się z nimi nie zderzyliśmy. Wszechobecne spadki animacji dodatkowo utrudniały jazdę pojazdami. Nie mogło zabraknąć też zapadania się w teksturach, pojazdów unoszących się w powietrzu czy innych błędów, które czasami uniemożliwiały ukończenie misji. Jest teraz lepiej i najpewniej na tym się nie skończy, ale do takiej premiery dojść nie powinno.

Nie chcę pastwić się nad małym studiem, które pewne rzeczy po prostu przerosły. Wina leży po stronie włodarzy, którzy do tak ważnego projektu przydzielili nieodpowiednich ludzi lub nie dając im odpowiedniego budżetu. Liczę (choć pewnie na marne), że mocno odczują to podczas oglądania słupków sprzedażowych. Ta kompilacja to wręcz splunięcie na legendarne gry, ale co gorsza również graczy. Nie udawajmy, że to padający deszcz i nie usprawiedliwiajmy tego. Tym bardziej, że za taką "przyjemność" wydawca zażyczył sobie 289 złotych - przypominam, że Crash Bandicoot N. Sane Trilogy i Spyro Reignited Trilogy były w zasadzie dwukrotnie tańsze, a po stokroć lepiej zrobione - i to bez używania oryginalnej zawartości. Ale to znów innego rodzaju projekty (które w teorii są droższe).

cropper